30 marca 2018

Przemiana /6 tydzień/ - zmiana czasu na letni

Dzień 1 /21.03.18/

Wczoraj po kinie wróciliśmy do domu i razem z córką
wypiłyśmy białe wino, półsłodkie, prawie dwie butelki.
Czułam się świetnie, zasnęłam jak niemowlę.
Gorzej było dzisiaj rano.

*
Masakra, skusiłam się na zjedzenie 5 żółtek /od jajek z biedronki/
na wędzonej słoninie, dodałam sobie do tego pół pomidora.
I co??? Serce waliło jak po maratonie, rozbolała mnie głowa,
nakichałam się, nasmarkałam.
Fakt, po ok. 10-15 minutach przeszło, pozostał jedynie lekki ból głowy.
Jednak coś jest na rzeczy, dobrze że idę po świętach do alergologa,
może on coś poradzi ... :-)

Oprócz tego wypiłam czarną kawę i wodę.

*
No i mam, byłam w aptece wykupić leki dla teściowej,
czułam, że coś zaczyna się dziać, brzuch zaczął mi rosnąć,
zrobiło mi się słabo i serce momentalnie zaczęło szybciej bić.
Trochę się wystraszyłam, ale nie mogłam spanikować.
Wsiadłam do samochodu i pojechałam do domu.
Po drodze czułam jak zbiera mi się w jelitach i będzie nie wesoło
jak nie zdążę do toalety.
Wpadłam do domu i nawet nie zdążyłam się rozebrać ...
chwilę posiedziałam na toalecie, załatwiłam się i powoli zaczęło mi przechodzić.
Napiłam się czarnej kawy, odpoczęłam i minęło.

II posiłek:
- zupa z żołądków z dodatkową porcją ziemniaków

Wrzuciłam na fb moje wyniki i jedna z koleżanek administratorek
napisała, że mam za dużo ketonów w moczu i koniecznie
muszę dołożyć węglowodanów.
Tylko skąd ja mam je wziąć?
Po zjedzeniu białka z węglami mam mega wzdęcia i źle się czuję,
jestem taka ospała i pozbawiona energii.
Z drugiej strony może przez te węgle tak szaleje mi serce???
Sama nie wiem co mam o tym myśleć.
Nie ćwiczę, niczego nie trenuję a jak mam pokonać schody
to się umęczę, że strach się bać, serce wali jak oszalałe.

*
Wieczorem skusiłam się jeszcze na odrobinę grosa z surówką z
białej kapusty, nie żebym była głodna, ale jakoś tak się napatrzyłam
jak reszta jadła ... i zjadłam razem z nimi.

Dzień 2 /22.03.18/

Dzisiaj obudził mnie budzić.
Wczoraj za radą jednej z koleżanek z fb dodałam węglowodanów
do całości i co się stało? A stało się to, że zrobiłam się strasznie
ospała i taka pozbawiona życia, uszła ze mnie cała energia,
o godzinie 18.00 chciało mi się spać, na siłę poszłam do kuchni
zrobić moim ludkom kolację.
Zaparzyłam sobie herbatę z pokrzywy i skrzypu,
sączyłam i walczyłam żeby nie zasnąć.
To był jakiś koszmar, do tego zrobiło mi się obrzydliwie zimno.
Ok. godz. 20.00 poszłam pod prysznic rozgrzać się trochę,
przyszłam z powrotem do pokoju posiedzieć z mężem i nie dałam
rady, zasnęłam na kanapie, obudziłam się o 22.30 i poszłam
spać dalej do sypialni.
To było okropne uczucie, nigdy więcej takich doświadczeń.
Od jutra jem jak do tej pory, myślę że jak będę miała za mało
węglowodanów to mój organizm sam się o nie upomni.

- kawa
- woda

I posiłek:
- "makaron z cukinii i marchewki" zblanszowany na smalcu,
całość zalana gorącym wywarem z nóżek i posypana natką pietruszki

- kawa
- woda

*
Cały czas jeszcze męczy mnie podwyższony puls i ciśnienie.
Nie wiem czy to efekt jakiś alergii czy złych proporcji.
Męczę się jak wchodzę po schodach, jak mam coś dźwignąć,
generalnie przy jakimś wysiłku, nigdy wcześniej aż tak nie miałam.
Muszę spróbować odstawić psiankowate, może one mieszają mi w organizmie?
Wyczytałam w netach, że taka reakcja może być przy niedoczynności
tarczycy, ale czy ją mam?
W zeszłym roku miałam bardzo podobne wyniki,
poszłam z nimi do endokrynologa a ten stwierdził, że u mnie wszystko jest ok.

*
II posiłek:
- 1,5 kotleta mielonego z boczku z cebulką i pieczarkami,
do tego surówka z białej kapusty z marchewką

*
Ostatnio jem dużo boczku albo w postaci kotletów, albo gulaszu, ostatnio
nawet zrobiłam pulpeciki w sosie pieczarkowym.
Gotowe danie wychodzi pyszne, mięsko jest mięciutkie, delikatne,
kotlety mielone trochę słabo się trzymają, ale jakoś daje radę je ujarzmić.
Zastanawiam się co jeszcze mogę z niego zrobić?
Szkoda, że kotletów schabowych nie da się z niego zrobić :D

Zupełnie zapomniałam, że w ciągu dnia podczas sprzątania skubnęłam
3 malutkie czekoladowe jajka, muszę to odnotować, żeby
wiedzieć dlaczego będę miała zatkany nos przez kolejne kilka dni.

Dzień 3 /23.03.18/

Pobudka godz. 4.00
- kawa
- woda

I posiłek:
- gorący wywar + awokado

- kawa
- herbata skrzyp + pokrzywa

II posiłek:
- 3 parówki wieprzowe z musztardą

III posiłek:
- kotlet mielony z boczku, surówka z kapusty, ogórek świeży z solą

- kawa

IV posiłek na gościnie
- łosoś z warzywami z folii
- krewetki gotowane w śmietanie

Dzień 4 /24.03.18/

Wczorajszy dzień pod kątem jedzenia to był totalnym nieporozumieniem.
Nie wiem skąd się wziął u mnie taki apetyt?
Dobrze, że jest kolejny dzień i można wrócić na normalne tory.

- kawa
- woda

I posiłek:
- mały udziec z kurczaka upieczony

- kawa
- woda

II posiłek
- sushi
- kawa

Po zjedzeniu czułam w brzuchu straszne kwasy, wzięłam enzymy i na szczęście minęło.

