13 grudnia 2018

Drobiowy strogonof




Składniki:

500 g udek z kurczaka bez skóry i kości
500 g pieczarek
300 g ogórków konserwowych /bez zalewy/
2 średnie czerwone cebule /ok. 200 g/
mały pęczek natki pietruszki
3 ząbki czosnku
masło klarowane
przyprawy: sól, pieprz. czerwona słodka papryka, mielona kolendra
do zabielenia: 3 żółtka


Wykonanie:

Ogórki i cebulę pokroić na plasterki /ja starłam na tarce/.
Przełożyć do miski, zalać marynatą z ogórków, dodać posiekaną
natkę pietruszki /tylko listki, gałązki odłożyć/.
Całość wymieszać i odstawić.

W garnku, w którym będzie się gotowała potrawa rozpuścić łyżkę
masła klarowanego. Udka pokroić w paski, partiami wkładać do 
garnka i smażyć na dużym ogniu, aż mięso się zetnie.
Dodać posiekane łodygi pietruszki.
Oprószyć solą, pieprzem, papryką oraz kolendrą.
Smażyć chwilę, aż papryka lekko ściemnieje.

Na drugim palniku rozgrzać patelnię z łyżką masła.
Zeszklić pieczarki pokrojone na plasterki.
Dodać do kurczaka.
Zalać wodą do wysokości wsadu.
Zagotować, dusić na wolnym ogniu pod przykryciem ok. 30 minut.
Do miękkości mięsa.
Następnie doprawić do smaku jak jest jeszcze taka potrzeba.

Odsączyć ogórki z cebulą, dodać go reszty, przemieszać.
Uzupełnić wodą do wysokości i dusić jeszcze ok. 30 minut.
Po tym czasie odstawić potrawę do lekkiego przestudzenia.

Do miseczki wlać żółtka, dodać odrobinę płynu z garnka, 
rozbełtać, wlać do garnka i za pomocą łyżki rozprowadzić w potrawie.

Strogonof jest gotowy do podania.
Ja podaję go z ryżem.


Smacznego;***

Moje uwagi: ja nie jem nabiału dlatego zabielam potrawy żółtkami, 
ale jeśli ty nie masz z tym problemu to śmiało zabiel śmietaną czy mlekiem, 
co tylko ci w duszy zagra.

Barszcz czysty /wyk. TM/




Do naczynia miksującego włożyć 500 g obranych
i pokrojonych buraków, rozdrobnić 5 s / obr. 5,
przełożyć do miski, odstawić.

Do naczynia miksującego włożyć obrane i pokrojone warzywa:
- 50 g marchewki
- 50 g selera
- 50 g korzenia pietruszki
- 30 g białej części pora
- 2 ząbki czosnku
Rozdrobnić 5 s / obr. 5.
Zgarnąć kopystką na dno naczynia. 
Włożyć koszyczek.

Do koszyczka włożyć:
- 2 kurze skrzydełka
- 2 kawałki suszonego grzyba
- 2 listki laurowe
- kilka kulek ziela angielskiego
- 1/2 łyżeczki kminku
- 40 g pokrojonej na kawałki wędzonej słoniny.
- czubatą łyżeczkę soli

Całość zalać 1500 g wody.
Gotować 50 min. / 100 st. C / obr. 1 wsteczny.

Ostrożnie wyjąć koszyczek i odstawić.

Dodać:
- buraki
- 30 g octu jabłkowego
- 3 kopiaste łyżeczki suszonego majeranku
- 1/2 łyżeczki pieprzu
Gotować 20 min. / 100 st. C / obr. 1 wsteczny.

Doprawić do smaku, przelać przez sitko do zwykłego garnka.
Odstawić, najlepiej smakuje na następny dzień.


Smacznego;***

Tofurnik /wyk. TM/




Składniki:

50 g cukru pudru
1 cukier wanilinowy
3 małe jajka
35 g masła klarowanego
360 g tofu /pokrojone lub pokruszone/
35 g mleka kokosowego
2 budynie waniliowe 
sok z 1/2 limonki 
aromat waniliowy

Wykonanie:

Do naczynia miksującego założyć motylek.
Wlać jajka, wsypać oba cukry.
Ubijać 4 min./ 37 st. C / obr. 3.
Zdjąć motylek.

Dodać resztę składników, miksować 1 min./ obr. 3-7.
Dodać sok z limonki i aromat waniliowy do smaku.

Całość wymieszać 30 s / obr. 3-4.
Posmakować i ewentualnie dosmaczyć według własnych upodobań.
Wlać do foremki o średnicy 18 cm.

Piec w 150 st. C. 90 minut na dolnym poziomie piekarnika.




