28 lutego 2018

Przemiany ciąg dalszy /2 tydzień/

Pierwszy tydzień za mną, drugi właśnie się rozpoczął?
Jak pójdzie mi tym razem? Czy ulegnę cukrowi?
Planuję go odciąć całkowicie, żadnych ulg czy odstępstw, tylko czy dam radę?
I pytanie zasadnicze: czy ma to sens?

Dzień 1 /21.02.2018/

Pobudka godz. 5.00
- kawa
- woda z solą

I posiłek godz. 7.00
- 2 pałki z wiejskiej kury odgrzane na smalcu
- surówka z kapusty z marchewką i awokado odgrzana na smalcu
- pieczarki
- kubek wywaru

Porcja okazała się być za duża, zostawiłam pół pałki,
warzywa zjadłam wszystkie, za nie to dałabym się pokroić.
Nie wyobrażam sobie posiłków bez udziału warzyw,
chociaż swego czasu byłam na diecie Dukana i tam w pierwszym
etapie jadłam tylko białko, ale to trwało tydzień i to byłam wstanie przeżyć.

Na moje nieszczęście wczoraj przygotowałam za dużą porcję surówki.
Składniki bardziej z resztek znalezionych w lodówce czyli:
kapusta włoska, marchew, seler naciowy, seler korzeń, natka pietruszki,
oliwa, sól, pieprz, ocet jabłkowy, do tego zamiast majonezu
dodałam bardzo dojrzałe awokado.
Konsystencja gotowej surówki wyszła jak z majonezem,
ale następnego dnia, czyli dzisiaj bardzo ściemniała i wygląda nieapetycznie,
dlatego postanowiłam ją odgrzać na patelni z resztą składników na śniadanie.
Mnie ten kolor nie przeszkadza, ale wiem że mojemu mężowi to nie mam
po co jej dawać bo nie ruszy jak zobaczy.

Katar i ropna wydzielina w gardle nadal są, nie chcą mnie opuścić :-(
Zwykle trzyma mnie taki stan do ok. tygodnia, więc jeszcze trochę się pomęczę.

- kawa
- woda

II posiłek godz. 15.00
- w/w kapusta z gulaszem z serduszek drobiowych

Byłam też u okulisty, optometra u którego robiłam okulary, powiedział
że jest coś w moich oczach co mu się nie podoba, ale nie ma odpowiedniego
sprzętu do badania, więc polecił mi wizytę i profesjonalisty.
Chciałam umówić się na NFZ, ostatecznie płacę zus, ale dwa lata oczekiwania
skutecznie mnie zniechęciły, tym bardziej że w mojej głowie było zasiane
ziarenko niepokoju i jakoś dwa lata bym nie dała rady czekać.
Poszłam więc prywatnie, czekałam raptem dwa dni.
Na moje szczęście nic złego się nie dzieje, żadnych zmian chorobowych
w dnie oka pani doktor nie zauważyła, więc uspokojona poszłam spać.
Ale najpierw uczciłam brak choroby z moim mężem i wypiłam kieliszeczek
koniaczku oraz zagryzłam kilkoma plasterkami wędliny.

UFFFF!!!

Dzień 2 /22.02.18/

Pobudka 4.30
- kawa
- woda z solą

I posiłek godz. 6.00
- udko z kurczaka + warzywa na smalcu

- kawa
- woda

II posiłek godz. 12.00
- gulasz drobiowych serduszek z warzywami przygotowanymi na smalcu

- kawa z mlekiem migdałowym

Po długim czasie zdecydowałam się ponownie włączyć do jadłospisu
mleko migdałowe. Jest dużo droższe niż kokosowe, ale nie ma tak
wyrazistego smaku przez co nie jest wyczuwalne w potrawach.
Lubię od czasu do czasu coś zabielić i mi generalnie posmak kokosa
nie przeszkadza, ale za to mojemu mężowi bardzo i nie chce
jeść potraw z jego udziałem.
Zobaczę jak zareaguje na to mleko, może nie wyczuje
i będę mogła gotować dla nas jedną potrawę a nie dwie.

Cukrowe demony znowu mnie prześladują, chodzi za mną jakieś pyszne ciacho.
Nawet przewertowałam internet w poszukiwaniu czegoś fajnego bez jajek,
ale szybko zamknęłam stronę. Ciasto wyglądało na mega pyszne i niezbyt
skomplikowane w wykonaniu, ale w składzie były banany i daktyle.
Straszna bomba fruktozowa, muszę obyć się smakiem i czymś zająć myśli.
Tak bardzo chciałabym wytrzymać chociaż te 30 dni.
Warzyw sobie nie ograniczam, tłuszczu też nie, a cukier cały czas plącze mi się po głowie.