Wieczorem posiedzieliśmy sobie odrobinkę przy winku,
no i pojadło się trochę kiełbaski i kabanosów.

Dzień 5 /25.03.18/

Obudziłam się tuż po zmianie czasu, czyli według starego to o 2.50 a nowego o 3.50.
Słyszałam jak moje dziecko wróciło do domu, potem nie mogłam usnąć.
Rzucałam się, kręciłam, śniły mi się jakieś koszmary, w końcu przysnęłam, ale
i tak nie na długo, obudziłam się o 7.00 nowego czasu.
Bardzo nie lubię tych zmian, nie mogę się przestawić na te godziny.

- kawa
- woda

O dziwo dzisiaj brak wypróżnienia, bynajmniej rano, zwykle po wypiciu kawy
toaleta musiała być, ale wczoraj było dość mało tłuszczu więc to może być przyczyna?

I posiłek
- wywar z pasztetem, pomidorkami i natką poietruszki

Miałam ogromny problem z tym co mam zjeść, co prawda czułam głód, ale co zjeść?
W myślach prześwietliłam lodówkę, potem do niej zajrzałam i nie mogłam
się na nic zdecydować, dumałam i dumałam, aż w końcu się zdecydowałam.
Co prawda większą ochotę miałam na udko z kurczaka, ale na obiad planuję
dorsza i nie chciałam przeginać z białkiem, chociaż nie wykluczone,
że skuszę się na nie na kolację, zobaczymy co mi dzisiaj podpowie mój organizm.

- jabłko
- kawa

II posiłek
- filet z dorsza upieczony w piekarniku ze smalcem
- surówka z kiszonej kapusty ze skwarkami

- dwie zielone herbaty

III posiłek
- dwie parówki z musztardą
- łyżka ziemniaków z sosem z kurczaka

Wzdęło mnie na koniec dnia.

Dzisiaj było cudownie, cieplutko, miło, słoneczko pieściło swoimi promieniami,
aż chciało się wyjść z domu, to też tak zrobiliśmy.
Najpierw poszliśmy na kawę, potem wróciliśmy do domu na
obiad, a po obiedzie pojechaliśmy nad morze powdychać jod.
Zrobiło się sielsko, ale rzeczywistość ściągnęła nas na ziemię.

*
Ostatnio wrócił mi apetyt, znowu zaczęłam się opychać.
Zgubiłam gdzieś złoty środek ... ale czy ja go w ogóle miałam?
Przestałam mieć ochotę na tłuste posiłki a chęci dostałam na białkowe.
Staram się słuchać organizmu, ale teraz to chyba przesada.
Łączenie węgli z tłuszczem czy białkiem w moim przypadku
nie kończy się dobrze, wzdęcia i kwaśne odbijania to norma.
Więc jak ja mam uzupełnić węglowodany ze skrobi?
Jak zjem ziemniaka na sucho to mam wrażenie, że to nie to,
że nie oto chodziło, jak go z czymś wymieszam to moje
wnętrzności się buntują, momentalnie puchnę i nie mieszczę się w spodnie.
Robi mi się też nie dobrze.

*
Inna ciekawostka to picie kawy.
Jestem jej ogromną fanką, uwielbiam pić małą / dużą czarną kawę.
Do tej pory piłam ją z wielkim smakiem, ale teraz zaczęło coś się dziać.
Przestaje mi smakować ... piję tylko małe ilości na raz.
Zawsze pierwsza kawa na przebudzenie była duża i podwójna.
Teraz mam problem wypić małą pojedynczą.
Drugą też piję małą, chyba bardziej z przyzwyczajenia nich z chęci.
Boję się bólu głowy i otępienia, które miałam jak kiedyś próbowałam
się od niej odzwyczaić.
Na pewno nie mogę nic pić 2 - 3 h po zjedzeniu czegoś tłustego.
Jak rano zjem tłusty wywar z nóżek z warzywami, to picie kawy czy wody
odpada, a jak już się skuszę /tak było ostatnio/ to mam straszne
sensacje w żołądku, wzdyma mnie, jeździ po jelitach, robi mi się słabo
i serce zaczyna szybciej bić.
Często kończy się szybkim wyjściem do toalety.

Dzień 6 /26.03.18/

Pobudka 4.00

Och jak mi się nie chciało wstać.
Jak budzik zadzwonił to chciałam go zabić, ale wyjście do urzędu,
który zaczyna pracę o 7.30 przemówił do mnie, a musiałam
jeszcze przygotować masę dokumentów.
Mam nadzieję, że kawa mnie obudzi, ta poranna wchodzi
we mnie bez problemu.

I posiłek
- gorący wywar z "makaronem" z cukinii

II posiłek
- udko z kurczaka + pół ziemniaka

- kawa + kawałek babki kakaowej
/babka własnej produkcji/

III posiłek
- udko z kurczaka + kapusta kiszona na ciepło

- herbata

Coś mi ostatnio wraca apetyt, nie rozumiem tego.
Za tłusto - źle, bo robi mi się niedobrze po ok. 2 h po posiłku.
Za chudo jeszcze gorzej bo ciągle bym coś jadła.
Ech już sama nie wiem co robić?
Na razie zapijam chęć podjadania herbatą.

Dzień 7 /27.03.18/

Wstałam o 5.00.
- czarna kawa
- ciepła woda

I posiłek
- udko z kurczaka, kiszona kapusta i mały ziemniak
wszystko odgrzane na sporej ilości smalcu

Coś spowodowało u mnie poranną biegunkę.
Pogoniło mnie dwa razy.

- kawa
- przekąska: mięsko drobiowe

- dwie herbaty owocowe

II posiłek
- pulpeciki z boczku w gęstym sosie pieczarkowym
- brokuły uduszone na skwarkach z tłustego boczku
Mam nadzieję, że ten posiłek mnie nasyci i nie spowoduje sensacji jelitowych.

