14 lutego 2018

Dieta - wyzwanie 30 dni.

Od dzisiaj czyli 16.01.2018 przeszłam na dietę nisko węglowodanową,
bynajmniej tak będę się starała aby było.
Czytałam i wciąż czytam informacje na ten temat, ale jestem za tępa,
żeby liczyć te wszystkie makro, proporcje czy kalorie.
Nie mniej jednak chcę spróbować swoich sił i zobaczyć czy bez liczenia też się da.
Będę po prostu jadła bardziej intuicyjnie niż zwykle, tłusto i bez węgli.
Jedynym źródłem węglowodanów będą warzywa /nie skrobiowe/,
których nie mam zamiaru sobie żałować.
Waga wyjściowa: 62 kg, wzrost: 162 cm, wiek: ukończone 46 l.,
żadnej aktywności fizycznej, jedynie szybkie spacery.
Czy coś z tego wyjdzie???? Przekonam się za 30 dni, obym wytrzymała.
Wiem, że przez te pierwsze dni jeżeli zejdzie mi cokolwiek z wagi to
będzie to woda, a mój organizm ma się przestawić na czerpanie energii z tłuszczu.


Dzień 1 /16.01.18/

Pobudka 4.00
- kawa z ekspresu z dwoma żółtkami

I posiłek godz. 6.30
- mięso szarpane z cebulą, szpinakiem i sosem pomidorowym, 
do tego surówka z kapusty i marchewki, surówka okraszona oliwą, solą i octem jabłkowym 
oraz dodatkiem natki pietruszki plus kubek wywaru z kości.

- 0,5 l wody z solą himalajską
- czarna kawa z ekspresu

II posiłek godz. 10.30
- smażony na smalcu wędzony boczek z cebulką.

- jabłko
- 0,5 l wody z solą himalajską
- czarna kawa
- wywar z kości, dwa kiszone ogórki

III posiłek : BRAK
Nie byłam głodna, po zjedzeniu smażonego boczku wypiłam kawę, potem zjadłam jabłko i wieczorem zasiadłam z wodą na kanapie i przegryzłam dwa ogórki kiszone.
Zwyczajnie nie chciało mi się jeść. Wiem ... dziwnie to wygląda, ale takie są fakty.

Dzień 2 /17.01.18/

Pobudka 4.30
Obudziłam się sama przed budzikiem z bólem brzucha, nie wiem czy to normalna reakcja czy nie,
ale czułam że coś jest nie tak, nigdy nie chodziłam spać z tak pustym brzuchem jak tym razem,
z resztą jestem uzależniona od jedzenia, jem kompulsywnie i ciągle myślę o jedzeniu a tu nic, chociaż raz wczoraj wieczorem przemknęła mi myśl, że może bym skubnęła odrobinę salami,
ale z drugiej strony doszła do mnie inna myśl, że przecież nie jestem głodna to po co jeść,
tylko dla samego faktu? z przyzwyczajenia?

- czarna kawa z ekspresu z dwoma żółtkami
-  woda z solą himalajską

Znowu nie chciało mi się jeść, ale zjadłam tak trochę na siłę bo wychodzę z domu na ładnych kilka godzin i nie mam możliwości zjedzenia niczego normalnego

I posiłek godz. 7.30
- kawałek tłustego zylcu ze świńskich nóżek i boczku + kubek gorącego wywaru z kości
- 4 plasterki kiełbasy żywieckiej i 4 plasterki świeżego ogórka

Ból brzucha nie przeszedł, więc wzięłam dwie nospy, potem wypiłam czarną kawę,
herbatę ziołową, 0,5 l wody, do tego czułam jakbym miała trampka w buzi, bleee.
Do końcówki herbaty wlałam 4 krople oleju z bergamoty,
ma niby działanie pobudzające trawienie i wiatropędnie, ale mi nic to nie pomogło.
W końcu łyknęłam dwie tabletki enzymów trawiennych i ból ustąpił, zostało tylko wzdęcie.

II posiłek godz. 13.30
- 75 g salami
- 1 gołąbek w sosie pomidorowym zrobiony na bazie wywaru z kości, ogórek kiszony i kilka plasterków świeżego ogórka.

W między czasie czarna kawa, 0,5 l wody, kilka orzechów laskowych,

III posiłek godz. 18.30
- spora łyżka kapusty z boczkiem i sosem pomidorowym z gołąbków i kubek gorącego wywaru z kości.

Dzień 3 /18.01.18/

Pobudka 6.00
- czarna kawa
- 0,5 l wody

Mój brzuch czuje się w miarę dobrze, już nie boli i nie jest tak bardzo wzdęty.

I posiłek godz. 8.00
- 2 ugotowane jajka na pół miękko z majonezem własnej roboty, mix sałat z pomidorkami, awokado, ogórkiem kiszonym, papryką, oliwą z oliwek, olejem mct, octem jabłkowym, solą i ostrą papryczką chilli. Do tego kubek gorącego wywaru z kości.

W międzyczasie:
- kawa czarna
- 0,5 l wody

II posiłek godz. 13.15
- sałatka: mix sałaty z warzywami ze śniadania
- 0,5 l wody

III posiłek godz. 16.00
- pierś z kurczaka ugotowana na parze z oliwą z oliwek, warzywa ugotowane na parze z oliwą z oliwek i sos holenderski na ostro.

IV godz. 19.00 
-kubek gorącego wywaru z kości.
- 2 parówki z musztardą

Znowu wypiłam tylko 1,5 l wody, nie mogę się zmusić do większych ilości, masakra!!!
Ale i tak jest jakiś postęp, bo do nie dawna miałam problem wypić 0,5 l.
I widać jak zjedzenie zbyt małej ilości tłuszczu wpłynęło na ilość spożywanych posiłków...
chyba nie muszę tego komentować.

Podsumowanie dnia:
Uparowana pierś nie do końca nasyciła mnie jak zakładałam, za to wywołała u mnie senność i to po jakiś dwóch godzinach. Uwielbiam piersi, ale mają za dużo białka co powoduje, jak mniemam, duży wyrzut insuliny i senność. Po za tym ok., tylko nadal brak energii w ciągu dnia, największy mam z rana jeszcze przed zjedzeniem czegokolwiek, czyli pobudka, czarna kawa /z dodatkami nie koniecznie mi służy, chociaż sporadycznie z żółtkami jest ok./ 0,5 l ciepłej wody, toaleta i mogę działać. Po posiłku jakoś robi mi się ciężko ... to pewnie ten brak dobrego trawienia.

Dzień 4 /19.01.18/

Muszę się przyznać, że wczoraj naszła mnie ochota na ciasto migdałowe z przepisu blogerki prowadzącej "Na przekór niemożliwemu", ale na moje szczęście coś poszło nie tak i całe ciasto wyrzuciłam, ufff bo byłabym trzy dni w plecy i musiałabym zaczynać wszystko od nowa.
Muszę się jeszcze zaopatrzyć w enzymy trawienne, zauważyłam że ciężko trawię duże ilości tłuszczy zwierzęcych, dlatego wczoraj zjadłam ich mniej za to więcej posiłków w ciągu dnia i nie do końca były to dobre posiłki jak np. parówki z musztardą w których znajduje się słodzik.

Pobudka 4.00

- kawa czarna
- 0,5 l wody
Zesikam się dzisiaj po takiej ilości płynów z samego rana, nie wspominając o braku ochoty na jedzenie, ale coś muszę zjeść bo wychodzę i wracam dopiero ok. południa.

I posiłek godz. 6.00
- dwa gołąbki z dodatkową kapustą i mnóstwem sosu
- kubek gorącego wywaru z kości
- 2 tabletki enzymów trawiennych

Zobaczę co z tego będzie, przede wszystkim czy będzie mi lżej, enzymy łyknęłam tuż przed posiłkiem.

- czarna kawa

Czuję, że enzymy działają, jest godz. 11.00 a ja odczuwam głód, próbuję go zagłuszyć wodą.