;***

31 października 2018

Kokosowy tofurnik z mango /wyk. w TM/



Oryginalny przepis znajduje się na stronie Jadłonomi /klik/.

Składniki na formę o średnicy 26 cm:

3 szt. mango /po obraniu i odcięciu od pestki - 900 g/
3 kostki tofu - 540 g
1 puszka mleka kokosowego - 400 g
50 g żelatyny
sok z limonki - 2,5 szt.
150 g erytrolu
kilka kropli aromatu waniliowego
100 g oleju kokosowego

Wykonanie:

Obrane i pokrojone mango przełożyć do naczynia miksującego.
Zmiksować 15 s / obr. 8 stopniowo zwiększając obroty.
Pulpę przelać do miski, odstawić.
Naczynie opłukać.
Do naczynia miksującego wlać mleko /całość - woda i śmietanka/, 
dodać olej kokosowy, wsypać żelatynę i erytrol.
Gotować 13 min. / 90 st. C/ obr. 2.
Dodać pokrojone w kostkę tofu, sok z limonki, 
aromat oraz ok. 670 g pulpy z mango.
Całość zmiksować 30 s / obr. 10 stopniowo zwiększając obroty.
Gotową masę przelać do foremki wyłożonej papierem do pieczenia.
Odczekać chwilę aż masa zacznie delikatnie tężeć.
Z pozostałej pulpy zrobić kilka kleksów i za pomocą wykałaczki
zakreślić koło.
Wstawić do lodówki do całkowitego stężenia.

Gotowe;***

13 sierpnia 2018

Rosół z żółtkami i mięsem kurczaka /Wyk. w TM/




Jest to zmodyfikowany i też uproszczony przepis 
na "Gruziński rosół z mięsem kurczaka i żółtkami", 
który znajduje się na Cookidoo.
Gdy przeczytałam przepis bardzo mi się spodobał, 
ale nie lubię jak trzeba przy gotowaniu spędzać za dużo czasu, 
postanowiłam go uprościć i w miarę możliwości zbliżyć do oryginału.
Zupa wyszła pyszna, chociaż jak dla mnie za mało w niej warzyw.
Za to jest mniej mięsa niż w przepisie, no i nie ma mąki pszennej.
Danie godne polecenia, zrobione na ostro i podane z makaronem ryżowym
smakuje wybornie, do złudzenia przypomina danie azjatyckie.


Wykonanie:

- 40 g cebuli dymki
Włożyć do naczynia miksującego, rozdrobnić 3 s. / obr. 5.
Zgarnąć ze ścianek.

Dodać:
- 20 g smalcu
Dusić 3 min. / 120 st. C / obr. 1.

Dodać:
- 140 g umytej i pokrojonej marchewki
- 30 g korzenia pietruszki, umyty i pokrojony
- 85 g selera naciowego, pokrojonego
- garść posiekanej kolendry /łodygi listki zostawić na koniec/
Rozdrobnić 6 s. / obr. 5.

Zgarnąć ze ścianek i pokrywy, dodać 15 - 20 g przyprawy uniwersalnej.
Włożyć koszyczek z mięsem 
/2 szt. udźca kurczaka - 360 g z kością i skórą/.
Wlać 1300 g wody.

Gotować 70 min. / 100 st. C / obr. 1 wsteczny, z miarką.

Po tym czasie ostrożnie za pomocą kopystki wyjąć koszyczek z mięsem.
Sprawdzić czy się ugotowało i ewentualnie wydłużyć czas gotowania.
Odsączyć, wyjąć z mięsa kości lub nie.
Zupę doprawić jak jest taka potrzeba solą i pieprzem.

Następnie do zupy wlać 20 g octu jabłkowego.

Oddzielić 4 żółtka od białek.
Uruchomić urządzenia na obr. 2 i przez otwór w pokrywie wlać
po jednym żółtku, mieszać jeszcze chwilę.
Dodać posiekaną natkę kolendry.
Zupa jest gotowa.

Ja swoją porcję zjadłam z makaronem ryżowym, który zalewa się
wrzątkiem i przykrywa talerzykiem na trzy minuty.
Ale równie dobrze smakowałby z makaronem z cukinii czy też z ziemniakami.


;***

30 lipca 2018

Śledzie w sosie pomidorowym /wyk. w TM/


Tak mnie ostatnio naszło na śledzie w pomidorach.
Obeszłam wszystkie okoliczne sklepy i nie znalazłam nic godnego uwagi.
Zawartość puszek mnie przeraziła.
Postanowiłam spróbować zrobić w domowych warunkach takiego śledzia, 
żeby chociaż odrobinę smakiem przypominał tego puszkowego.
I wiecie co? Udało mi się!!! Smakiem przypomina tego z puszki.
Całość zrobiłam w Thermomixie.