No cóż, ponieważ nie chcę ulec pokusom i rzucić się na słodycze,
postanowiłam zrobić sobie ekstra posiłek:

III posiłek godz. 15.00
- smażone ziemniaki na smalcu i wędzonej słoninie + 2 małe ogórki kiszone
mmmm smaki mojego dzieciństwa ... brakowało mi tylko zsiadłego mleka

Skoro mam ochotę na słodkie to uważam, że ewidentnie czegoś mi brakuje.
Jem dość tłusto, więc to chyba nie tu będę szukała braków, a właśnie
w węglowodanach, dzisiaj nie robiłam sobie marchewki jak zwykle
miałam inny zestaw warzyw i może tu tkwi problem.
Zobaczę czy po tej porcji węgli z tłuszczem będę się lepiej czuła
i czy przede wszystkim minie mi ochota na słodkie.
Jutro dzień zakupów, planuję zrobić zapas marchewki do codziennych
posiłków, za pewne są lepsze niż ziemniaki i ta ich ciężko strawna skrobia.
Pomyślę jeszcze o batacie, ma lżej strawną skrobię, chociaż nie jestem
ich miłośniczką, są trochę za słodkie do codziennego jedzenia.

Kurczę blade!!!!
Jak to jest? Nie jem słodyczy - ciągnie mnie jak diabli.
Zjem węgle to ssawka taka, że nie mogę odejść od lodówki.
WRRRRR brakuje mi już koncepcji.
Dużo nie brakowało a zjadłabym kotleta schabowego w panierce, które
smażyłam mężowi na obiad, dobrze że w lodówce mam tłusty pasztet
to się dopchałam i ochota minęła.
Sama nie wiem jak ja mam z tym moim organizmem postępować.

Wieczorem przegryzłam garść orzechów nerkowca.

Dzień 3 /23.02.18/

Pobudka 4.30
- kawa
- woda

I posiłek godz. 6.00
- kotlet mielony usmażony na smalcu
- marchewka, brukselka usmażone na wędzonej słoninie
- kubek wywaru

Dzisiaj wszystko szybciej, bo muszę jechać do przychodni ustawić
się w kolejkę żeby udało mi się zapisać do lekarza.
Chcę zrobić wyniki a jak dzwonię to moja pani doktor
zawsze ma już komplet.
To się robi chore, żeby jechać pod przychodnię zanim otworzą
i stać żeby być któryś tam w kolejce...
Jak za strych czasów, tylko wtedy stało się za czymś zupełnie innym.

II posiłek godz. 13.00
- dwie parówki z musztardą

wizyta u lekarza

- chipsy z wędzonego boczku

III posiłek ok. 20.00
- kolacja ze znajomymi:
- pół plastra karkówki w porach
- sałata z rukoli
- kilka plasterków salami


Dzień 4 /24.02.18/

Pobudka 7.00
- kawa

I posiłek godz. 8.00
- dwa pulpeciki z resztką sałaty z rukoli
- parówka z musztardą

- woda z solą

Dzisiaj będzie też szarlotka, ale taka uboga w składniki,
czyli z wysuszonych wytłoków migdałowych,
smalcu, słodkich jabłek i cynamonu.

Oto link do przepisu inspiracji /klik/

Przepis:
wysuszone wytłoki migdałowe po zrobieniu mleka, u mnie było ich 110 g,
ok. 100 - 110 g smalcu
szczypta soli
Z tego zagniotłam ciasto, nie było zbite i nawet nie starałam się aby powstała
z tego kulka a jedynie większe okruchy.
Konsystencja jeszcze nie kula a już nie okruszki.
Kwadratową sylikonową foremkę wykleiłam 2/3 powstałego ciasta,
1/3 część ciasta odłożyłam.
Ciasto podpiekłam ok. 15 min. w 170 st. C.
Do lekkiego zrumienienia.