- woda 0,5 l

II posiłek godz. 11.30
- 1 gołąbek z mnóstwem sosu

- czarna kawa + parówka
- 0,5 l wody

III posiłek godz. 16.00
- uparowana pierś z kurczaka z warzywami z pary i sosem holenderskim + dwie tabletki enzymów trawiennych. Czeka mnie jeszcze jeden posiłek i zastanawiam się jak go zjeść bo to w gościach będzie. Hmmmm

IV posiłek godz. 18.30
- spaghetti z cukinii z sosem pomidorowym + pierś z kurczaka i trochę smażonych pieczarek
- deser: garść zielonych winogron /nie mogłam się powstrzymać :-(/

Dzień 5 /20.01.18/

Pobudka 5.00

Wczorajsze obżarstwo skończyło się przyjęciem enzymów i dzięki nim spałam jak niemowlak.
Rano brzuch jak zwykle spuchnięty ... ale mam nadzieję, że jak w końcu zbierze mi się do toalety to chociaż trochę zejdzie. Przede mną trudny dzień, który kończy się imprezą urodzinową i jej boję się najbardziej ze względu na menu, wiem że potrawy są doprawiane jakimiś dziwnymi mieszankami przypraw, które u mnie wywołują mega wzdęcia i niestrawność /kucharek czy ziarenka smaku???/
Muszę ze sobą zabrać magiczny słoiczek, znajduje się w nim tłuściutki zylc ze świńskich nóżek, podgardla i boczku.

- kawa + dwa żółtka
- 0,5 l ciepłej wody z solą
- kubek zaparzonego dziurawca

Jem dość tłusto, jak na mnie, przez co mam problemy z trawieniem, bo lata wbijania do głowy jaki to jest zły tłuszcz zwierzęcy odbiło swoje piętno.
Nie wiem czy enzymy trawienne się odradzają, ale na chwilę obecną muszę się wspomagać.
Dziwi mnie jeszcze jedna rzecz, czytam różne spostrzeżenia różnych ludzi, ale jeszcze nikt nie pisał o tym że na tej diecie ma suchą skórę, a ja mam suchą jak papier ... dla mnie to jest jakiś dramat. Ile bym kremu nie nałożyła na twarz to po chwili już go nie czuć a skóra wygląda jakby ktoś ją oprószył mąką. Reszta ciała też mnie swędzi i wychodzą mi na ciele jakieś dziwne pryszcze jakby trądzik?
Może to wątroba nie daje sobie rady i tak to się objawia?
Chciałbym to pokazać dermatologowi, ale ten nasz z nfz jest jakiś kopnięty, nie lubię tam chodzić, wszystkich traktuje z góry brrrr.
Chyba zacznę parzyć sobie dziurawiec, moja babcia piła go namiętnie cały rok i czuła się świetnie a nie miała woreczka żółciowego. Latem go sobie daruję, nie chcę piegów na całym ciele.

I posiłek godz. 9.00
- dwa jajka ugotowane na twardo z majonezem
- kubek gorącego wywaru + dwa enzymy

II posiłek godz. 13.00
- jedno jajko z majonezem + warzywa z pary z odrobiną sosu holenderskiego
- czarna kawa

- 0,5 l wody z solą
- kubek dziurawca

III posiłek godz. 16.00
- kawa z dwoma żółtkami
- mięsny kociołek z warzywami

IV posiłek na imprezie, godz. bliżej nie określona, impreza dla mnie bez alkoholu.
- dwie roladki z wędzonego łososia z sałatką z paluszków surimi, woda i odrobina barszczu, do tego trochę zieleniny ze smażoną kiełbasą.

Dzień 6 /21.01.18/

Pobudka o 8.00

Obudziłam się praktycznie sama, bez budzika, cieszyłam się że nie piłam na imprezie bo wtedy popłynęłabym z jedzeniem, apetyt po alkoholu wzrasta mi do zenitu. Rano brzuch jak balon, mogłam się tego spodziewać, wiem że gospodyni używa jako przyprawy czegoś w rodzaju kucharka dla podkręcenia smaku, no cóż czarna kawa i woda i będę czekać.
Najgorszy jednak był powrót do domu. Ogólnie nie lubię prowadzić samochodu jak jest ciemno i nie ma oświetlenia z góry, a tu las, wiochy, blisko morze i taka okrutna mgła, że prawie nic nie widziałam. Koszmar !!! Pierwszy raz tak daleko jechałam całą drogę do domu praktycznie na trzecim biegu, dopiero jak wyjechałam z tych wiosek to się polepszyło. ufff.

- czarna kawa
- 0,5 l gorącej wody z solą

I posiłek godz. 10.00
- kawałek tłustego zylcu + kubek gorącego wywaru z kości
Nie wiem dlaczego, słabo się tym najadłam i czuję że chcę czymś dojeść,
ale nie bardzo wiem czym? Może kawa z żółtkami mnie dopcha?

II posiłek godz. 12.00
- kawa czarna z 2 żółtkami i odrobiną oleju MCT i trzy kęsy smażonej piersi z kurczaka owiniętej w wędzony boczek. Nie wiem czemu, ale łapie mnie zamóła? Czyżby wyrzut insulity po zjedzeniu piersi? Mimo wszystko mam nadzieję, że to mnie nasyci na dłużej.

No i masz babo placek, kolejna wpadka brrrrr.
Nie piłam alkoholu, nie jadłam niezdrowych rzeczy a mam wrażenie, że "coś za mną chodzi" i do tego naszła mnie ochota na słodkie. I co zrobiłam?, zamiast napić się wody, nie wiem, rosołu, to nie zeżarłam ostatnie jabłko jakie leżało z przed wejścia na dietę, teraz zalega mi na żołądku, czuję kamienie, wzdęło mnie i do tego mam okropne wyrzuty sumienia, a tak tłusto przecież zjadłam ... nie powinnam mieć zachciewajek. Ach zła jestem sama na siebie, że tak szybko uległam :-(

- kupek zaparzonego dziurawca

III posiłek godz. 16.00
- miseczka rosołu z warzywami /nie byłam zbyt głodna/

- 0,5 l wody

IV posiłek godz. 19.00
- plaster karkówki z warzywami przygotowane w wolnowarze.

Dzień 7 /22.01.18/

Pobudka 5.00

O dziwo znowu obudziłam się bez budzika, ale za to położyłam się spać o 21.00
i zasnęłam jak niemowlę.
Waga jak na razie stoi w miejscu, no może odrobinę jest mniejsza, ale to zapewne woda.
Ogólnie jestem jakaś taka pozbawiona wszelkiej energii, jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze.
Po za tym wczorajszym ssaniem na słodkie to nie mam większych problemów z utrzymaniem się w ryzach, kubek kawy z żółtkami i olejem MCT załatwia sprawę i ochota mija a do tego syci na kolejne kilka godzin.

- 0,5 l ciepłej wody z solą himalajską

I posiłek godz. 5.45
- kawa + 3 żółtka + olej MCT /leje go zawsze na tzw "oko", tak aby zakrył mi dno kubka/

II posiłek godz. 7.00
- miseczka rosołu z warzywami

- godz. 11.00 czarna kawa + kilka plasterków kiełbasy żywieckiej

III posiłek godz. 12.30
- udko z kurczaka + kubek wywaru z kości + mix sałat z suszonymi pomidorami, pomidorkami koktajlowymi, czarnymi oliwkami, św. ogórkiem i czerwoną św. papryką i dresingiem.
Opchałam się tym daniem po kokardę uffff. /nie dałam rady zjeść całego dania/

O godz. 13.30 szybki spacer. Hurra!!! w końcu jakiś ruch!!!!

- 0,5 l ciepłej wody z solą

IV posiłek godz. 16.00
- reszta z poprzedniego posiłku
- kawa czarna + dwa żółtka + łyżka masła klarowanego


Dzień 8 /23.01.18/

Pobudka 4.00

Nie wiem co się dzieje, ale obudziłam się dzisiaj o 3.10 i sama nie wierzyłam w to co widzę na zegarku. Przemęczyłam się do 4.00 i wstałam bo łóżko parzyło mnie w tyłek, ja nie umiem leniuchować w łóżku, taka moja natura.

- 0,5 l ciepłej wody z solą himalajską
- kawa + trzy żółtka + łyżka masła klarowanego + łyżka oleju mct
Jak zjeść normalny posiłek po takiej kawie????
Nie dam rady wytrzymać do 12.00 a tak pewnie zjadę do domu
i będę miała możliwość zjedzenia czegokolwiek.

I posiłek godz. 6.30
- plasterek karkówki z warzywami na ciepło.
Z przykrością stwierdzam, że nie zjadłam tego posiłku, trochę poskubałam,
może ze dwa - trzy kęsy i odstawiłam talerz, nie chciałam jeść na siłę.

- czarna kawa z ekspresu

II posiłek godz. 12.00
- kawałek tłustego świeżego boczku, kawałek wędzonej słoniny, pokrojone w kostkę, zesmażone i uduszone z cebulą. Znowu najadłam się po kokardę, ciekawe na jak długo.