Sposób przygotowania:

0,5 kg tuszki śledzia /wypatroszone/
Śledzie umyć, odciąć płetwy i ogony, oprószyć solą i odstawić na ok. 1 h.

Do naczynia miksującego włożyć:

- 1 cebula /obrana i pokrojona/ ok. 110 g
- 110 g świeżej i pokrojonej w kostkę słoniny
Rozdrobnić 5 s / obr. 5.

Zgarnąć wszystko ze ścianek na dno naczynia.
Poddusić 3 min. / 120 st. C / obr. 2 bez miarki.

Dodać obrane, umyte i pokrojone warzywa:

- 85 g selera
- 75 g pora
- 35 g korzenia pietruszki
- 350 g marchewki
Marchewki jest tak dużo tylko dlatego, że nie chciałam dodawać 
cukru do smaku.

Zawartość naczynia rozdrobnić 10 s / obr. 5
Zgarnąć całość na dno naczynia.

Dodać:

- 35 g przyprawy uniwersalnej 2 /klik/
- 600 g koncentratu pomidorowego /u mnie Pudliszki/
- 340 g wypłuczyn ze słoiczków po koncentracie lub wody

Śledzie ułożyć w dolnej i górnej części varomy.
Ustawić na naczynie.
Gotować 30 min. / var. / obr. 2.
Rybę odstawić do wystudzenia.

Sos doprawić solą i pieprzem jak jest jeszcze taka potrzeba.
/ja nie doprawiałam/
Dodać 30 g octu jabłkowego 6 %.
Całość zmiksować ok. 15 s / obr. 1 - 10 stopniowo zwiększając obroty.
Pozostawić do wystudzenia.
Sos wyszedł dość gęsty, konsystencja i kolor nijak nie podobny
do oryginału, nie wspominając o smaku, jest dobry ale ... 

Następnie obrać śledzie, ja pozbyłam się tylko kręgosłupów i większych
ości, nie przykładałam się jakoś za bardzo, mniejsze ości powinny
zmięknąć od kwasu octu i przecieru pomidorowego.

Przygotowałam kilka małych słoiczków.
Na dno wyłożyłam warstwę sosu /ilość myślę jest indywidualna/.
Na sos ułożyłam warstwę śledzi, na śledzie sos 
i tak aż do wykorzystania wszystkiego.
Kończąc warstwy na sosie.
Słoiki zakręcić i pasteryzować przez 4 dni, każdego dnia po 2 - 3 h 
w 100 st. C i zostawiając do całkowitego ostygnięcia i zaciągnięcia.
Pasteryzacja /tak mi się przynajmniej wydaje/ spowodowała,
że smaki sosu i śledzia przeszły sobą i końcowy efekt
smakowy jest bardzo zbliżony do tego z puszki.

Moje uwagi:
Sosu wyszło stanowczo za dużo jak na tę ilość śledzi, ale można mi to
chyba wybaczyć, robiłam je pierwszy raz.
Reszta sosu trafiła do dużego słoja i zapasteryzowałam go razem ze
śledziami, wykorzystam przy okazji do czegoś innego, 
a następnym razem zrobię po prostu z kilograma śledzi, 
jedno zużycie prądu i przy robieniu i przy pasteryzacji.

;***

16 maja 2018

Powrót na tłuste tory

Minęły święta wielkanocne, pofolgowałam sobie, oj pofolgowałam.
Wpadły ziemniaczki zasmażane na wędzonej słonince, sałata z owocami, biała kiełbasa własnej
roboty z chrzanem własnej roboty doprawiony miodem, sałatka jarzynowa, 
kaczucha uduszona w jabłkach, do tego buraczki i kapusta czerwona doprawiane miodem, 
do tego zjadłam jeden kawałek własnoręcznie przygotowanego jabłecznika 
/oczywiście w wersji 3 x bez/, były też krewetki ugotowane w mleku kokosowym z ananasem, ananasa dokończyłam bo go uwielbiam, królik z marchewką i groszkiem, 
oraz kilka rodzynek i spora garść orzechów różnych. 
Oczywiście bez alkoholu się nie obyło, była czysta wódeczka, winko, whisky i nawet 3/4 piwa. 
Efekt ??? Brzuch jak balon, brak wypróżnień, waga pewnie poszybowała do góry, 
ale nie mam odwagi wejść i sprawdzić.

Dzisiaj jest wtorek, na szczęście koniec wolnego i wizyta u alergologa, 
zobaczę co mi powie i czy zrobi mi testy od razu czy trzeba się umawiać na terminy?