Wieczorem pojechaliśmy do kina ze znajomymi, w ogóle nie chciało mi się jeść,
ale po kinie nie poszliśmy do nich na niezapowiedzianą wizytę.
Na stole pojawiły się chipsy, solone orzeszki i mieszanka studencka.
Do tego szampanik, piweczko i popłynęłam.
W domu nie ma takich przekąsek poza mieszankami
a to dlatego, że żarłabym je na potęgę.
Jak nie ma to nie jem, nawet nie tęsknię, ale jak się gdzieś pojawią
w zasięgu moich rąk to nie ma bata, zawsze sięgnę,
nie mam zbyt dużo silnej woli :-(

*
Także jak widać ja się nie nadaje na żadne diety.
Za bardzo lubię jeść i im więcej ograniczeń się pojawia
tym bardziej wszystko co zabronione mnie kusi.
Także przepraszam wszystkich, którzy liczyli na jakieś
spektakularne wyniki.
Wychodzi na to, że trzeba liczyć a ja jestem zbyt leniwa
żeby to robić, więc pewnie dlatego nie ma efektów.



20 marca 2018

Przemiana /5 tydzień/

Dzień 1 /14.03.18/

Pobudka godz. 4.30
Znowu obudziłam się bez budzika, co jest?
Położyłam się coś ok. 22.30.

Jedzenie jednego białka na dzień nie do końca mi wychodzi.
Staram się jak mogę, ale im bardziej się pilnuję tym jest gorzej.
Kolejny tydzień przede mną, jak długo jeszcze będę zapisywać co jem
to nie wiem, podoba mi się to i jeżeli jeszcze komuś się to podoba
niech da znać w komentarzach pod postem na fb, będę miała lepszą motywację.

- kawa
- woda

I posiłek godz.
- smażona wątróbka z cebulką

- kawa
- woda

II posiłek godz. 15.30
- zupa z kurzych żołądków
/wyszła dobra, smakowała mi o dziwo, ale słabo się najadłam/

- woda

III posiłek godz. 19.00
- śledziki

Dzień straszny, rano miałam bardzo stresogenną sytuację,
serce waliło mi jak po mega maratonie, musiałam wziąć walerianę.
Skutkiem tego wszystkiego był ostry ból u dołu pleców.
Spięło mnie tam tak mocno, że nie mogłam się wyprostować.
Nie dały rady tabletki i żele przeciw bólowe.
Jutro idę do masażystki, mam nadzieję, że da sobie radę.

Dzień 2 /15.03.18/

Pobudka godz. 5.00
- kawa

Ciężko zasypiałam, nie mogłam znaleźć sobie pozycji,
żeby mnie jak najmniej bolało, ale w końcu jakoś usnęłam.
Obudziłam się sama, bez budzika i nawet miałam wrażenie, że jest
lepiej dopóki nie zechciałam wstać, wtedy doszło do mnie,
że wcale nie jest dobrze, ale jakoś daje radę, muszę się ruszać
bo jak się ruszam to jestem nawet wstanie się odrobinę wyprostować.

I posiłek godz. 7.00
- sos pomidorowy ze spaghetti rozcieńczony wywarem i z dodatkiem smalcu

O godzinie 9.00 pojechałam do mojej mamy skorzystać z urządzenia
o nazwie "Bamer" i faktycznie może nie od razu, ale po chwili poczułam różnicę.
Gorsza była reakcja w trakcie trwania kuracji, z niewiadomych
dla mnie przyczyn zrobiło mi się niedobrze, w jelitach miałam straszną buzangę.
W efekcie końcowych wylądowałam w toalecie z biegunką i wymiotami.
Zbieg okoliczności? Bemer coś ruszył?
Sama nie wiem co o tym myśleć.
Potem już nic więcej się nie działo.

- II posiłek godz. 12.30
- zupa z żołądków

Trudno, byłam głodna a do tego jechałam skorzystać z  masażu.
Niestety opróżnienie żołądka z prawie całego śniadania wywołał u mnie
szybszą chęć zjedzenia kolejnego posiłku.
Dobrze, że zjadłam bo od masażystki wyszłam dość późno,
do tego trafiłam na korki i niestety powrót do domu był bardzo opóźniony.
Dobrze, że całe jedzenie miałam w wolnowarze i wszystko było idealnie ciepłe.
Co do masażu, to wstałam od masażystki z łóżka prawie jak nowo narodzona.
Dziewczyna tak masuje jak kiedyś nasz przyjaciel, ma moc w rękach.
Cieszę się, bo udało mi się załapać na kolejny masaż już w poniedziałek
i po cichu liczę, że mnie z tego wyciągnie.

III posiłek godz. 16.30
- gołąbek w sosie pomidorowym
- uduszona czerwona kapusta
- dodatkowa kapusta z gołąbków

Mała przekąska wieczorem, a mianowicie kilka orzechów i pół malutkiego ziemianka.

Dzień 3/16.03.18/

Pobudka godz. 4.00
- kawa

I posiłek godz. 6.00
- kawałeczek pasztetu i kubek gorącego wywaru

- kawa
- woda

II posiłek godz. 13.30
- plaster karkówki z warzywami
/nie dałam rady zjeść całej porcji/

- herbata melisa

III posiłek godz. 19.30
- kawałeczek tłustego pasztetu + herbata melisa

Przekąska:
- 1 malutki ziemniak

Dzień 4 /17.03.18/

Pobudka 6.00
- kawa
- woda

I posiłek godz. 8.00
- jedno miękkie awokado + wywar na ciepło

- kawa
- herbata

II posiłek godz. 15.30
- klops z sosem pomidorowym
- kapusta czerwona podgrzana na smalcu

Zaobserwowałam, że jak rano zjem warzywo /jeden gatunek/
z tłuściutkim wywarem, coś a'la zupa to najadam się do syta,
nie mam napadu głodu, trzyma mnie bardzo długo,
nie mam wzdęć ani jakiś dziwnych sensacji jelitowych.
Na drugi posiłek zjem odrobinę białka z warzywami uduszonymi
na smalcu to też jest ok. i nie mam ochoty na trzeci posiłek.
Jak tylko próbuję coś zmienić to bardzo szybko robię się głodna,
dopada mnie panika jak wyjdę z domu i w ogóle jest dużo gorzej.

Zrobiłam całkiem inny wywar niż za zwyczaj, a mianowicie
do nóżek wieprzowych i kurzych łapek dodałam kawałek
podgardla, odrobinę włoszczyzny i uniwersalną przyprawę.
Całość gotowałam dwie doby w wolnowarze, po czym
wyłowiłam łyżką cedzakową zawartość garnka, wywar przecedziłam
przez sito, z nóżek i z podgardla wyskubałam tłuszcz i skórki,
całość zmiksowałam blenderem i porządnie doprawiłam.
Po wystudzeniu wstawiłam do lodówki.
Mam nadzieję, że będzie jeszcze bardziej sycący i kolagenowy
niż te, które do tej pory robiłam.