- czarna kawa z ekspresu

Od wczoraj męczy mnie zatoka szczękowa z prawej strony, myślałam że jak najem się sinupretu to mi przejdzie, ale ani drgnie, żadne tabletki nie pomagają, boli tak potwornie, że nie mogę tą stroną nic gryźć. Ciepłe okłady z soli himalajskiej pomagają tylko na chwilę .... masakra, nie wiem już co robić??? Zawsze radziłam sobie z zatokami bez problemu a teraz nie wiem dlaczego aż tak się zatkały i nie chcą odpuścić.

- kubek rosołu
- 0,5 l ciepłej wody z solą himalajską
- kawałek świeżego ogórka /tak jakoś mnie naszło.../

Dzień 9 /24.01.18/

Pobudka 5.00
Dzisiaj to budzik wywalił mnie z łóżka, poszłam spać głodna o dziwo, ale nie zjadłam nic na noc, bo uznałam, że tak będzie lepiej dla mojego komfortu snu, szybki prysznic i lulu, co nie znaczy że nie myślałam o jakieś przekąsce np. paróweczka czy salami ...

Waga tylko dryga raz 1 kg w jedną stronę raz w drugą stronę...zaczynam się irytować, bo czytam, że w pierwszym tygodniu powinna ze mnie zejść woda i powinnam to zobaczyć na wadze, a tu nic, żadnego WOW!!! Nie wiem, może to te jabłka, może winogrona??? A może po prostu za mało ważę na takie wielkie WOW. Gdzieś obił mi się o oczy tekst, że prościej jest grubemu schudnąć 50 kg niż chudemu 5 kg. Pewnie coś w tym jest..... bo moja waga stoi jak zaklęta :-(
Ale nie poddam się, 10 kg na minusie to moje zadanie, no może być trochę mniej
i choćbym miała stanąć na głowie to dopnę swego!!!

Wyczytałam ostatnio, że efektem ubocznym, ale i przejściowym jest wysypka - pryszcze na ciele.
Ja takowe miałam i nadal mam jakieś resztki, nie wiązałam tego z przejściem na tłuste jedzenie, ale jak widać to mogła być ta przyczyna. Mam też czasami wrażenie, że mój oddech śmierdzi i jak widać z tego artykułu to też jest efekt przejścia na tę dietę i też ma z czasem samoistnie ustąpić.
Sen również mam inny niż do tej pory, bywa tak że budzę się dużo szybciej niż zadzwoni budzik,
ale wtedy wieczorem zasypiam na stojąco.
I te moje wahania energii, raz mogę góry przenosić a innym razem zwyczajnie bym się położyła i spała, tak np. miałam wczoraj, siedziałam i zamulałam a robota czekała ... dokumenty same się nie napiszą ... mięso samo nie pokroi ... a ja nie mogłam się pozbierać.

Po przebudzeniu jak zwykle:
- 0,5 l ciepłej wody z solą himalajską

I posiłek godz. 6.00
- kawa + dwa żółtka + masło klarowane + olej mct
- warzywa: cebula, pieczarki, szpinak zeszklone na wędzonej słoninie, do tego odrobina piersi pokrojona w paski i pomidorki koktajlowe, jak się łatwo domyśleć zjadłam tylko połowę porcji, a wyglądało tak niewinnie, podejrzewam że winowajcą jest kawa, gdybym jej nie zrobiła do posiłku tylko później to pewnie zjadłabym wszystko.

No niestety byłam taka głodna jak wstałam, że nie mogłam się powstrzymać i wyjątkowo wcześnie zjadłam śniadanie, nie zdarza mi się jeść śniadanie i popijać je kawą kuloodporną, to chyba nie jest dobre połączenie.

Nadal piję za mało wody, ale nie mam tego jak zmieścić, w ciągu dnia wypijam trzy kawy, czasami jeden kubek a czasami dwa kubki wywaru i nie chce mi się pić a i tak sikam co chwilę, wiem że to zasługa kawy, pewnie nie powinnam jej pić aż tyle, ale ona zagłusza mój głód, stawia na nogi, albo to już jest takie wredne uzależnienie? przyzwyczajenie? Muszę ograniczyć picie kawy do max dwóch to będzie miejsce na wodę bo to ona jest ważniejsza.
OJ KOBIETO WEŹ SIĘ W GARŚĆ I IDŹ PO ROZUM DO GŁOWY!!!!!!!!!!

Bez zmuszania zrobiłam sobie dzisiaj szybki spacer, nawet nie zmarzłam co rzadko mi się zdarza,
ale dobrze mi zrobił i czuję się świetnie, przynajmniej na razie. Zeszło mi prawie 2,5 h.

II posiłek godz. 12.00
- resztka z pierwszego posiłku + 3 małe ogórki kiszone
- 0,5 l ciepłej wody z solą

Nie wiem jak to jest, ale najadłam się jak bąk, żołądek mi się skurczył? Czy jak?
Zazdroszczę tym co piszą, że najadają się dwoma lub tylko jednym posiłkiem na całą dobę,
ja na razie nie jestem na to gotowa.

- kawa z mlekiem kokosowym

III posiłek godz. 18.00
- tatar z ogórkiem kiszonym, cebulką, żółtkiem, tłuszczem z gotowania nóżek i wywarem z tych że nóżek, doprawiony klasycznie solą, pieprzem i czerwoną słodką papryką.
- 0,5 l wody

Poszłam spać o 22.30, zasnęłam jak noworodek.

Muszę się wam do czego przyznać.
Jak widać mój dzisiejszy jadłospis był zbyt chudy, czyli zjadłam za mało tłuszczu, w związku z tym nosiło mnie na słodkie i co???? Popłynęłam, na wieczór po tatarze do wody wciągnęłam kilka rodzynek i kilka mieszanych orzechów :-( Biję się w pierś i jutro zeżrę morze tłuszczu żeby nie dopuścić do takiej sytuacji brrrrrr.

Dzień 10 /25.01.18/

Pobudka o 5.00
Spałam jak suseł, pewnie przez te rodzynki i orzechy zjedzone przed snem, nie jestem z tego dumna, ale potrafię przyznać się do błędu, no i cały czas się uczę i mam zamiar wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski.

- dzień rozpoczęłam od 0,5 l ciepłej wody z solą himalajsą
- oraz kubka czarnej kawy z ekspresu
Celowo nie zrobiłam sobie kawy kuloodpornej, ponieważ planuję kolejny długi i szybki spacer, dlatego wolę zjeść coś konkretnego a kawę zostawię sobie na powrót, mam nadzieję że spełni moje oczekiwania i nasyci mnie tak, że nie będę miała ciągotek na słodkie.

Dzisiejsze posiłki muszą być bardziej tłuste a to dwóch powodów, dla mnie bardzo ważnych.
Po pierwsze nie mam ciągotek do podjadania ani na słodkie, po drugie lepiej się wypróżniam.
Myślę, że argumenty dość mocne, szczególnie że jestem na adaptacji i chcę nauczyć organizm czerpać energię z tłuszczów.

Moje samopoczucie się powoli poprawia, wraca energia, czego dowodem jest moje wczorajsze wyjście na szybki spacer, no też późniejszy do sklepu bo zabrakło mi produktów. Jeszcze niedawno po prostu wsiadłabym do samochodu i pojechała a tym razem nawet o tym nie pomyślałam.
UUUU dumna jestem z siebie, mały kroczek a jaki ważny....

I posiłek godz. 7.00
- omlet z 2 jajek z sosem na bazie mielonego mięsa z warzywami i pomidorami, do tego dorzuciłam jeszcze dwa żółtka i kilka pomidorków koktajlowych. Oczywiście nie mogło też zabraknąć kubka wywaru ze świńskich nóżek.

Był spacer dość intensywny, ale nie tak długi jak poprzednio a to tylko dlatego, że okoliczności nie były sprzyjające. Jutro dzień zakupowy i garowy, czyli będzie gotowanie na weekend i nie tylko, więc nie będę miała już sił na chodzenie.
W planach mam zamiar pójść w sobotę na angielski do dziewczyny która mieszka w zupełnie innej części mojego miasta, więc będę miała co robić, no chyba że pogoda spłata mi figla ...

II posiłek godz. 11.30
- kawa + 3 żółtka + masło klarowane + olej mct

Dopchałam się tą kawą i nie wiem czy będę w stanie jeszcze coś dzisiaj zjeść, ale jak znam siebie i będę przygotowywać posiłek dla mojego męża to może mnie kusić np. zapach i skubnę odrobinkę.
Zobaczymy co pokaże dzień.