Wstałam o 6.00
- kawa
- herbata ziołowa na trawienie

I posiłek:
- kawałek zylcu z nóżek i ogonów
- makaron z cukinii uduszony na świeżej słoninie

Nie wiem co jest nie tak z wędzonkami, ale zauważyłam, że nie czuję
się po nich dobrze, jakoś mi ciężko na żołądku.

II posiłek:
- zupa z mielonego z porem i 2 ugotowanymi na twardo jajkami

- kawa
- herbata

III posiłek:
- pałka z kurczaka upiecznoa

*
Pobudka 6.00
- kawa

I posiłek:
- zupa z mielonego z białą kiełbasą
/potworny kaszel, kichanie, smarkanie itp./

- kawa
- herbata

II posiłek:
- plaster pieczeni z sosem
- czerwona kapusta na ciepło

III posiłek:
- garść orzechów
- surówka z rukoli itd.

*
Pobudka 5.00
- kawa
- woda

I posiłek:
- wytopiona świeża słonina z cebulą, pieczarkami i białą kiełbasą
Zrobiło mi się tak nie dobrze, że część zwymiotowałam,
poszłam na mega długi "spacer" /prawie 10 km/
wypiłam 0,33 l wody i przeszło mi, nawet odczułam
głód, więc po powrocie do domu zjadłam 3 plastry rolady z boczku
z chrzanem i wypiłam odrobinę zupy pomidorowej.

III posiłek:
- dorsz usmażony na smalcu z czerwoną kapustą na ciepło

- kawa

Wieczorem skubnęłam trochę tatara, bez żółtka.
Napisałam tak bo nie byłam głodna a jedynie miałam ochotę
na niego, nałożyłam sobie łyżkę mięsa, dodałam cebulę i ogórka,
wymieszałam a i tak większość zjadł pies.

*
Nie jest dobrze zjadać surowe mięso na noc, nawet w niewielkich ilościach.
Co prawda zjadłam malutko, nie kładłam się od razu po zjedzeniu
a i tak źle spałam, obudziłam się o 3.00 jak mąż wstał do toalety,
słyszałam jak skrzypią drzwi do piwnicy i zaczęłam się zastanawiać
czy włączyłam o dobrej godzinie budzik.
Straszna noc!!!

***

Miałam też testy pokarmowe.
Zdziwiło mnie, że próbki muszę sobie sama przygotować.
Ciekawe czy tak jest wszędzie, czy tylko w gabinetach na NFZ???
Swoją drogą wybrałam sobie to co mnie intryguje,
przecież każdy reaguję na różne składniki pokarmowe.
Hmmm, ciekawe ...
Na drzewa, roztocza, sierść psa i kota nic mi nie wyszło
i pani doktor stwierdziła, że pokarmówka też mi nie wyjdzie,
bo te dwie rzeczy idą w parze.
No i miała rację, nic mi nie wyszło, nie mam alergii.
Swoją drogą jedyna lekarz, która nie potraktowała mnie z góry
tylko zainteresowała i myślała jak ze mną rozmawiała
co może być przyczyną tych wszystkich dolegliwości
ze strony układu pokarmowego.
Zasugerowała mi jeszcze badania kału pod kątem robali
w przychodni medycyny tropikalnej.
Mówiła, że oni dają kał do badania do Warszawy i mają dużo lepszą
aparaturę i jest szansa, że znajdą to coś co miesza mi w jelitach.
Dało mi to do myślenia, przecież w 2010 roku byłam w Egipcie,
dostałam tam biegunki z którą wróciłam do domu
i fakt jest taki, że potem jakieś dwa lata później zaczęły
się te całe cyrki, czyli wzdęcia, biegunki, złe samopoczucie.
Dopiero w 2014 roku zaczęłam z tym walczyć, bo biegunki zaczęły być bardzo
uciążliwe a moje złe samopoczucie osiągnęło maksimum.
Tylko czy to możliwe, że objawy posiadania jakiegoś robala
były by widoczne tak późno? Po tylu latach?

Wróciły mi też zaparcia, nie miałam już z tym problemu,
zawsze rano czarna kawa, godzinka siedzenia przed
komputerem i toaleta gwarantowana.
Nie wiem co się stało, że ten schemat uległ zmianie
i znowu mam problem.