III posiłek ok. godz. 19.30
/imieniny ciotki/
Po mimo, że głodna wcale nie byłam to siłą rzeczy skubnęłam to czy tamto
i nazbierało się: kawałek karkówki, łyżka sałatki jarzynowej,
kabanosa i sporo świeżego ogórka.
Do tego wypiłam dwie zielone herbaty.
Nie piłam alkoholu, ponieważ odbierałam córkę z imprezy.

Dzień 5 /18.03.18/

Pobudka godz. ok. 7.15
- kawa

I posiłek godz. 9.30
- kapusta pok choi + 3 pieczarki zeszklone na smalcu,
zalane gorącym wywarem z nóżek

Wczorajsze jedzenie trzymało mnie dość długo jak widać, zwykle nie jadam
pierwszego posiłku aż tak późno, zresztą wyjątkowo późno też się obudziłam.
Suma summarum wszystko jest dzisiaj później i nie wiem o której zjem kolejny
posiłek, bo nie chce mi się jeść, wypiłam tylko jeszcze jedną kawę
i trochę herbaty ze skrzypu i pokrzywy.

Przekąska: 1 malutki ziemniak ugotowany w mundurku

II posiłek godz. 15.00
- gulasz z boczku z czerwoną kapustą

Szczerze mówiąc zjadłam tak trochę na siłę, ponieważ wychodzimy
a nie chciałam dopuścić do tego aby zgłodnieć gdzieś na mieście.
Mogło by to się skończyć zjedzeniem nie koniecznie dobrego
jedzenia w jakiejś knajpce.

Przekąska: jabłko

Dzień 6 /19.03.18/

Pobudka godz. 4.30
- kawa
- woda

Dzisiaj masaż na moje zbolałe plecy, chociaż jest już naprawdę dobrze.
Nie mniej jednak chcę jeszcze te dwa razy pójść żeby było jeszcze lepiej.

I posiłek godz. 6.00
- gorący wywar z "makaronem" z cukinii i marchewki

- kawa
- woda

II posiłek godz. 14.30
- 3 parówki wieprzowe z musztardą i piklami własnej roboty

- herbata

III posiłek godz. 17.00
- czerwona kapusta na ciepło
- gulasz z boczku

- herbata /skrzyp + pokrzywa/

Dzień 7 /20.03.18/

Pobudka godz. 5.00
- kubek ciepłej wody

Dzisiaj idę na badania, więc kawa i śniadanie będzie później.

Wczoraj miałam tyle energii, że nie wiedziałam co z nią zrobić.
Umyłam prawie wszystkie okna /zostały 3 z 16 różnej wielkości/,
odkurzyłam podłogi, dwa razy byłam na mieście po zakupy, rano zaliczyłam masaż,
odebrałam dokumenty z urzędu i jeszcze bym dalej robiła,
ale ograniczył mnie czas, musiałam się trochę przygotować na lekcje angielskiego.

I posiłek godz. 8.00
- resztka czerwonej kapusty z gulaszem z boczku
- czarna kawa

- kawa
- woda

II posiłek godz. 15.00
- udko z kurczaka z buraczkami /nie zjadłam wszystkiego/

- herbata

Przyszedł czas podsumować kolejny już 5 tydzień.
Jak na razie większych zmian nie ma, oprócz tej zwiększonej energii.
Waga stoi w miejscu, pewnie powinnam coś zmienić w proporcjach,
ale na razie się boję, chcę się najpierw oswoić z tym co do tej pory wypracowałam,
a dopiero później myśleć co zmienić żeby waga ruszyła.
W związku z tym zakupiłam książkę kucharską z dietą optymalną,
jeszcze do niej nie zajrzałam, ale mam cichą nadzieję, że znajdę tam coś dla siebie.
Liczę też na to co pokażą wyniki, specjalnie zwlekałam z ich zrobieniem,
żeby mieć lepszy obraz.

Oto wyniki:

Profil lipidowy:
- HDL CHOLESTEROL 81 mg/dl
- TRIGLICERYDY 62  mg/dl
- CHOLESTEROL CAŁKOWITY 181 mg/dl
- LDL CHOLESTEROL 88 mg/dl
- CHOLESTEROL NIE-HDL 100 mg/dl

Tarczycowe:
- TSH 1.5 mlU/l  norma: 0.27 - 4.20
- FT3 4.09 pmol/l  norma: 3.13 - 6.76
- FT4 14.49 pmol/l  norma: 12.00 - 22.00

Wątrobowe:
- ALAT 19 U/l  norma <33
- ASPAT 21 U/l   norma <32
- GGTP 42 U/l  norma <42

Mocz:
- GLUKOZA W OSOCZU 93 mg/dl
- KETONY  +4
reszta wyników moczu nic mi nie mówi, ale wychodzi na to, że są w normie

Morfologia krwi też wygląda na taką, że mieści się wszystko w normach.
Ocena mikroskopowa krwi obw. też wszystko mieści się w normach.

Wnioskuję, że na tę chwilę o nic nie muszę się martwić, żałuję tylko,
że nie zrobiłam homocysteiny, ona dałaby mi rzeczywisty obraz stanu moich żył.


14 marca 2018

Przemiana /4 tydzień/

  Dzień 1 /07.03.18/

Kończąc wczorajszy dzień myślałam, że wyląduję w szpitalu.
Wieczorem jak wychodziliśmy do kina dostałam wypieków na twarzy.
Cały film czułam, że je mam i wiedziałam, że coś jest nie tak z ciśnieniem.
Faktycznie, jak wróciliśmy do domu to postanowiłam je zmierzyć
i doznałam szoku aparat wskazywał 146 / 87 puls coś ok. 70.
Normalnie to mam 100 / 60 w porywach 120 / 70 a tu taka niespodzianka.
Wypiłam koniaczka, nalałam sobie 0,5 l wody, usiadłam i wypiłam wodę dość szybko.
Nie minęło pół godziny i postanowiłam sprawdzić ciśnienie i mało nie zeszłam bo
aparat pokazywał wszystkie wartości o 10 więcej.
No to zaczęła ogarniać mnie panika, nalałam sobie kolejne pół litra wody
położyłam się i czekałam.
Wiedziałam, że jak zacznę sikać to ciśnienie powinno zejść.
Najgorsze, że nie chciało mi się do toalety chyba z tego strachu.
W końcu wzięłam 3 tabletki waleriany, wykąpałam się i za namową
męża zmierzyłam ciśnie trzeci raz i ku mojemu zdziwieniu górne było bez
zmian a dolne 101 no i puls wysoki.
Byłam tak ciężko przestraszona tym faktem, że zaczęło mnie gonić do
toalety, zamiast spać siedziałam na muszli.
W końcu wszystko się uspokoiło i zasnęłam z dziwnym piskiem w głowie.