- 0,5 l ciepłej wody z solą himalajską

III posiłek godz. 15.00
- miska surówki z białej kapusty i marchewki z oliwą i octem jabłkowym, doprawiona solą i pieprzem, czy to można nazwać posiłkiem???
Nie wiem, ale nie chciało mi się jeść po tej sycącej kawie.

- czarna kawa z ekspresu

IV posiłek godz. 19.00
- dwie parówki + kilka plasterków salami
- 0,5 l wody

Generalnie nie byłam głodna, ale pewne okoliczności wywołały ogromny stres, a ja niestety zajadam stres, nie jestem z tego dumna, ale wolę się przyznać niż ukrywać mój kolejny posiłek.

Dzień 11 /26.01.18/

Pobudka o 3.00, wstałam o 3.30.
Niestety wczorajsza przykra dla mnie sytuacja nie pozwoliła się wyspać,
ciągle się kręciłam i myślałam o tym co się wydarzyło,
smutne jest to, że na tym etapie życia muszą dopadać nas takie przykrości.

- 0,5 l ciepłej wody z solą
- czarna kawa

I posiłek godz. 6.00
- posiłek taki sam jak wczoraj
Nie dojadłam, mam ściśnięty żołądek od wczoraj.

- czarna kawa
- 0,5 l ciepłej wody z solą

II posiłek godz. 12.30
- resztka z pierwszego posiłku
- kawa kuloodporna /2 żółtka, masło klarowane, olej mct/

- 0,5 l wody

III posiłek godz, 17.00
- dwa jajka ugotowane na pół twardo
- kubek wywaru z kości
- kilka plasterków salami

Dzień 12 /27.01.18/

Pobudka 5.00

- 0,5 l ciepłej wody z solą

Ostatnio przeżyty stres swoje zrobił, nie mogłam wczoraj normalnie jeść,
żołądek miałam ściśnięty i tak jakby zamulony, dobrze że jest kawa i wywar ...

Noc... tym razem przespałam jak noworodek, coś mi się śniło, ale jak budzik dzwonił
i wstałam to mi wszystko umknęło.
Zobaczę jaka dzisiaj pogoda bo mam zamiar pójść na lekcje angielskiego piechotą,
muszę też kupić olej mct i odebrać paczkę z przyprawami, będę robiła swoją wegetę.

- czarna kawa z ekspresu

I posiłek godz. 8.00
- miska flaków

Długi spacer zaliczony.

- 0,5 l ciepłej wody z solą
- kawa + 2 zółtka + masło klarowane + olej mct

- jedno malutkie jabłko, tak mnie jakoś naszło
- 0,5 l wody

II posiłek godz. 16.00
- miska brokułów i brukselki ugotowane na parze, odgrzane na smalcu z wedzonym boczkiem
- miska warzyw z klopsa

III posiłek godz. 19.00
- kilka plasterków żywieckiej
- garść orzechów laskowych
- duży ogórek korniszony
- 0,5 l wody

Oj z 3 posiłku to dumna nie jestem, może węgli dobrze nie wróży.

Dzień 13 /28.01.18/

Pobudka 6.00

Noc fatalna, źle spałam a to przez mojego męża, okropnie bolą go plecy przez
co kręcił się i strasznie chrapał, masakra.
Pogoda za oknem nie rozpieszcza, w nocy padało i moje wyjście na spacer
stoi pod dużym znakiem zapytania.

- 0,5 l ciepłej wody z solą
- czarna kawa

I posiłek godz, 7.30
- duża miska flaków

Strasznie ciągnie mnie do starych nawyków a mianowicie do podjadania, już zdążyłam skubnąć jabłko /dobrze, że było małe/, upiekłam prawie wytrawne ciasteczka ... no po prostu bez komentarza, tylko bat i bić bo inaczej nie dam rady.
Dlatego na drugi posiłek przygotowałam sobie konkretnego tłuściocha.

II posiłek godz. 12.00
- jajecznica z 4 żółtek na wędzonym boczku, wędzonej słoninie i cebuli.
Wszystko mocno pływało w tłuszczu, który się wytopił, ale żółtek nie ścinałam,
wbiłam surowe dopiero wtedy jak zawartość patelni trafiła na talerz.

- czarna kawa
- 0,5 l ciepłej wody z solą

III posiłek godz. 19.00
- burger z warzywami - oczywiście bez buły

Dzień 14 /29.01.18/

Pobudka 5.00

- czarna kawa

I posiłek godz. 6.30
- sałata + pomidorki + papryka + kiełki rzodkiewki + 1/2 awokado, całość okraszona wytopionym z wędzonej słoniny tłuszczykiem i skwarkami, do tego jajko z majonezem i kubek gorącego wywaru.

- czarna kawa
- 0,5 l ciepłej wody z solą
- kawałek kiełbasy zwyczajnej /nie był to dobry pomysł, bo strasznie mnie wzdęło/

II posiłek godz. 16.00
- kawa + 3 żółtka + 1 łyżka oleju kokosowego
Mam nadzieję, że nie zwymiotuję po tym, bo idę na angielski

Jestem załamana, waga stoi, talia stoi, nie widzę żadnej różnicy ... strasznie mi smutno.
Postanowiłam to zweryfikować, nie chciałam liczyć, ale widać nie da się inaczej sprawdzić tego co robię źle i niestety jem stanowczo za mało tłuszczu, chociaż wydawało mi się, że jem go wystarczająco dużo. No cóż muszę to poprawić.
 Z kalkulatora Ola La Lchf dowiedziałam się, że potrzebuję 1800 kcal /wpisałam małą aktywność, bo przecież chodzę na szybkie spacery/, czyli:

Węglowodany180 kcal czyli 45 g
Białka450 kcal czyli 112 g
Tłuszcze1170 kcal czyli 130 g

A jak wynika z aplikacji, którą sobie ściągnęłam to jem:

Węglowodany: 27 g - 9 %
Białka: 45 g - 16 %
Tłuszcze: 98 g - 72 %

Jak ja mam podbić tłuszcze to takich wartości? I tak już ledwo zjadam co zjadam a jak widać jem mało białka na rzecz tłuszczu, bo wszystkiego nie mieszczę :-(
Nie wiem tylko jak liczyć wywar ze świńskich nóżek, jest bardzo sycący i tłusty.
Nigdzie nie mogę znaleźć żadnej podpowiedzi jak go obliczyć?

Dzień 15 /30.02.18/

Pobudka 4.30
Wiem, wiem, ale obudziłam się sama, za to pewnie padnę wieczorem.

- 0,5 l ciepłej wody z solą
- kawa + 3 żółtka + 40 g oleju kokosowego rafinowanego

Na tę chwilę nie mam pomysłu czym podbić tłuszcze.
Tłuszcze takie jak: smalec, masło klarowane czy olej kokosowy zimnotłoczony dodane do kawy wywołują u mnie odruch wymiotny. Jedyny tłuszcz, który tego nie robi to olej mct, ale z nim nie mogę przeginać bo jeździ mi po jelitach i mam mega wzdęcia.

Wpadłam na pomysł, aby dodawać surowy boczek do zup i je blendować, jak będą smakować to się przekonam już dzisiaj, ponieważ jadę na zakupy i mam zamiar ugotować pierwszą taką zupę.

Woda i kawa wypita a ja czuję się jakby mi ktoś powietrze spuścił, jestem zmęczona, sfrustrowana i pozbawiona chęci do wejścia w kolejny dzień, najchętniej położyłabym się z powrotem do łóżka. Boję się, że to kolejna dieta, która zniszczy mój pierwotny zapał przez dziwne zasady i to nieszczęsne liczenie i ważenie. Nie jestem w stanie na chwilę obecną zjeść tyle tłuszczu jak pokazuje kalkulator, to jest jakieś nieporozumienie. Czytałam komentarze na fb, ludzie dostają ogromnych mdłości po zjedzeniu bardzo tłustych posiłków, to podobno przez upośledzenie wydzielania żółci z woreczka i mija z czasem, oby taki stan nie utrzymywał się za długo. Do tego jeszcze ta okropna pogoda, wieje jakby się ktoś powiesił i pada brrrrr, nie nastraja pozytywnie.

PILNIE POTRZEBUJĘ ZASTRZYK ENERGII !!!!!!!!!

Przez tą obrzydliwie tłustą kawę nie byłam wstanie zjeść normalnego posiłku,
dojadłam sałatę z poprzedniego dnia i wypiłam kubek wywaru.
Bleeeee okropnie mi nie dobrze ... a muszę wyruszyć w miasto.