*
Jestem po wizycie u lekarza od robali, przeprowadził wywiad, wygniótł brzuch,
dał listę badań do wykonania.
Uprosiłam go aby mi dał skierowanie na oddział do szpitala chorób
tropikalnych i pasożytniczych, bo ta lista badań którą od niego
dostałam nie jest tanią inwestycją.
Na moje szczęście dał się uprosić, ale nie dał gwarancji,
że mnie przyjmą, bo objawy nie są tak silne, żeby chcieli
bez wahania mnie położyć na badania.
No cóż, kto pyta nie błądzi.
Udało mi się przekonać panią doktor z izby przyjęć, że moje objawy
to nie ZJD tak jak stwierdziła, więc w porozumieniu
z jakąś panią docent stwierdziły, że mimo wszystko
mnie położą na oddział, zrobią badania i wykluczą Egipt.
Ucieszyłam się, termin wyznaczony na maj, praktycznie tuż przed wyjazdem
na zloty, ale co tam, powiedziałam A to teraz czas powiedzieć B.

W między czasie poszłam na kolejne badanie spirometrii,
wynik satysfakcjonujący, moje płuca są jak u 49 latki.
Zagadałam też panią pielęgniarkę o moich problemach jelitowych.
Poleciła mi pójście do starszej pani z pewnej apteki.
Zapewniła mnie, że ta pani da sobie ze mną radę i na pewno mnie wyleczy.
Pojechałam, a co będę sobie żałować, muszę wszystkiego spróbować.
Ku mojemu zdziwieniu, pani po przeprowadzeniu szczegółowego wywiadu
zapytała się czy byłam w ciepłych krajach.
Po powiedzeniu jej gdzie byłam stwierdziła, że to z pewnością ameba.
Zdziwiłam się i zapytałam czy to możliwe żeby to trwało tyle lat?
Ona na to, że jak najbardziej.
Czy chciała mnie oszukać? Naciągnąć? Tego to nie wiem, dowiem się jak się
położę w szpitalu i ameba nie wyjdzie.
A dlaczego ma mi nie wyjść?
Ponieważ pani sprzedała mi chińskie proszki na odrobaczenie.
Na pewno mi nie zaszkodzą, odrobaczyć powinien się każdy,
ale czy usuną to coś co mi miesza w jelitach i czy to faktycznie
jest ameba?
Może robię błąd biorąc ten proszek zamiast najpierw zrobić
badania w kierunku ameby i innych badziewi.
Nie mam też pewności, że te proszki zadziałają.
Dużo tych wątpliwości, ale pani w gabinecie zapewniała, że starsza pani
jest na prawdę świetna i leczą się u niej nawet aktorzy.
No cóż, zobaczę czy zadziała, na razie mam po nich
regularne poranne wypróżnienia, co się znajduje w składzie tego to nie wiem.
Liczę na wiedzę tej pani i faktycznie poczuję się w końcu dobrze.

***

Dzień w którym jedzenie mi służyło:

- śniadanie: jajecznica na słoninie ze szczypiorkiem i pomidorkami
- obiad: odgrzany na maśle klarowanym kalafior
- kabanos
- 3/4 dużego jabłka
- kolacja: burger wołowy z warzywami i sosem pomidorowym

***

Zużyłam 1,5 opakowania tego proszku.
Nie byłam już wstanie przyjąć więcej, robiło mi się po nim niedobrze.
Czy czuję się lepiej???
Nie wiem, nie odczuwam nic innego niż przed.
Liczę na badania w szpitalu, może one coś mi rozjaśnią.

***

Jestem już po wizycie w szpitalu.
Jedzenie pozostawia wiele do życzenia, dobrze że mieszkam niedaleko
to moja rodzina przywoziła mi jedzenie.
Zrobili mi badania krwi i pobrali trzy próbki kału.
Wyniki krwi pani doktor oceniła jako dobre, nawet marker nowotworowy
na jelita wyszedł negatywny ufff.
Teraz czekam na wyniki kału, które mają schodzić stopniowo do trzech tygodni.

Idąc do szpitala dostałam miesiączkę.
Zwykle dostaję ją w terminie lub z lekkim opóźnieniem,
a tym razem dostałam za wcześnie o dwa dni.
Mało tego była okrutnie obfita.
Powiedziałam o tym lekarce prowadzącej ze względu na badania
moczu jakie mi zleciła.
Podczas pobytu w szpitalu miałam robione usg jamy brzusznej.
Poprosiłam panią aby jeszcze sprawdziła mi lewą pierś,
bo w ostatnim czasie bardzo mnie bolała nie tylko przed miesiączką.
Pani nie zrobiła problemu i sprawdziła, powiedziała że nic tam niepokojącego
nie widzi, więc się uspokoiłam.