Obudziłam się dzisiaj o 5.00 bo muszę być rano na mieście, ale nie
jestem do końca przekonana czy to był dobry pomysł.
Może powinnam się wyspać, dać organizmowi spokój.
W każdym razie dzień zaczęłam od malutkiego kieliszka koniaczku
i pół litra wody, moja babcia stosowała takie praktyki i żyła 97 lat.
Pewnie jeszcze długo będę się zastanawiać czego efektem było
to wysokie jak dla mnie ciśnienie, mam tylko nadzieję,
że nie jest to związane z jedzeniem.
Nie chce mi się liczyć tych wszystkich proporcji, albo stosować się
do konkretnych przepisów, ja chcę zwyczajnie jeść, czuć się świetnie
i korzystać z życia a nie ciągle się zastanawiać czy mogę coś zjeść
i czy mieści się w BTW.
Jak i gdzie znaleźć złoty środek?
Czy ja go w końcu znajdę?

- 0,5 l ciepłej wody bez soli

I posiłek godz. 6.30
- czysty rosół z resztką marchewki i pietruszki z cukiniowym
makaronem zblanszowanym na smalcu

- kawa ok. godz. 9.00
- woda

W ciągu dnia robiłam białą kiełbasę, mieliśmy klientów i zrobił się totalny
brak czasu na normalne jedzenie, więc przegryzłam:
- kawałek pstrąga w galarecie
- miał być dzień rybny a ja musiałam spróbować kiełbasy, więc na prędko
zjadłam kawałeczek, na marginesie wyszła meeeega.

II posiłek godz. 16.30
- filet z dorsza smażony na smalcu
- surówka niestety ze sklepu :-( nie miałam czasu na przygotowanie własnej.

- woda
- herbata

Padłam tego wieczora, dzień mnie wykończył.

Ciśnienie:
- godz. 10.30 - 133/80/80
- godz. 17.13 - 131/79/80
- godz. 18.09 - 134/85/78

Dzień 2 /08.03.18/

Pobudka 5.00
Wstałam z potwornym bólem głowy.
Zmierzyłam sobie ciśnienie i ku mojemu zdziwieniu było takie jak kiedyś,
czyli niskie, więc skąd ten ból?
Już jak się przebudzałam i zmieniłam pozycję w łóżku dobił mnie
ten potworny ból głowy, wręcz mnie obudził, taki pulsujący
na czubku głowy, kombinowałam czy zmiana ułożenia głowy coś zmieni,
ale nie było różnicy.
Dopiero jak wstałam to ból odrobinę zelżał.
Czyżby brak kawy we wczorajszym dniu dał mi w kość?
Fakt, jestem uzależniona od kofeiny i wczoraj postanowiłam
ograniczyć się tylko do jednej kawy.

- kawa
- woda

Wypita powolutku kawa trochę uspokoiła moją głowę, wyszło uzależnienie :-(
Trochę żałuję, że tak późno zainwestowałam w ciśnieniomierz.
Być może to podwyższone ciśnienie towarzyszy mi już od jakiegoś
czasu a ja nie jestem tego świadoma?
Tylko teraz pytanie, od czego? skąd taka zmiana?
Ja zawsze dobrze się czułam mając niskie ciśnienie.
A tu teraz taka zmiana i nie wiem skąd, czy to przez zmianę odżywiania?
Ale gdyby ciśnienie miało "się uzdrowić" i zbliżyć do tego co jest normą
to nie powinno wzrosnąć aż tak bardzo, bynajmniej tak mi się wydaje.
Ostatnio mam dużo pytań, na które nie mogę znaleźć odpowiedzi.
Ten mój wewnętrzny niepokój pewnie też robi swoje.

I posiłek godz. 7.30
- pieczarki podduszone na smalcu
- sałata rzymska podduszona na smalcu
- całość zalana gorącym wywarem

- woda

II posiłek godz. 14.30
- pstrąg w galarecie + surówka z białej kapusty
Byłam już taka głodna, że zjadłabym "konia z kopytami"
ale nie miałam zupełnie czasu na przygotowanie.
Dzień kobiet rządzi się u nas swoimi prawami ... :D

- kawa
- woda

III posiłek godz. 21.00
- 3 parówki owinięte w boczek i zapieczone

Dzień 3 /09.03.18/

Pobudka 4.00
- kawa
- woda

Jedzenie jakiegokolwiek posiłku tak późno jak to miało miejsce wczoraj
to nie najlepszy pomysł, śniły mi się jakieś bzdury i ogólnie wstałam
bardzo nie wyspana, ale wczorajsze jedzenie przez totalny brak czasu
było bardzo chude i najadłam się nim tylko na chwilę.

I posiłek godz. 6.15
- pieczarki, papryka, kapusta pak choi uduszone na smalcu zalane gorącym wywarem

- kawa
- woda

II posiłek godz. 14.30
- kotlet mielony usmażony na smalcu z cebulką
- buraczki na ciepło ze smalcem
- mix warzyw duszony na smalcu z przyprawami

- kawa
- woda

Dzień 4 /10.03.18/

Pobudka 5.00
- kawa

Ciężki dzień przede mną, mam do upieczenia trzy ciasta - zwykłe.
Wczoraj zaczęłam, zrobiłam sernik na zimno z serków waniliowych
z galaretkami, tu jakoś się udało nie podjadać, było tylko sprawdzanie
czy kolejne warstwy tężeją.
Dzisiaj będę piekła sernik, jabłecznik i pleśniak.
Jak ja dam radę nie smakować gotowe ciasto???
Będzie ciężko.

I posiłek godz. 7.00
- warzywa + wywar z nóżek

II posiłek godz. 16.00
- kotlet mielony polany tłuszczykiem
- buraczki na ciepło + fasolka szparagowa
Opchałam się tak, że nie mogłam się ruszać.