Jest godzina prawie 14.00 a mi jest nadal niedobrze po tej porannej kawie.
Wypiłam jeszcze jedną czarną w międzyczasie bo myślałam że ruszy mi trawienie, wypiłam odrobinę słonej wody, ale jest jeszcze gorzej, teraz usmażyłam sobie na słoninie swojskiej roboty parówkę, zobaczę co mój żołądek na to.

Kończę z liczeniem, raz mi wystarczył, będę jadła tyle tłuszczu ile będzie to dla mnie przyjemnością a nie karą. Uważam, że jak będę się zmuszać do zjedzenia czegoś co mi nie wchodzi to osiągnę zupełnie inny efekt niż zamierzałam. Z czasem pewnie samoistnie zwiększę tłuszcze,
ale na ten moment mam dooooość!!!!!!!!!

II posiłek godz. 14.00
- usmażona na wędzonej słoninie parówka.

- 0,5 L wody

- czarna kawa + 2 żółtka
- 0,5 l wody

III posiłek godz. 18.15
- usmażona na słoninie parówka /tak mi zasmakowała ta pierwsza, że postanowiłam zjeść i drugą/

Dzień 16 /31.01.18/

Pobudka 5.00

- 0,5 l ciepłej wody z solą
- czarna kawa

Na prawdę chcę schudnąć, ale nie za wszelką cenę, nie będę sobie wciskać więcej tłuszczu niż jestem wstanie zjeść. Nie chodzę głodna i niech tak na razie zostanie, muszę nabrać dystansu.

I posiłek godz. 7.00
- miseczka kremu z brokuła + omlet z jajka i cukinii

Nie wiem o co chodzi z tymi jajkami, bo jak zjem całe jajko obojętnie w jakiej postaci, serce wali mi jak po maratonie, robi mi się słabo, kicham i dostaję kataru /na szczęście nie trwa to długo/, po samym żółtku takiego efektu nie ma. I w takim momencie zaczyna mnie nurtować pytanie, czy problem leży w samym jajku? Bo z testów nic nie wychodzi. Czy tylko w tym czym była karmiona kura? Wiadomo nie od dzisiaj, że kury są karmione mieszankami różnych zbóż, bo na samej trawie nie nosiły by tyle jajek, żeby rolnikowi się opłacało sprzedawać.
Z mojego doświadczenia wiem, że nie mogę jeść zbóż glutenowych bo mam po nich sensacje jelitowe i potworne bóle głowy, to akurat nijak ma się do objawów, które mam po jajkach.
I tak naprawdę to nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, robiłam już sobie przerwy od jajek i w tedy zauważyłam, że mam podobnie po maśle klarowanym, przestałam go jeść i problem zniknął, tylko ile można tak eliminować??? Niedługo nic mi nie zostanie do jedzenia.

O godzinie 9.30 długi szybki spacer, trwał ok. 2h.

- kawa + 2 żółtka + łyżka oleju mct + dwa ciasteczka
- kubek wywaru z nóżek
- 0,5 l wody
- jedno małe jabłko
- kilka orzechów włoskich

II posiłek godz. 17.00
- miseczka podsmażonej na wędzonym boczku cukinii z sosem pomidorowym mięsnym
- 70 g salami

Nieśmiało weszłam na wagę, fakt w ciągu dnia, najedzona i opita, ale zauważyłam delikatny spadek, uwaga, uwaga warzę 60 kg!!!!!!!! Może się wreszcie ruszyła, tyle wyrzeczeń.

Dzień 17 /01.02.18/

Pobudka 5.00

- 0,5 l ciepłej wody z solą
- kawa + 2 żółtka + olej mct

I posiłek godz. 8.00
- talerz kremu z brokuła ze skwarkami z wędzonego boczku, tłuszczykiem ze smażenia i odrobiną cukinii. To było tak obrzydliwie syte, że końcówkę jadłam na siłę.

Spacer zaliczony, może nie tak intensywny jak zwykle, ale dopadły mnie ciężkie dni.
No cóż i takie muszą być, za to 2,5 h łażenia za mną.
Teraz pora na małą czarną i dalej do roboty.
Oj ciężko jest się zmotywować do pracy, a ona sama się nie zrobi.
To jest jakiś koszmar, JA chodzące ADHD nie mogę zwlec dupska z kanapy, nie mam siły ani
ochoty do roboty, co się ze mną dzieje???? Po pierwszym posiłku dopadło mnie mega wzdęcie,
myślałam, że czarna kawa ruszy trawienie, ale jest gorzej, jest potwornie niedobrze, zbiera mi się na wymioty, mam dreszcze i zimne dłonie. Kiedy to się skończy ????? Chwilami mam dość.

- czarna kawa
- 0,5 l wody z solą

II posiłek godz. 15.00
- gulasz z boczku z pieczarkami i cebulką, podany z pure z kalafiora z masłem klarowanym i surówką z kiszonej kapusty.

- czarna kawa

III posiłek godz. 20.30
- kilka plasterków wędliny

Dzień 18 /02.02.18/

Pobudka 4.00

- 0,5 l ciepłej wody z solą
- czarna kawa

I posiłek godz. 6.30
- smażona serdelka z boczkiem, cebula, do tego sałata

- czarna kawa
- kubek wywaru z kości

Wróciłam z zakupów do domu i jakaś zamuła mnie ogarnęła, siły ktoś mi zabrał.
A tu w planach pasztet i trzeba wziąć się w garść.
Jeść mi się nie chce, w ogóle nie odczuwam głodu więc skąd ten spadek energii?
Śniadanie wydaje mi się było odpowiednie, było i białko i węgle i dużo tłuszczu, o co chodzi??? Kiedy to wreszcie mi przejdzie??? Gdzie te nie spożyte pokłady energii, które miały mnie dopaść???

- 0,5 l ciepłej wody z solą
- czarna kawa

II posiłek godz.15.00
- pure z kalafiora, surówka z kiszonej kapusty, plaster rolady z udźca indyka z farszem z mięsa mielonego, całość okraszona tłuściutkim sosem zrobionym na bazie wywaru z kości a konkretnie tłuszczu który zastygł na wierzchu.
Szczerze??? Obżarłam się tak, że coś zaczęło mnie kłuć w lewym boku,
mam tylko nadzieję, że nie było za tłusto, bo nie chciałabym znowu jakiś sensacji jelitowych.

- 0,5 l wody
- kilka plasterków salami

Dzień 20 /03.02.18/

Pobudka 5.30

- czarna kawa
- 0,5 l ciepłej wody z solą

I posiłek godz. 8.30
- placki z 3 jajek, łyżki miodu, szczypty soli, mąki koko, szczypty proszku do pieczenia.
Dzisiaj dałam sobie odpust, czy dobrze zrobiłam??? Pewnie nie, ale wolałam nie walczyć.
P.S. nie zjadłam wszystkich tylko 6 szt. z 12 szt. 3 poszły do kosza bo spaliłam
a jeszcze 3 czekają, może na mnie a może mąż się skusi???
Hmmm takie moje odczucia: śniadanie na bazie jajek i co robi moje serce?
Wali jakbym przebiegła maraton, co u licha jest z tymi jajkami?
Czy faktycznie nie jest mi dane je jeść?

- kubek tłuściutkiego wywaru
- czarna kawa + kilka orzechów włoskich + dwa plasterki wędliny
- 0,5 l wody

II posiłek godz. 17.00
- pure z kalafiora z odrobiną indyka polane tłuszczem z mięsa + ogórek kiszony
- garść orzechów włoskich
- 0,5 l wody

Dzień 21 /04.02.18/

Pobudka godz. 6.00
Jak zwykle poranny katar i inne takie tam cuda z nosa, ropa która ścieka do gardła i trzeba wszystko odkrztusić bleeee, czyżby to była zasługa jajek??? Muszę sobie zrobić od nich przerwę, tylko co ja będę jadła jak znudzi mi się mięso? Na dzisiaj mam wątróbkę drobiową i chyba będę musiała kupić jej sobie więcej i zamrozić porcje, będą alternatywą na śniadanie.

