UFFFF!!!
Dzień 2 /22.02.18/
Pobudka 4.30
- kawa
- woda z solą
I posiłek godz. 6.00
- udko z kurczaka + warzywa na smalcu
- kawa
- woda
II posiłek godz. 12.00
- gulasz drobiowych serduszek z warzywami przygotowanymi na smalcu
- kawa z mlekiem migdałowym
Po długim czasie zdecydowałam się ponownie włączyć do jadłospisu
mleko migdałowe. Jest dużo droższe niż kokosowe, ale nie ma tak
wyrazistego smaku przez co nie jest wyczuwalne w potrawach.
Lubię od czasu do czasu coś zabielić i mi generalnie posmak kokosa
nie przeszkadza, ale za to mojemu mężowi bardzo i nie chce
jeść potraw z jego udziałem.
Zobaczę jak zareaguje na to mleko, może nie wyczuje
i będę mogła gotować dla nas jedną potrawę a nie dwie.
Cukrowe demony znowu mnie prześladują, chodzi za mną jakieś pyszne ciacho.
Nawet przewertowałam internet w poszukiwaniu czegoś fajnego bez jajek,
ale szybko zamknęłam stronę. Ciasto wyglądało na mega pyszne i niezbyt
skomplikowane w wykonaniu, ale w składzie były banany i daktyle.
Straszna bomba fruktozowa, muszę obyć się smakiem i czymś zająć myśli.
Tak bardzo chciałabym wytrzymać chociaż te 30 dni.
Warzyw sobie nie ograniczam, tłuszczu też nie, a cukier cały czas plącze mi się po głowie.
No cóż, ponieważ nie chcę ulec pokusom i rzucić się na słodycze,
postanowiłam zrobić sobie ekstra posiłek:
III posiłek godz. 15.00
- smażone ziemniaki na smalcu i wędzonej słoninie + 2 małe ogórki kiszone
mmmm smaki mojego dzieciństwa ... brakowało mi tylko zsiadłego mleka
Skoro mam ochotę na słodkie to uważam, że ewidentnie czegoś mi brakuje.
Jem dość tłusto, więc to chyba nie tu będę szukała braków, a właśnie
w węglowodanach, dzisiaj nie robiłam sobie marchewki jak zwykle
miałam inny zestaw warzyw i może tu tkwi problem.
Zobaczę czy po tej porcji węgli z tłuszczem będę się lepiej czuła
i czy przede wszystkim minie mi ochota na słodkie.
Jutro dzień zakupów, planuję zrobić zapas marchewki do codziennych
posiłków, za pewne są lepsze niż ziemniaki i ta ich ciężko strawna skrobia.
Pomyślę jeszcze o batacie, ma lżej strawną skrobię, chociaż nie jestem
ich miłośniczką, są trochę za słodkie do codziennego jedzenia.
Kurczę blade!!!!
Jak to jest? Nie jem słodyczy - ciągnie mnie jak diabli.
Zjem węgle to ssawka taka, że nie mogę odejść od lodówki.
WRRRRR brakuje mi już koncepcji.
Dużo nie brakowało a zjadłabym kotleta schabowego w panierce, które
smażyłam mężowi na obiad, dobrze że w lodówce mam tłusty pasztet
to się dopchałam i ochota minęła.
Sama nie wiem jak ja mam z tym moim organizmem postępować.
Wieczorem przegryzłam garść orzechów nerkowca.
Dzień 3 /23.02.18/
Pobudka 4.30
- kawa
- woda
I posiłek godz. 6.00
- kotlet mielony usmażony na smalcu
- marchewka, brukselka usmażone na wędzonej słoninie
- kubek wywaru
Dzisiaj wszystko szybciej, bo muszę jechać do przychodni ustawić
się w kolejkę żeby udało mi się zapisać do lekarza.
Chcę zrobić wyniki a jak dzwonię to moja pani doktor
zawsze ma już komplet.
To się robi chore, żeby jechać pod przychodnię zanim otworzą
i stać żeby być któryś tam w kolejce...
Jak za strych czasów, tylko wtedy stało się za czymś zupełnie innym.
II posiłek godz. 13.00
- dwie parówki z musztardą
wizyta u lekarza
- chipsy z wędzonego boczku
III posiłek ok. 20.00
- kolacja ze znajomymi:
- pół plastra karkówki w porach
- sałata z rukoli
- kilka plasterków salami
Dzień 4 /24.02.18/
Pobudka 7.00
- kawa
I posiłek godz. 8.00
- dwa pulpeciki z resztką sałaty z rukoli
- parówka z musztardą
- woda z solą
Dzisiaj będzie też szarlotka, ale taka uboga w składniki,
czyli z wysuszonych wytłoków migdałowych,
smalcu, słodkich jabłek i cynamonu.
Oto link do przepisu inspiracji /
klik/
Przepis:
wysuszone wytłoki migdałowe po zrobieniu mleka, u mnie było ich 110 g,
ok. 100 - 110 g smalcu
szczypta soli
Z tego zagniotłam ciasto, nie było zbite i nawet nie starałam się aby powstała
z tego kulka a jedynie większe okruchy.