III posiłek godz. ???? impreza
- trochę bigosu
- trochę kabanosów
- trochę św. ogórka i pomidorów
- kilka drinków - wódka z wodą

Dzień 5 /11.03.18/

Ciężki poranek, oj ciężki..... ale wywar z makaronem z cukinii i kawa
podniosły mnie na nogi, jakoś zaczęłam funkcjonować.
Z ciasta, które wczoraj piekłam uszczknęłam tylko pleśniaka.
Wyszedł pyszny, aż nie mogłam odżałować, że nie mogę go zjeść.

Kolejny niedzielny posiłek to było sushi, wiem, wiem, same węgle,
ale nie mogłam się powstrzymać.

Dzień 6 /12.03.18/

Pobudka godz. 5.00
- kawa

I posiłek godz. 6.30
- wywar, resztka fasolki szparagowej, 3 żółtka a'la kluseczki

- kawa
- woda

II posiłek godz. 15.00
- udo kaczki polane tłuszczem
- buraczki na ciepło
- oszukana mizeria z ogórków bez śmietany

- kawa
- woda

Dzień dość spokojny, ale nie byłam pewna tych żółtek z rana.
Mam co prawda zatkany nos, ale tuż po zjedzeniu pierwszego
posiłku żadnej szczególnej reakcji nie było.
Nie wiem co o tym myśleć.
Chyba nie jestem jeszcze gotowa na jedzenie żółtek.
Po drugim posiłku jakoś mi ciężko na żołądku, jakby mnie wzdęło?
Dopadła mnie totalna zamuła, najchętniej położyłabym się spać.
A tak fajnie było w ciągu dnia.

Jutro ostatni dzień czwartego tygodnia, ale ten czas leci ...

Dzień 7 /13.03.18/

Pobudka 4.30
- kawa
- woda

Wieczorem zasnęłam jak niemowlę ok. 22.00 a obudziłam się tak wcześnie
i to sama, bez budzika, 6 godzin to jest taka norma dla mnie od zawsze,
nie może być ani mniej ani więcej.

I posiłek godz. 6.30
- kiełbasa słoikowa podgrzana w wywarze z kapustą pak choi.

- kawa
- woda

II posiłek godz. 14.30
- "makaron" z cukinii na smalcu
- sos pomidorowy z mięsa mielonego z cebulką i pieczarkami

- kawa
- woda

III posiłek godz. 19.00
- sałata /surowizna/ z okazji imienin /zamiast ciasta/

Zakończył się kolejny tydzień, różnie to bywało z tym jedzeniem,
generalnie jestem zadowolona jak na razie.
Waga co prawda stanęła na 59 kg, ale czuję się lżejsza,
spodnie są luźniejsze i ogólnie jest lepiej.
Mam więcej energii.
Niestety muszę pilnować tego co jem, nie ważę, ale zauważyłam
że jak przegnę z tłuszczem lub białkiem to mam problem
z trawieniem i przyspiesza mi wtedy bicie serca.
Miałam tak wczoraj, na obiad dołożyłam sobie
ekstra smalcu i mój żołądek nie mógł sobie poradzić.
Serce zaczęło szybciej bić i musiałam wziąć enzymy trawienne.
Na szczęście minęło.


13 marca 2018

Kacze uda /wyk. w wolnowarze/




Składniki:

4 kacze uda
2 jabłka szara reneta
mała cebula
ulubione przyprawy
/u mnie przyprawa uniwersalna /
pieprz cayenne
spora łyżka smalcu

Na dno wolnowara ułożyłam pokrojoną w piórka cebulę
oraz obrane i pokrojone na kawałki jabłka.
Oprószyłam je przyprawą uniwersalną i pieprzem cayenne.
Na to ułożyłam udka, najpierw trzy bo tak się zmieściły.
Oprószyłam mięso przyprawą uniwersalną i pieprzem cayenne.
Następnie dołożyłam czwarte udko i również przyprawiłam.
Na wierzch położyłam smalec.
Całość nastawiłam na noc na low.




Oprócz tego tuż przed podaniem same uda zapiekłam
w piekarniku na opcji grill, aby uzyskać chrupiącą skórkę.




Kaczka wyszła pyszna, aczkolwiek nie czuć było pieprzu cayenne,
a chciałam zrównoważyć smaki.
Nie mniej jednak potrawę zapisuję jako udaną i godną powtórzenia.


Smacznego;***

7 marca 2018

Przemiana /3 tydzień/

Kolejny tydzień za mną, zauważyłam że jak sobie nie stawiam
granic jeśli chodzi o słodycze to wcale mnie nie kuszą.
Podobnie ma się tak do warzyw, staram się je wybierać intuicyjnie.
Tłusty pasztecik na awaryjne sytuacje czeka w lodówce,
więc nie muszę się martwić jak sobie poradzę z zachciankami.
Wczoraj miałam akcję z sercem, wystraszyłam się jak nigdy,
na szczęście wszystko się uspokoiło i mogłam wrócić do normalności.
Byłam też sporo godzin po za domem i nie uległam żadnym pokusom.
Wypiłam jedynie czarną kawę i wodę.
Jestem z siebie dumna :-)

Dzień 1 /28.02.18/

Pobudka godz. 5.00
- kawa
- woda z solą

I posiłek godz. 8.00
- warzywa z pary odgrzane na wędzonym boczku

- kawa
- woda z solą, dużo wody

II posiłek godz. 14.00
- filet z dorsza usmażony na smalcu
- surówka z kapusty z marchewką i kolendrą

- woda

III posiłek godz. 19.30
jeśli można to podpiąć pod posiłek
- plasterek piersi z kurczaka usmażonej na maśle klarowanym
- łyżka sałaty awokado itp dodatkami
Porcja ryby jaką zjadłam w ciągu dnia tak mnie zapchała, że nie byłam głodna.
Zjadłam bardziej do towarzystwa a niżeli z głodu.

Wygląda na to, że schodzą mi obwody, bo spodnie robią mi się luźne.

Dzień 2 /01.03.18/

Pobudka 5.00
- kawa
- woda

I posiłek godz. 6.30
- marny plasterek karkówki
- reszta wczorajszej sałaty
Nie chciało mi się jeść, wiem że jak wrócę do domu to zaliczę
lodówkę i będę się zastanawiać co zjeść???