- czarna kawa
- 0,5 l ciepłej wody z solą

I posiłek godz. 8.00
- smażona na smalcu kurza wątróbka z cebulką

No tak to ja mogę jeść, tylko kiedy ta energia do mnie wróci? Strasznie się męczę.
Wczoraj jak zjadłam na śniadanie te placki to i chodzenie mnie nie zmęczyło, głodna nie byłam bardzo długo, ani ciężko mi nie było na żołądku a nasączone były smalcem że ho ho, po prostu rewelacja, ale zdaję sobie sprawę, że to zasługa węglowodanów :-( niestety :-(

Nadal mam obawy co do słuszności przeprowadzanej diety.
A to dlatego że planujemy wyjechać. W ubiegłym roku też ładnie schudłam i waga długo mi się trzymała, dopiero podczas wyjazdu poszybowała blisko 6 kg do góry i tak naprawdę nie wiem dlaczego? Śniadania w większości przygotowywałam sama, kolację też, ewentualnie obiady były na mieście ale i tam się pilnowałam. Fakt alkoholu było więcej, ale to nigdy jakoś mi na wagę nie wpływało. Słodycze miałam własnej roboty i jak się skończyły, a było to dość szybko, to nie jadłam już żadnych bo się bałam o skład, wiadomo na obczyźnie nie znając języka ciężko cokolwiek przeczytać. Cały wyjazd trzymałam czystą michę, więc naprawdę nie wiem skąd te dodatkowe kilogramy. Mogę jedynie obstawiać, że jadłam za dużo białka. W barach wybierałam głównie grillowaną pierś z kurczaka z warzywami a na miejscu jadłam to co przywiozłam w słoikach czyli znowu jakieś mięso w postaci czy to gulaszu czy zupy. Innym razem wpadła jakaś kiełbasa z grilla, kaszanka, może też za dużo jadłam, bałam się uczucia głodu
i napadania na jedzenie jak je tylko zobaczę.
Tym razem mam zamiar lepiej się przygotować i w słoiki zabiorę więcej potraw na bazie boczku, może to pozwoli mi utrzymać wagę w ryzach.

Jak tak sobie siedzę i dumam, to nachodzi mnie pytanie jak to było kiedyś kiedy miałam dwadzieścia parę lat, jedno dziecko, jadłam wszystko do bólu i nie tyłam? Zawsze warzyłam 52 kg z małymi wahaniami lato - zima. Dopiero urodzenie drugiego dziecka coś we mnie popsuło, przytyłam w ciąży dużo więcej niż przy pierwszej i tak mi już zostało, waga nigdy nie spadła do tej pierwotnej, już nigdy nie ważyłam 52 kg, pomimo starań, stosowania różnych diet włącznie z dukanem.

- czarna kawa
- jabłko

II posiłek godz. 12.00
- porcja tłuściutkiego pasztetu własnej roboty + ogórek kiszony
Normalnie to bym pewnie nic jeszcze nie zjadła, ale siedzę nad angielskim i naszło mnie na coś słodkiego, dlatego na ratunek pospieszył mi właśnie pasztet bo jest tłusty.
Nie lubię niedziel, są nudne i mało produktywne, w tygodniu więcej się dzieje.

III posiłek godz. 18.00
- dorsz po tajsku w mleku kokosowym z warzywami i surówką, to była uczta, najpierw zjadłam surówkę a potem rybę i warzywa, kosmos, pyszne danie chociaż chude. Najadłam się po kokardę, chociaż tak naprawdę nie byłam wcale głodna, ale zaproszenia na jedzenie poza domem się nie odrzuca.
Do tego dużo za dużo szampanika, taka zrauszowana poszłam spać.

Dzień 22 /05.02.18/

Pobudka 4.30 - sama tak się obudziłam, bez budzika.

- 0,5 l ciepłej wody z solą
- kawa z mlekiem kokosowym
- kubek gorącego wywaru z kości
- dziurawiec

Szampanik zrobił swoje, wstałam z lekko za dużą głową i mam nadzieję,
że wyżej wymienione płyny postawią mnie na nogi.

I posiłek godz. 9.00
- wątróbka - została mi od wczoraj, ale mam mieszane uczucia czy robię dobrze jedząc ją na śniadanie, nie czuje się najlepiej, szampanik nie chce odpuścić.

To co się działo później to nie wiem czy będę chciała aby ujrzało światło dzienne, ale trudno, powiedziałam A to trzeba powiedzieć B i ponieść konsekwencje własnej meeeega głupoty.

No cóż, wybrałam się na szybki spacer z moją kumpelką, weszłyśmy przy okazji do galerii handlowej po drobne zakupy, no i na moje nieszczęście przechodziłyśmy obok kawiarenki.
Zaproponowałam kawę i może coś do kawy, ale w tym momencie nie miałam jeszcze siebie na myśli a koleżankę, tylko że to była moja była ulubiona kawiarenka z bardzo pysznym cynamonowym serniczkiem. Hmmm ja tak mam, że po wieczorze gdzie przegnę z alkoholem następnego dnia mam straszne zachcianki na węglowodany, taka moja wstrętna wada. Zamówiłam dwa kawałki tego pysznego serniczka, ale nie dałam rady zjeść całej porcji na moje szczęście.
Ale to jeszcze nie koniec. Po powrocie do domu przyszła pora na obiad.
Na kuchence gazowej czekało mięso i ugotowane wcześniej ziemniaki.
Jak tak na to popatrzyłam to wpadłam na pomysł odgrzania sobie porcji ziemniaków na smalcu.
Tak też zrobiłam, wciągnęłam ziemniory z mięsem, sosem i 2 ogórkami kiszonymi.

Biję się w pierś bo prawdopodobnie zniweczyłam całe moje starania
bo przecież zależy mi na utracie wagi.

Po powrocie z angielskiego strasznie burczało mi w brzuchu, nie chciałam po raz kolejny zjeść czegoś węglowodanowego i szybciutko przygotowałam sobie kilka plasterków schabu i taką przekąską skończyłam dzień.

Dzień 23 /06.02.18/

Pobudka 4.30

Spałam jak zabita, ale poranek mega ciężki, czuję się jak na kacu, myślę, że na ten stan najlepsza była by głodówka, ale nigdy jej sobie nie fundowałam i boję się, że znowu popłynę jak będę poza domem, wiem to straszne nie mieć wystarczająco dużo silnej woli i samozaparcia.

Tradycyjnie jak to u mnie bywa po zjedzeniu nabiału mam katar, ropa leci do gardła, bleee,
taki stan będzie się utrzymywał nawet do tygodnia czasu,
tylko czekać kiedy zacznę kichać i dostanę zapalenia zatok.
Ogólnie to mam ochotę walnąć się w łepetynę.

No cóż dzień rozpoczęłam jak zwykle od:
- czarnej kawy
- 0,5 l ciepłej wody z solą
Tylko co ja zjem na śniadanie? Nic nie przychodzi mi do głowy poza kubkiem gorącego wywaru,
taki tłuściutki potrafi trzymać kilka godzin.

I posiłek godz. 7.00
- porcja zylcu z sałatą i ogórkiem kiszonym + kubek gorącego wywaru /nie zjadłam całej porcji/

- czarna kawa
- 0,5 l wody z solą
- resztki ze śniadania

II posiłek godz. 16.00
- pierś z kurczaka zawinięta w wędzony boczek, usmażona na smalcu, do tego mix warzyw na ciepło

- kawa + kilka rodzynek

Dzień 24 /07.02.18/

Pobudka 4.30

Noc taka sobie, budzik wywalił mnie z łóżka pomimo, że położyłam się wyjątkowo wcześnie.
Nie wiem co się dzieje, ale wzmagam się z drętwieniem kończyn.
Próbując diety niskowęglowodanowej myślałam, że chociaż trochę ta przykra dolegliwość ustąpi,
a tu znowu się nasila, właśnie w nocy i tylko w nocy.
Przestawiłam łóżko, zmieniłam materac, dołożyłam poduszkę aby kark był wyżej a i tak nie ma
poprawy. Dzisiaj to nawet jak spałam na wznak i ręce trzymałam na klatce jak nieboszczyk to zdrętwiały mi ręce od łokci po czubki palców, te drętwienia wybudzają mnie i przez to mam taki
słaby nocny wypoczynek.
Nie wiem czy wspominałam o tym, ale od kilku lat męczę się z bólami karku.
Zaczęło się dość niewinnie, wstałam rano i miałam sztywny i bolący kark.
Nic szczególnego, wiele osób tak ma i ja też miewałam takie stany.
Ale tym razem było inaczej, sztywność minęła a ból pozostał.
Chodziłam dość długo do masażysty, przeszłam mnóstwo zabiegów, ale ulga była tylko na chwilę.
Odpuściłam, po części nawet się do tego bólu przyzwyczaiłam, ale są dni kiedy dokucza mi bardziej.
Myślę, że ta dolegliwość ma wpływ na drętwienie rąk, ale co powoduje drętwienie nóg?
Boję się pójść do lekarza, chociaż wiem że będzie to nieuniknione.