W Thermomix zrobiłam mus jabłkowy.
Zużyłam do tego 5 mega słodkich jabłek,
po obraniu i pokrojeniu warzyły 0,5 kg.
Jabłka najpierw zmiksowałam na obr. 4-5.
Potem dodałam 1,5 łyżeczki cynamonu i 40 g smalcu.
Dusiłam 10 min. / 95 st. C / obr. 2.
Gotowy mus wyłożyłam na podpieczony spód,
na jabłka pokruszyłam resztę ciasta.
Piekłam ok. 25 minut, do zrumienienia.
Lukier zrobiłam z rozpuszczonego w kąpieli wodnej masła kokosowego.
Wierzch oprószyłam delikatnie cynamonem.
Ciasto wyszło bardzo delikatne, więc kroiłam dopiero po całkowitym
wystudzeniu i stężeniu.
W moim odczuciu w ogóle nie smakuje jak szarlotka.
Nie jest zła, ale .... pozostawia wiele do życzenia.
Przede wszystkim nie jest słodka :-(
Zjadłam mały kawałeczek i pewnie reszta jak zwykle wyląduje w koszu na śmieci.

II posiłek godz. 16.00
- kotlet mielony z warzywami na smalcu

- woda z solą
- kawa
- dwa ogórki korniszone
- reszta chipsów z boczku

Dzień 5 /25.02.18/

Pobudka 6.30
- kawa
- woda

I posiłek godz. 8.30
- warzywa: marchewka, cykoria, szpinak, cebula przygotowane na wędzonym
tłustym boczku z dodatkiem kiełbasy słoikowej

Dzisiaj mija tydzień jak zjadłam loda z bitą śmietaną i nadal
borykam się z zaparciami.
Jeździ mi po jelitach tak, że sama nie mogę tego słuchać a toaleta nie wzywa.
Fakt w dniu wizyty u lekarza coś małego było, ale to nie to co zwykle.
Brzuch jak balon, jelita pełne, czuję to, zresztą codziennie jem,
więc gdzieś to musi być.
Jak się tego pozbyć domowymi sposobami?
Nie działają na mnie czopki ani ziołowe tabletki na przeczyszczenie.

- kawa
- kawałek pasztetu
- woda
- 3 kabanosy

II posiłek godz. 16.30
- 3 pulpeciki z pieczarkami
- dwa ogórki kiszone

- herbata

Po tym porannym jedzeniu jakoś dziwnie szybko zgłodniałam.
A na domiar złego smażyłam zwykłe naleśniki na rodzinki.
Ten unoszący się zapach po prostu tak mamił, że z ogromnym trudem
ale udało mi się nie ulec.
Za to szybciutko zrobiłam sobie kawę i wciągnęłam dwa kawałki
tłustego pasztetu i jakoś chęć minęła.
UFFFF

Dzień 6 /26.02/18/

Pobudka 6.00
- kawa

I posiłek godz. 7.30
- plaster karkówki w porach
- kapusta pak choi zmiękczona w sosie

- kawa
- woda

II posiłek godz. 15.30
- 1/2 cukinii a'la makaron + sałata rzymska na smalcu
- gulasz drobiowy na ostro

Dzisiaj nic wielkiego się nie działo.
Jak jest zwykły dzień tygodnia to ja się bardzo cieszę,
ponieważ wychodzę z domu, załatwiam różne sprawy i mam zajęcie,
nie myślę ciągle o jedzeniu jak to się ma w weekend.
No może żeby tak tradycji stało się za dość i do czegoś się przyczepić
 to ćmi mnie dzisiaj głowa od samego rana.

Najważniejsze, że wezwała mnie w końcu toaleta z czego bardzo się cieszę.

- jabłko
- śledziki
- kilka kabanosów

Dzień 7/27.02.18/

Pobudka 4.00
- kawa
- woda

I posiłek godz.6.30
- cukinia ze szpinakiem na wędzonej słoninie i boczku
- gulasz drobiowy

Stała się rzecz straszna, po zjedzeniu tego posiłku moje serce oszalało.
Zaczęło walić jak po maratonie i dostałam arytmii.
Pojawił się kaszel, wydzielina z nosa.
Bałam się wyjść z domu.
Już kiedyś tak też mi zrobiło, myślę, że nie mogę łączyć dwóch białek.
W końcu po czasie wszystko się uspokoiło, ale co się najadłam strachu
to moje.

II posiłek godz. 16.00
- warzywa wcześniej ugotowane na parze, odgrzane na smalcu
- sos na bazie drobiowego mięsa
Po tym jedzeniu na szczęście nic mi nie było, uff.

Podsumowanie tygodnia:
Weszłam na wagę iiiiiii jest postęp - 1 kg mniej na wadze!!!!
Można? Można.