Kuszą mnie jajka, jedna z dziewczyn na fb pisała, że też źle reagowała na jajka
postanowiła testować różne i okazało się, że te z biedronki
dobrze toleruje, więc kupiłam sobie 6 biedronkowych jedynek z wolnego
wybiegu, ale cały czas mam opory, boję się reakcji organizmu.
Jajka leżą i się na mnie patrzą, hmmmm, może jutro spróbuję.
Kupiłam nawet dwa dojrzałe banany, mam ogromną ochotę
na omleta z musem bananowym, ale boję się zaryzykować.

Przypomniałam sobie, że przecież miałam szarlotkę.
W ogóle mi nie smakowała, poleżała na blacie ze dwa dni
i wylądowała w koszu, szkoda mi było tylko produktów i czasu
jaki poświęciłam na jej zrobienie.

Powtórzę po raz kolejny:
ŻYCIE TO NIE JEST BAJKA.
Szczególnie dla takich osób jak ja, które są uzależnione od jedzenia
i w głowie mają tylko jedno ... JEDZENIE.
Przydał by mi się dobry psychiatra.
Żartowałam, oczywiście sama dam sobie radę.

No cóż po tak nędznym pierwszym posiłku było do przewidzenia,
że szybko zgłodnienie.
Po porannym obchodzie po urzędach wróciłam do domu
i musiałam sobie coś przyrządzić, poszłam na łatwiznę.

II posiłek godz. 10.30
- smażona kiełbasa z cebulką na smalcu
- surówka z białej kapusty z marchewką

- kawa
- woda
- jabłko
- plasterek wędzonej słoniny

III posiłek godz. 15.30
- wołowina szarpana z dodatkowym smalcem
- surówka z białej kapusty z marchewką i kiszonym ogórkiem

- kawa
- woda z solą

- gorąca herbata z rumem
Chyba coś mnie "bierze", rozbolało mnie gardło i tak jakoś dziwnie się czuję.
Mam nadzieję, że wypicie gorącej herbaty z rumem i spryskanie gardła
wodą utlenioną da radę i się nie rozłożę.

Dzień 3 /02.03.18/

Pobudka godz. 4.30
- kawa
- woda z solą

I posiłek godz. 6.00
- wołowina szarpana
- surówka z białej kapusty

- kawa

II posiłek godz. 10.30
- średnia kiełbasa usmażona na smalcu z cebulą i pieczarkami

Poranny posiłek był dość ubogi i było do przewidzenia że zgłodnieje dość szybko.
Dlatego postanowiłam tym razem zjeść trochę większą porcję i najeść się
na dłużej tym bardziej, że w planach na dziś jest sprzątanie i gotowanie na weekend.

Wolnowarzy się już wywar ze świńskich nóżek z wołową kością,
oraz dusi się gulasz ze świeżego boczku z pieczarkami i cebulką.
W planach jeszcze pstrąg w galarecie i rosół na niedzielę.
Od takie tam niezbyt wymyślne dania, nie ma nawet co fotografować
i wrzucać na bloga, masakra, za chwilę nikt nie będzie chciał mnie odwiedzać.

Z przykrością muszę stwierdzić, że coś z tej kiełbasy mnie ewidentnie uczuliło.
Chwilę po zjedzeniu dostałam kataru i czułam łzy w oczach i tak jakby zrobiły się mniejsze.
Pewnie jakaś przyprawa ...

Zbieram się do wykluczenia piankowatych.
Tylko ciężko znaleźć spójne informacje na temat konkretnych warzyw i przypraw.
Na pewno wiem, że są to:
- ziemniaki
- papryka świeża i suszona
- pomidowy
- bakłażan
- miechunka
- pieprz cayenne
- jagody goi
- ziele angielskie
Czy coś jeszcze? No właśnie tego nie wiem.
Nie wiem też kiedy się zbiorę, mam mnóstwo przypraw z papryką w składzie,
uwielbiam dodawać ją wszędzie i odstawienie będzie bardzo ciężkie,
chociaż podobnie mówiłam jak odstawiałam jajka, jak dolegliwości dokuczyły
bardzo mocno to nie miałam wyjścia i jakoś daję radę, chociaż nie powiem
żeby mnie nie kusiło spróbować.
Z psiankami będzie pewnie podobnie, jak dokuczą mi już mocno to
je odstawię i już.
Hmmm, paprykę zastąpię czarnym pieprzem to oczywiste,
ale czym zastąpię ziele angielskie?
Bez niego to już w ogóle nie wyobrażam sobie zup czy wywaru.

Zapomniałam dodać, że umówiłam się do alergologa na skierowanie
i termin mam zaraz po świętach wielkanocnych.
Mam nadzieję, że zrobią mi testy tak szybko jak to tylko będzie możliwe
i dowiem się czy i co mnie uczula.
Lekarka wspominała coś o alergiach krzyżowych tylko, że ja nie mam pojęcia
co może u mnie działać krzyżowo?
Im bardziej o tym myślę tym bardziej się załamuję ... co mi przyszło w tym wieku?
Marzy mi się spokój i relaks i kompletny brak stresu związany z jedzeniem.
Przede mną wyjazd na co najmniej trzy tygodnie i powoli ogarnia
mnie przerażenie jak to wszystko ogarnę.
Wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego została w nas zaszczepiona
przyjemność z jedzenia? Przecież jedzenie ma nas odżywiać
a my zrobiliśmy z tego rytuały, które skutecznie utrudniają nam życie.
Jak się tego z siebie wyzbyć? Wyjechać na bezludną wyspę?
Czy w ogóle jest to możliwe?
Chyba dopadła mnie jakaś chandra, muszę się czymś zająć i przestać o tym
myśleć bo zwariuję.
Jedyne najbardziej pasujące rozwiązanie to porządnie zastanowić się
nad tym co jadł człowiek pierwotny i według tego ułożyć sobie dietę,
ale mam tu na myśli ten czas kiedy pojawił się już ogień i ludzie
poddawali mięso obróbce, bo jakoś średnio wyobrażam sobie jeść surowe mięso
oprócz tatara oczywiście.
Muszę nad tym porządnie przysiąść.

III niby posiłek godz. 15.00
- łyżka ziemniaków z tłuszczem od smażenia mięsa
- smażone pieczarki

Totalny brak apetytu, a mam przygotowane na kolację skrzydełka, he ciekawe jak
ja dam rade je zjeść, na drugi dzień są nie dobre.

IV posiłek godz. 20.00
- dwa skrzydełka
zjadłam je bardziej z uwielbienia przyjaranej skóry niż z głodu
- drink: wódka z wodą

Postanowiłam jeść mniej warzyw, czy mi się uda????
Sama jestem ciekawa, ale liczę na jakieś efekty widoczne na wadze.