Wracając do efektów nowego jedzenia, to zaczynam śmierdzieć i bardzo mnie to irytuje.
Śmierdzi mi z buzi i ogólnie czuję że cała śmierdzę, a zaznaczam że się myję.
Pryszcze na dekolcie i brzuchu zniknęły, ale zostały jeszcze na plecach pomiędzy łopatkami,
zasuszają się i wychodzą nowe, bolą jak jasna cholera, ściąga mi skórę, najbardziej to czuję
podczas zakładania kurtki. Tyle syfów nie miałam nawet jak byłam nastolatką, masakra.
Przez ten zapach z ust boję się odzywać do kogokolwiek z bliska.
Miewałam już takie zapachy z ust, ale wtedy byłam bardziej na diecie paleo i jadłam dużo więcej białka i węglowodanów, nigdy nie łączyłam tego z tym co wkładam
do ust a z upośledzeniem trawienia.

- czarna kawa
- 0,5 l ciepłej wody z solą

I posiłek godz. 7.00
- brokuł a'la ryż podduszony na smalcu, do tego gulasz z boczku z pieczarkami
- kubek gorącego wywaru

Długi spacer zaliczony, piękna pogoda, aż żal było wracać do domu.
A w domu???? Zrobiłam sobie kawkę i miałam ochotę na mix sałat z ogórkiem kiszonym, pomidorkami i awokado, zjadłam moze 1 łyżkę, jak mnie wzdęło, dostałam dreszczy, rozbolała mnie głowa, no co jest??? Nic z tego nie rozumiem, to nie jest pierwsza taka sałata w moim życiu, może to olej MCT? Kurcze mam prawie całą butelkę, szkoda żeby się zmarnował.
Naparzyłam dziurawca, to jedyny ratunek.

- czarna kawa
- 0,5 l wody z solą

II posiłek godz. 15.00
- kotlet mielony z łososia z boczkiem wędzonym oraz cebulką + brokuł na smalcu + surówka z kiszonej kapusty

Dzisiaj zrobiłam kiełbasę słoikową /tak ją nazywam, ponieważ nie nadziewam mięsa do jelita tylko wkładam do małych słoików/. Jem ją z reguły z odrobiną musztardy, lub podsmażam na smalcu z cebulką. Jutro tłusty czwartek i muszę mieć tłuste jedzenie żeby nie kusiło mnie nic słodkiego.

- 4 łyżeczki powideł śliwkowych bez cukru

Wzdęcie nadal mnie trzyma, nie mogę zapiąć spodni, mam nadzieję że do jutra puści.
Jajka chwilowo odstawiłam, chociaż nie powiem, żebym nie miała na nie ochoty.
Trudno komponuje mi się posiłki bazując tylko na mięsie, jem co prawda wątróbkę drobiową,
ale ogólnie to nie jestem miłośnikiem podrobów, zazdroszczę mojej mamie, ona uwielbia żołądki, ozorki, serduszka ... ja nie mogę się do tego przekonać.
Lubię też krewetki, ale coraz ciężej dostać takie bez dodatków.
Co tu jeść??? Oto jest pytanie, jak trują wszystko co można by zjeść.

Dzień 25 /08.02.18/

Pobudka 5.00
- czarna kawa 
- 0,5 l. ciepłej wody z solą

Wczoraj zmogło mnie o 20.00, zaczęłam zasypiać na kanapie, więc nie męczyłam się
dłużej i poszłam spać, tak długo to ja już dawno nie spałam.
To chyba te spacery na świeżym powietrzu tak ze mną robią hihihi.

I posiłek godz. 8.00
- ponieważ kiełbasa słoikowa nadal się robi to na salony wjechały dwie serdelki usmażone na wędzonym boczku z cebulką oczywiście z dodatkowym smalcem, do tego był kubek gorącego wywaru ze stópek świńskich i kurzych.
Najadłam się idealnie, powinno mi wystarczyć bez przekąszania do drugiego posiłku.

- czarna kawa
- woda z solą

II posiłek godz. 14.30
- warzywa z patelni z gulaszem z boczku + pół babeczki ze śliwkowymi powidłami, które miały być mini pączkami ale nie wyszły, generalnie zrobiły się zakalce więc pewnie ich i tak nie zjem.

- czarna kawa
- woda
- kilka plasterków salami
- woda
- pół pączka

Dzień 26 /09.02.18/

Pobudka 4.00
- czarna kawa
- woda z solą

Pewnie większość odwiedzających mojego bloga wie, że moja córka pracuje w cukierni.
Dlatego na koniec wczorajszego dnia, tłustego czwartku, dostała do domu
mnóstwo różnych pączków.
No wiadomo, mój mąż rzucił się na nie jak wygłodniały wilk na swoją zdobycz,
a ja tylko patrzyłam i strasznie było mi smutno, że nie mogę.
Nie wytrzymałam i odkroiłam sobie pół pączka, tylko ciasto,
bardzo brakuje mi ciasta drożdżowego, uwielbiałam je 
i sama sobie piekłam swego czasu.

Oj źle podeszłam do tej diety, za dużo pokus w koło i żadnego wsparcia z zewnątrz,
a ja ... no cóż mam za mało silnej woli i samozaparcia, żeby się nie kusić.
Pomimo, że zjadłam dość tłusto, tak mi się bynajmniej wydawało,
to miałam ochotę na słodkie, coś jest nie tak, coś robię źle.

To co będzie jak już będę musiała obcinać tłuszcze, żeby zacząć chudnąć? 
Boje się pomyśleć jakie wtedy będę miała zachcianki.
Nie jest to łatwa dieta.

I posiłek godz. 6.15
- przegląd tygodnia czyli:
 trochę kremu z brokuła, trochę warzyw z patelni, resztka gulaszu z boczku

- czarna kawa
- kubek gorącego wywaru

Nie wiem dlaczego, ale po wypiciu wywaru zaliczyłam zjazd, po prostu zachciało mi się spać.
Dobrze, że byłam w domu to się położyłam, ale zupełnie nie mogę sobie tego 
wytłumaczyć, dlaczego? Czyżby mściły się na mnie wczorajsze cukry?

- czarna kawa

Kawa też nie dała rady, przegryzłam kilka orzechów.
Czuję się okropnie, jest mi niedobrze, głowa ciężka jakbym była na kacu.
Rano czułam się rewelacyjnie, dopiero po powrocie do domu poczułam lekki
głód i nie chcąc mu się poddać zagrzałam sobie wywar w dodatku z ekstra tłuszczykiem.
Myślałam, że postawi mnie na nogi, doda energii do dalszej pracy a tu taki zonk.
Pewnie mój organizm domagał się cukru a dostał tłuszcz i nie wiedział co ma 
z nim zrobić hihihi, taką mu niespodziankę sprawiłam, a co, niech ma.
Na dodatek leżą pączki i na dobrą sprawę mogłabym się skusić,
ale nie mam na nie ochoty, czy to nie dziwne?
Wczoraj to rzuciłabym się na nie, a dzisiaj nic, nie ruszają mnie wcale.

II posiłek godz. 15.00
- pulpeciki z mięsa mieszanego drobiowo - wieprzowego, usmażone na smalcu z dodatkiem pieczarek i warzyw z patelni.

- woda

III posiłek godz. 19.30 
- skrzydełka z kurczaka
- drink: wódka z wodą

Dzień 27 /10.02.18/

Pobudka 5.30

- czarna kawa
- ciepła woda z solą

Dzisiaj impreza ostatkowa, po za domem w hotelu, już się boję co ja tam zjem.
Dzwoniłam i podobno mają mi dopasować jadłospis, ale jak to będzie to się okaże.
Na wszelki wypadek przygotowałam sobie tłuste przekąski 
a mianowicie kiełbasę słoikową, będzie dobra również na śniadanie, 
do tego musztarda i będę żyć.