Miesiączka trwała 9 dni, to było niesamowite przeżycie.
Każda wizyta w toalecie wywoływała zdziwienie, że nadal trwa.
No ale na 9 dzień jak się w końcu skończyła przestała mnie też boleć
pierś co bardzo mnie ucieszyło.
Wygląda na to, że miałam burzę hormonów.
Oczyściłam się i jak na razie jest wszystko ok.

Przede mną najdłuższe trzy tygodnie, ale będę cierpliwie czekać.
I tak naprawdę to nie wiem czego chcę, czego oczekuję od tych wyników.
Z jednej strony chciałabym, żeby mi coś wyszło bo wiedziałabym
od czego te wszystkie dolegliwości,
z drugiej strony boję się...
Ciężko jest mi siebie samą zrozumieć.


5 maja 2018

Krem z dyni /wyk. w TM/




Składniki:

1 dynia piżmowa 
/podzielona na dwie części, pozbawiona pestek, obrana i pokrojona na mniejsze kawałki/
100 g marchewki obranej i pokrojonej na mniejsze kawałki
60 g korzenia pietruszki, obranego i pokrojonego na mniejsze kawałki
60 g selera, obranego i pokrojonego na mniejsze kawałki
60 g białej części pora, pokrojonego na mniejsze kawałki
1 czerwona papryczka chilli pokrojona
1000 g tłustego bulionu drobiowego

do smaku:
sól i ewentualnie ostra papryka gdyby ta świeża nie dała rady 
mleko kokosowe do zabielenia


Wykonanie:

Do naczynia miksującego włożyć 500 g dyni oraz resztę warzyw.
Wlać bulion i jeżeli nie był doprawiony dodać łyżeczkę soli.

Całość gotować 60 min. / 98 st. C / obr. 1. bez miarki.
Dodać resztę obranej i pokrojonej na kawałki dyni /u mnie było 400 g/.
Gotować 30 min. / 98 st. C / obr. 1. bez miarki.
Doprawić do smaku, zabielić mlekiem.
Zmiksować z miarką, na obrotach 8 do uzyskania odpowiedniej konsystencji.
Obroty zwiększać stopniowo.

Podawać gorącą, posypaną ziołami.
W takiej zupie świetnie można przemycić dodatkową porcję tłuszczu.


*******

Czerwona kapusta na ciepło /wyk. w TM/




Składniki:

600 g czerwonej kapusty
surowa i wędzona słonina /ilość według uznania/
1 czerwona cebula
1 słodkie jabłko

Do smaku:
sól, pieprz, przyprawa uniwersalna, sok z cytryny


Wykonanie:


Słoninę pokroić w kostkę i usmażyć na skwarki.

W między czasie obrać cebulę, pokroić na 4 części.
Rozdrobnić w TM na obrotach 5 ok. 3 sekundy.
Dodać do słoniny, wysmażyć, stopień wysmażenia - jak kto lubi.

Do naczynia miksującego włożyć pokrojoną na mniejsze kawałki kapustę.
Rozdrobnić na obr. 4.
Dodać obrane i pokrojone na mniejsze kawałki jabłko.
Rozdrobnić na obr. 3.5.
Dodać słoninę z cebulą.
Dodać odrobinę soli i przyprawy uniwersalnej. 
Dusić 20 min. / 100 st. C / obr. 2 wsteczny.
Dodać sok z cytryny /u mnie z połowy/.
Dusić 5 min. / 100 st. C / obr. 2 wsteczny.

Doprawić do smaku w/g własnych upodobań.
Podawać na ciepło.


****

30 marca 2018

Przemiana /6 tydzień/ - zmiana czasu na letni

Dzień 1 /21.03.18/

Wczoraj po kinie wróciliśmy do domu i razem z córką
wypiłyśmy białe wino, półsłodkie, prawie dwie butelki.
Czułam się świetnie, zasnęłam jak niemowlę.
Gorzej było dzisiaj rano.

*
Masakra, skusiłam się na zjedzenie 5 żółtek /od jajek z biedronki/
na wędzonej słoninie, dodałam sobie do tego pół pomidora.
I co??? Serce waliło jak po maratonie, rozbolała mnie głowa,
nakichałam się, nasmarkałam.
Fakt, po ok. 10-15 minutach przeszło, pozostał jedynie lekki ból głowy.
Jednak coś jest na rzeczy, dobrze że idę po świętach do alergologa,
może on coś poradzi ... :-)

Oprócz tego wypiłam czarną kawę i wodę.