Dzień 4 /03.03.18/

Pobudka godz. 6.00
- kawa

I posiłek godz. 7.30
- udo z wiejskiego kurczaka usmażone na smalcu
- skarmelizowana mała cykoria
wszystko pływało w smalcu, ale zjadłam tłuszczu tylko tyle ile "przykleiło"
się do mięsa czy cykorii, w sumie nie za wiele go zostało na talerzu,
na ile mnie ten posiłek nasyci? zobaczymy
No i nie potrzymało za długo, może gdybym była poza domem zajęta
codziennymi sprawami to nie myślałabym o tym tak intensywnie,
ale weekendowe siedzenie w domu mnie dobija i lodówka się nie zamyka.
Przekąsiłam dwie kromeczki chleba na smalcu z przepisu Revy z salami.

- kawa
- woda
- jabłko

II posiłek godz. 14.30
- pure z kalafiora z masłem klarowanym
- gulasz ze świeżego boczku z pieczarkami, cebulą i kapustą pac choi

Przede mną imieniny, danie główne będzie w restauracji, więc mam
nadzieję że uda mi się coś dla siebie znaleźć, w razie czego
drugi posiłek był dość tłusty i syty to wytrzymam,
gorzej będzie jak później pojedziemy do domu gospodarzy
tam może być problem ze znalezieniem czegoś co mogłabym zjeść.
Mocno się zastanawiam czy nie zabrać ze sobą jakiejś przekąski,
tylko jak ją zjem? Głupio mi będzie przy wszystkich wyciągać
zawiniątko i jeść.
Zobaczę, nie będę się martwić na zapas.
Mam tylko nadzieję, że nie uraczą nas chipsami bo po pewnej ilości alkoholu
mam do nich ogromną słabość i może być trudno.

III posiłek ok. 19.30 w restauracji
- filet z łososia z pieca
- sałata o dziwo bez dresingu
- słodki ulepek z JD zwany sosem
/tylko posmakowałam bleee/

Późno w nocy dwie łyżki sałatki jarzynowej i kilka drinków - wódka z wodą.

Dzień 5 /04.03.18/

Pobudka 9.00
- kawa
- woda

I posiłek godz. 11.30
- pure z kalafiora z masłem klarowanym
- rosół z warzywami

- kawa
- herbata z dziurawca

II posiłek godz. 17.00
- kotlet mielony z warzywami

- kawałek salami
- woda

Dzień masakryczny, za dużo alkoholu za pewne.

Dzień 6 /05.03.18/

Pobudka godz. 6.00
- kawa
- woda

I posiłek godz. 7.30
- podduszona na maśle klarowanym sałata rzymska
- rosół z warzywami

- kawa
- banan

II posiłek godz. 14.00
- pure z kalafiora z masłem klarowanym i smalcem
- gulasz z boczku z pieczarkami

- kawa

III posiłek godz. 20.30
- awokado
- trochę golonki

Dzień 7 /06.03.18/

Pobudka 4.00
- kawa

Wczoraj wysłuchałam wykład pani Witoszek.
Kiedyś miałam jej książkę "Dieta Dobrych Produktów" i nawet większość przeczytałam,
ale treść i zalecenia wydawały mi się, w moim odczuciu oczywiście,
dość trudne do wdrożenia, jeść jedno białko zwierzęce na dobę to wydaję się
nie do zrobienia mentalnie, bo fizycznie czy technicznie nie powinno
to stanowić żadnego problemu.
Pani doktor twierdzi, że jak przestaniemy mieszać białka w ciągu dnia
to powinny nam minąć wszelkie bóle stawów itp.
Mało tego, jednego białka nie powinno się jeść dłużej niż trzy dni,
bo potem organizm źle na niego reaguje, hmmm może coś w tym jest?
Mnie cały czas dokucza ból karku, ciekawe czy i z tym sobie poradzi.
Według założeń pani Ewy maksymalnie po 6 dniach powinny ustąpić wszelkie bóle.
Korci mnie żeby tego spróbować, nie jem nie wiadomo ile w ciągu dnia.
Czysto teoretycznie nie powinnam mieć z tym problemu.
A niech tam, jedziemy z tematem, 6 dni to nie tak długo, żeby nie dać rady.
Na dzisiaj zaplanowałam dzień drobiowy.

I posiłek godz. 5.30
- udo z kury na maśle klarowanym
- 1 marchewka zblanszowana na tłuszczu z udka
- pół awokado
- kubek gorącego wywaru

Po długim czasie znowu wprowadziłam masło klarowane.
Duszę i podgrzewam na nim potrawy i na moje nieszczęście
wrócił efekt zaśluzowania dróg oddechowych z zatokami włącznie.
Co jest z tym masłem, przecież to powinien być czysty tłuszcz,
a tu reakcja jak po zwykłym nabiale.
Kichanie, płakanie, katar i ta okropna wydzielina, która ścieka do gardła.
No i nie może zapomnieć o czerwonych i gorących policzkach.
Jak ja się ludziom na oczy pokarzę, wyglądam delikatnie mówiąc jak menel.
Brrrrrr!!!
No i się doigrałam, mam zatkany nos, oczy wyglądają jakbym dopiero co
przestała płakać, z zatkanych zatok będę wychodzić do tygodnia czasu jak nie dłużej.
Muszę znowu odstawić masło klarowane, tak mi szkoda,
nigdy wcześniej nie obwiniałabym go o takie coś.

- kawa
- woda

Czuję się dzisiaj masakrycznie i nie wiem czy bardziej od masła czy od miesiączki
a może mam lata przejściowe i tak organizm mi to demonstruje.
Nakupiłam mięsa na kiełbasę, ale nie mam sił jej dzisiaj zrobić.
Chyba wyniosę wszystko na balkon póki zimno i zabiorę się za robotę jutro.

II posiłek godz. 13.00
- cukinia na wędzonej słoninie
- sos z drobiowych serduszek z odrobiną pieczarek
Tak jakoś nie miałam ochoty na te serduszka, nie przemawiają do mnie, niestety.

- jabłko
- pół awokado
- kawa

Skończył się kolejny tydzień, dla mnie nie najlepiej, skok ciśnienia nie
zrobił mi dobrze, wręcz wywołał atak paniki i udowodnił
 jak bardzo boję się zachorować.
I co ja mam robić dalej?