I posiłek godz. 8.00
- mały słoiczek kiełbasy z musztardą, ledwo dałam radę

II posiłek godz. 14.30
- potrawka z kurczaka z makaronem z cukinii przygotowanym na smalcu

III posiłek już na imprezie, ale przed zjadłam słoiczek kiełbasy:
- zupa, którą oddałam bo była nie jadalna
- na drugie dostałam polędwiczki z piersi kurczaka i plasterek schabu z brokułem i marchewką
przygotowane tak mniemam na parze, mięso ohydne, suche i bez smaku,
jedyne co zjadłam to brokuły.
Cieszyłam się że wzięłam swoje jedzenie i zjadłam przed imprezą.
Z innych dań, które stały na stole i trochę zjadłam to:
- śledź w oleju z cebulką
- galaretka z łososia
- skubnęłam sałatkę jarzynową
- też trochę skubnęłam smażonych pieczarek z cebulą, które były podane
do kotletów schabowych.
Ogólnie to po za pierwszym posiłkiem o resztę nie zadbali, po północy podali gulasz
zabielony i oczywiście zaciągnięty i do tego kotlety schabowe z pieczarkami i cebulą.
Jak dla mnie kucharze nie mają pojęcia na temat diety BEZ.
DRAMAT
Dobrze że DJ dobrze grał to chociaż się wybawiłam.

Dzień 28 /11.02.18/

Pobudka 7.30
- czarna kawa
- woda
I wielkie pytanie co ja dzisiaj zjem?
Poskubałam kiełbasy ze słoika, po czym zeszliśmy na śniadanie.
Menu na stołach nie zdziwiło mnie za bardzo.
Stały tam resztki z kolacji plus jajecznica, parówki i kiełbasa.
Oprócz tego dodatkowo była wędzona makrela.
Zjadłam jedną parówkę, trochę jakiejś sałaty, do tego kilka plasterków pomidora i ogórka.
Całość zapiłam herbatą z cytryną i jeszcze jedną kawą.
Po powrocie do domu zjadłam:
- zupę kalafiorową ugotowaną na szpondrze
- dwa kawałeczki pieczonego boczku
- smażone żeberka z boczku
- wypiłam jeszcze jedną kawę i wodę

Położyłam się bardzo wcześnie bo o 21.00

Dzień 29 /12.02.18/

Pobudka 4.30
- czarna kawa
- woda z solą

Znowu pytanie co zjem?
Obecnie mam wstręt do mięsa, tłuszczu i tego wszystkiego z czego przez ostatnie
dni przygotowywałam sobie posiłki.
Ręce mi opadły, mam przesyt białka.

Jedyne co przyszło mi do głowy to warzywa w wywarze z nóżek.
Do garnka za pomocą obieraczki pokroiłam pół cukinii, dodałam kilka pasków papryki,
 wywar z dużą ilością tłuszczu, zagotowałam, doprawiłam solą i pieprzem,
a do miski wkroiłam pół miękkiego awokado.
Takie było moje śniadanie - tłuszczowo - warzywne.

Jest godzina 12.00, 4 godziny po śniadaniu, postanowiłam wypić małą czarną kawę.
Nie wiem co się stało i dlaczego tak się stało, ale zadziało się tak już nie pierwszy raz.
Po wlaniu ostatniego łyka kawy upłynęło może 10 minut, a mi brzuch urósł do granic możliwości,
zrobiło mi się nie dobrze z odruchem wymiotnym.
Kawę wypiłam ze smakiem i podczas picia nie czułam, że coś może być nie tak.
Czyżby to nie strawiony jeszcze tłuszcz w połączeniu z kawą?
Nie wiem co to było, ale na szczęście przeszło i nawet poczułam głód.

II posiłek godz. 15.30
- śledź w oleju z cebulką i ugotowany ziemniak
/tak jakoś zachciało mi się ziemniaka/

- kawa
- woda

No ten ziemniak to nie był dobry pomysł, wzdęło mnie i czułam się ohydnie.

III posiłek godz. 20.00
- reszta śledzia z drugiego posiłku, ale bez cebuli i ziemniaka

Dzień 30 /13.02.18/

Pobudka 4.30
- kawa
- wywar z nóżek

Dzisiaj ostatni dzień próby, mam nadzieję, że upłynie lepiej niż wczorajszy.

I posiłek godz. 6.30
- mix sałat. dwa plastry pieczonego boczku, pomidorki, kiełki, makaron z cukinii, awokado, wszystko podgrzane na wytopionym smalcu z pieczonego boczku.

- kawa

II posiłek godz. 13.30
- 3 parówki z dobrego źródła z musztardą
/wiem, że się nie popisałam, ale byłam mega głodna i potrzebowałam zjeść coś na szybko/

- kawa

III posiłek godz. 18.00
- podsmażone na smalcu pieczarki, marchewka, cukinia, papryka i kiełki.

Podsumowując dzisiejszy dzień, to prawie wcale nie piłam wody, nie wiem jak to się stało,
ale w ogóle nie odczuwałam pragnienia.
Dzień był strasznie zabiegany i totalny brak czasu na cokolwiek.

Dzień 31 /14.02.18/ 

Nadszedł dzień podsumowania tych magicznych 30 stu dni.
Było bardzo ciężko, zaliczyłam kilka wpadek węglowodanowych i
kilka tłuszczowych, ale nie żałuję że spróbowałam.
Po mimo, że przeczytałam dwie książki na temat diety nisko węglowodanowej,
czytałam i nadal czytam różne informacje w internecie
to niestety przerosło mnie to zupełnie, a powinnam ogarnąć temat bez problemu,
ostatecznie jem czysto już od kilku lat.
Chciałam udowodnić przede wszystkim sobie, że można gotować jednocześnie
dla całej rodziny, nie liczyć tych wszystkich makro i też się da.
Gdyby chociaż mój mąż zechciał mnie wesprzeć i spróbował powalczyć ze mną,
 a nie na widok sterty pączków rzucać się na nie, wiedząc jaką mam do nich słabość.
No cóż, życie to nie je bajka, jak to mówiła moja była szefowa.

Ten miesiąc pokazał mi jak bardzo jestem uzależniona od cukru,
gdzie jeszcze 30 dni temu mogłabym się założyć,
że odstawienie go to dla mnie żaden problem.

I co dalej?
Na pewno będę jeść tak dalej, lubię ten stan kiedy jem rano posiłek i
nie myślę co zjem za dwie czy trzy godziny, bo zwyczajnie nie jestem głodna.
Nie mam uczucia uzależnienia od jedzenia i takiej paniki, że jak wyjdę
z domu to będę się zastanawiać "co zjem na mieście?"
Dieta nauczyła mnie pokory i uświadomiła jak słaba jestem i 
pomimo porażki moim celem nadal jest redukcja wagi i będę dążyła do tego
aby osiągnąć swój cel, może nie za wszelką cenę i nie po trupach, 
bo za bardzo lubię jeść, ale powoli i z głową.
Moja adaptacja do wykorzystywania tłuszczów jako paliwa
zapewne potrwa dłużej niż magiczne 30 dni, na tę chwilę nie jestem
w stanie zjeść tyle tłuszczu ile zakłada teoria, moje jelita nie dają rady
i mocno się buntują, mam ogromne wzdęcia, uczucie ciężkości i często biegunki.
Na pewno od czasu do czasu wpadnie też jakiś ziemniak czy to w postaci
odsmażonej czy frytek, jak i jakiś owoc, bo je uwielbiam i nie wyobrażam
sobie życia bez nich.
Najważniejsze to nie mieszać paliw jak to napisał pewien pan na fb.
I tego będę się trzymać.

Na czym skończyłam?
A mianowicie waga stanęła na 60 kg, zboża glutenowe odstawiłam już
kilka lat temu, dzięki temu nie boli mnie głowa i nie dręczą bóle brzucha i biegunki
/pomijając przesadzenie z tłuszczem/, od kilku miesięcy nie jem też nabiału łącznie
z masłem klarowanym, ale w tym przypadku nie odczułam specjalnej różnicy,
a liczyłam na uwolnienie ciągle zaśluzowanych zatok.
Do tego wszystkiego doszły też jajka, próbowałam je zostawić na siłę,
uznałam, że przecież nie mogę być na nie wrażliwa, ostatecznie jem je
już tyle lat, no ale chyba się myliłam, po odstawieniu jajek odzyskałam
swobodny oddech, z dnia na dzień jest coraz lepiej i coraz mniej
odkrztuszam ropnej wydzieliny.
Ciężko komponuje się posiłki bazując tylko na smalcu, mięsie i warzywach.
Będę kombinować, zobaczymy jak mi pójdzie, bo na kawę z tłuszczem niestety
muszę jeszcze poczekać, na tę chwilę jest dla mnie za ciężka.

Nie mniej jednak zachęcam do wypróbowania tego rodzaju odżywiania.
Osoby podobne do mnie, uzależnione od jedzenia, naprawdę odczują
ogromną różnicę i za razem ulgę, bo można zjeść tylko dwa posiłki
w ciągu dnia i nie mieć ochoty na więcej.
NAPRAWDĘ!!!