Konsystencja jeszcze nie kula a już nie okruszki.
Kwadratową sylikonową foremkę wykleiłam 2/3 powstałego ciasta,
1/3 część ciasta odłożyłam.
Ciasto podpiekłam ok. 15 min. w 170 st. C.
Do lekkiego zrumienienia.
W Thermomix zrobiłam mus jabłkowy.
Zużyłam do tego 5 mega słodkich jabłek,
po obraniu i pokrojeniu warzyły 0,5 kg.
Jabłka najpierw zmiksowałam na obr. 4-5.
Potem dodałam 1,5 łyżeczki cynamonu i 40 g smalcu.
Dusiłam 10 min. / 95 st. C / obr. 2.
Gotowy mus wyłożyłam na podpieczony spód,
na jabłka pokruszyłam resztę ciasta.
Piekłam ok. 25 minut, do zrumienienia.
Lukier zrobiłam z rozpuszczonego w kąpieli wodnej masła kokosowego.
Wierzch oprószyłam delikatnie cynamonem.
Ciasto wyszło bardzo delikatne, więc kroiłam dopiero po całkowitym
wystudzeniu i stężeniu.
W moim odczuciu w ogóle nie smakuje jak szarlotka.
Nie jest zła, ale .... pozostawia wiele do życzenia.
Przede wszystkim nie jest słodka :-(
Zjadłam mały kawałeczek i pewnie reszta jak zwykle wyląduje w koszu na śmieci.
II posiłek godz. 16.00
- kotlet mielony z warzywami na smalcu
- woda z solą
- kawa
- dwa ogórki korniszone
- reszta chipsów z boczku
Dzień 5 /25.02.18/
Pobudka 6.30
- kawa
- woda
I posiłek godz. 8.30
- warzywa: marchewka, cykoria, szpinak, cebula przygotowane na wędzonym
tłustym boczku z dodatkiem kiełbasy słoikowej
Dzisiaj mija tydzień jak zjadłam loda z bitą śmietaną i nadal
borykam się z zaparciami.
Jeździ mi po jelitach tak, że sama nie mogę tego słuchać a toaleta nie wzywa.
Fakt w dniu wizyty u lekarza coś małego było, ale to nie to co zwykle.
Brzuch jak balon, jelita pełne, czuję to, zresztą codziennie jem,
więc gdzieś to musi być.
Jak się tego pozbyć domowymi sposobami?
Nie działają na mnie czopki ani ziołowe tabletki na przeczyszczenie.
- kawa
- kawałek pasztetu
- woda
- 3 kabanosy
II posiłek godz. 16.30
- 3 pulpeciki z pieczarkami
- dwa ogórki kiszone
- herbata
Po tym porannym jedzeniu jakoś dziwnie szybko zgłodniałam.
A na domiar złego smażyłam zwykłe naleśniki na rodzinki.
Ten unoszący się zapach po prostu tak mamił, że z ogromnym trudem
ale udało mi się nie ulec.
Za to szybciutko zrobiłam sobie kawę i wciągnęłam dwa kawałki
tłustego pasztetu i jakoś chęć minęła.
UFFFF
Dzień 6 /26.02/18/
Pobudka 6.00
- kawa
I posiłek godz. 7.30
- plaster karkówki w porach
- kapusta pak choi zmiękczona w sosie
- kawa
- woda
II posiłek godz. 15.30
- 1/2 cukinii a'la makaron + sałata rzymska na smalcu
- gulasz drobiowy na ostro
Dzisiaj nic wielkiego się nie działo.
Jak jest zwykły dzień tygodnia to ja się bardzo cieszę,
ponieważ wychodzę z domu, załatwiam różne sprawy i mam zajęcie,
nie myślę ciągle o jedzeniu jak to się ma w weekend.
No może żeby tak tradycji stało się za dość i do czegoś się przyczepić
to ćmi mnie dzisiaj głowa od samego rana.
Najważniejsze, że wezwała mnie w końcu toaleta z czego bardzo się cieszę.
- jabłko
- śledziki
- kilka kabanosów
Dzień 7/27.02.18/
Pobudka 4.00
- kawa
- woda
I posiłek godz.6.30
- cukinia ze szpinakiem na wędzonej słoninie i boczku
- gulasz drobiowy
Stała się rzecz straszna, po zjedzeniu tego posiłku moje serce oszalało.
Zaczęło walić jak po maratonie i dostałam arytmii.
Pojawił się kaszel, wydzielina z nosa.
Bałam się wyjść z domu.
Już kiedyś tak też mi zrobiło, myślę, że nie mogę łączyć dwóch białek.
W końcu po czasie wszystko się uspokoiło, ale co się najadłam strachu
to moje.
II posiłek godz. 16.00
- warzywa wcześniej ugotowane na parze, odgrzane na smalcu
- sos na bazie drobiowego mięsa
Po tym jedzeniu na szczęście nic mi nie było, uff.
Podsumowanie tygodnia:
Weszłam na wagę iiiiiii jest postęp - 1 kg mniej na wadze!!!!
Można? Można.