*
No i mam, byłam w aptece wykupić leki dla teściowej,
czułam, że coś zaczyna się dziać, brzuch zaczął mi rosnąć,
zrobiło mi się słabo i serce momentalnie zaczęło szybciej bić.
Trochę się wystraszyłam, ale nie mogłam spanikować.
Wsiadłam do samochodu i pojechałam do domu.
Po drodze czułam jak zbiera mi się w jelitach i będzie nie wesoło
jak nie zdążę do toalety.
Wpadłam do domu i nawet nie zdążyłam się rozebrać ...
chwilę posiedziałam na toalecie, załatwiłam się i powoli zaczęło mi przechodzić.
Napiłam się czarnej kawy, odpoczęłam i minęło.

II posiłek:
- zupa z żołądków z dodatkową porcją ziemniaków

Wrzuciłam na fb moje wyniki i jedna z koleżanek administratorek
napisała, że mam za dużo ketonów w moczu i koniecznie
muszę dołożyć węglowodanów.
Tylko skąd ja mam je wziąć?
Po zjedzeniu białka z węglami mam mega wzdęcia i źle się czuję,
jestem taka ospała i pozbawiona energii.
Z drugiej strony może przez te węgle tak szaleje mi serce???
Sama nie wiem co mam o tym myśleć.
Nie ćwiczę, niczego nie trenuję a jak mam pokonać schody
to się umęczę, że strach się bać, serce wali jak oszalałe.

*
Wieczorem skusiłam się jeszcze na odrobinę grosa z surówką z
białej kapusty, nie żebym była głodna, ale jakoś tak się napatrzyłam
jak reszta jadła ... i zjadłam razem z nimi.

Dzień 2 /22.03.18/

Dzisiaj obudził mnie budzić.
Wczoraj za radą jednej z koleżanek z fb dodałam węglowodanów
do całości i co się stało? A stało się to, że zrobiłam się strasznie
ospała i taka pozbawiona życia, uszła ze mnie cała energia,
o godzinie 18.00 chciało mi się spać, na siłę poszłam do kuchni
zrobić moim ludkom kolację.
Zaparzyłam sobie herbatę z pokrzywy i skrzypu,
sączyłam i walczyłam żeby nie zasnąć.
To był jakiś koszmar, do tego zrobiło mi się obrzydliwie zimno.
Ok. godz. 20.00 poszłam pod prysznic rozgrzać się trochę,
przyszłam z powrotem do pokoju posiedzieć z mężem i nie dałam
rady, zasnęłam na kanapie, obudziłam się o 22.30 i poszłam
spać dalej do sypialni.
To było okropne uczucie, nigdy więcej takich doświadczeń.
Od jutra jem jak do tej pory, myślę że jak będę miała za mało
węglowodanów to mój organizm sam się o nie upomni.

- kawa
- woda

I posiłek:
- "makaron z cukinii i marchewki" zblanszowany na smalcu,
całość zalana gorącym wywarem z nóżek i posypana natką pietruszki

- kawa
- woda

*
Cały czas jeszcze męczy mnie podwyższony puls i ciśnienie.
Nie wiem czy to efekt jakiś alergii czy złych proporcji.
Męczę się jak wchodzę po schodach, jak mam coś dźwignąć,
generalnie przy jakimś wysiłku, nigdy wcześniej aż tak nie miałam.
Muszę spróbować odstawić psiankowate, może one mieszają mi w organizmie?
Wyczytałam w netach, że taka reakcja może być przy niedoczynności
tarczycy, ale czy ją mam?
W zeszłym roku miałam bardzo podobne wyniki,
poszłam z nimi do endokrynologa a ten stwierdził, że u mnie wszystko jest ok.

*
II posiłek:
- 1,5 kotleta mielonego z boczku z cebulką i pieczarkami,
do tego surówka z białej kapusty z marchewką

*
Ostatnio jem dużo boczku albo w postaci kotletów, albo gulaszu, ostatnio
nawet zrobiłam pulpeciki w sosie pieczarkowym.
Gotowe danie wychodzi pyszne, mięsko jest mięciutkie, delikatne,
kotlety mielone trochę słabo się trzymają, ale jakoś daje radę je ujarzmić.
Zastanawiam się co jeszcze mogę z niego zrobić?
Szkoda, że kotletów schabowych nie da się z niego zrobić :D

Zupełnie zapomniałam, że w ciągu dnia podczas sprzątania skubnęłam
3 malutkie czekoladowe jajka, muszę to odnotować, żeby
wiedzieć dlaczego będę miała zatkany nos przez kolejne kilka dni.

Dzień 3 /23.03.18/

Pobudka godz. 4.00
- kawa
- woda

I posiłek:
- gorący wywar + awokado

- kawa
- herbata skrzyp + pokrzywa

II posiłek:
- 3 parówki wieprzowe z musztardą

III posiłek:
- kotlet mielony z boczku, surówka z kapusty, ogórek świeży z solą

- kawa

IV posiłek na gościnie
- łosoś z warzywami z folii
- krewetki gotowane w śmietanie

Dzień 4 /24.03.18/

Wczorajszy dzień pod kątem jedzenia to był totalnym nieporozumieniem.
Nie wiem skąd się wziął u mnie taki apetyt?
Dobrze, że jest kolejny dzień i można wrócić na normalne tory.

- kawa
- woda

I posiłek:
- mały udziec z kurczaka upieczony

- kawa
- woda

II posiłek
- sushi
- kawa

Po zjedzeniu czułam w brzuchu straszne kwasy, wzięłam enzymy i na szczęście minęło.

Wieczorem posiedzieliśmy sobie odrobinkę przy winku,
no i pojadło się trochę kiełbaski i kabanosów.

Dzień 5 /25.03.18/

Obudziłam się tuż po zmianie czasu, czyli według starego to o 2.50 a nowego o 3.50.
Słyszałam jak moje dziecko wróciło do domu, potem nie mogłam usnąć.
Rzucałam się, kręciłam, śniły mi się jakieś koszmary, w końcu przysnęłam, ale
i tak nie na długo, obudziłam się o 7.00 nowego czasu.
Bardzo nie lubię tych zmian, nie mogę się przestawić na te godziny.

- kawa
- woda

O dziwo dzisiaj brak wypróżnienia, bynajmniej rano, zwykle po wypiciu kawy
toaleta musiała być, ale wczoraj było dość mało tłuszczu więc to może być przyczyna?

I posiłek
- wywar z pasztetem, pomidorkami i natką poietruszki

Miałam ogromny problem z tym co mam zjeść, co prawda czułam głód, ale co zjeść?
W myślach prześwietliłam lodówkę, potem do niej zajrzałam i nie mogłam
się na nic zdecydować, dumałam i dumałam, aż w końcu się zdecydowałam.
Co prawda większą ochotę miałam na udko z kurczaka, ale na obiad planuję
dorsza i nie chciałam przeginać z białkiem, chociaż nie wykluczone,
że skuszę się na nie na kolację, zobaczymy co mi dzisiaj podpowie mój organizm.

- jabłko
- kawa

II posiłek
- filet z dorsza upieczony w piekarniku ze smalcem
- surówka z kiszonej kapusty ze skwarkami

- dwie zielone herbaty

III posiłek
- dwie parówki z musztardą
- łyżka ziemniaków z sosem z kurczaka

Wzdęło mnie na koniec dnia.

Dzisiaj było cudownie, cieplutko, miło, słoneczko pieściło swoimi promieniami,
aż chciało się wyjść z domu, to też tak zrobiliśmy.
Najpierw poszliśmy na kawę, potem wróciliśmy do domu na
obiad, a po obiedzie pojechaliśmy nad morze powdychać jod.
Zrobiło się sielsko, ale rzeczywistość ściągnęła nas na ziemię.

*
Ostatnio wrócił mi apetyt, znowu zaczęłam się opychać.
Zgubiłam gdzieś złoty środek ... ale czy ja go w ogóle miałam?
Przestałam mieć ochotę na tłuste posiłki a chęci dostałam na białkowe.
Staram się słuchać organizmu, ale teraz to chyba przesada.
Łączenie węgli z tłuszczem czy białkiem w moim przypadku
nie kończy się dobrze, wzdęcia i kwaśne odbijania to norma.
Więc jak ja mam uzupełnić węglowodany ze skrobi?
Jak zjem ziemniaka na sucho to mam wrażenie, że to nie to,
że nie oto chodziło, jak go z czymś wymieszam to moje
wnętrzności się buntują, momentalnie puchnę i nie mieszczę się w spodnie.
Robi mi się też nie dobrze.

*
Inna ciekawostka to picie kawy.
Jestem jej ogromną fanką, uwielbiam pić małą / dużą czarną kawę.
Do tej pory piłam ją z wielkim smakiem, ale teraz zaczęło coś się dziać.
Przestaje mi smakować ... piję tylko małe ilości na raz.
Zawsze pierwsza kawa na przebudzenie była duża i podwójna.
Teraz mam problem wypić małą pojedynczą.
Drugą też piję małą, chyba bardziej z przyzwyczajenia nich z chęci.
Boję się bólu głowy i otępienia, które miałam jak kiedyś próbowałam
się od niej odzwyczaić.
Na pewno nie mogę nic pić 2 - 3 h po zjedzeniu czegoś tłustego.
Jak rano zjem tłusty wywar z nóżek z warzywami, to picie kawy czy wody
odpada, a jak już się skuszę /tak było ostatnio/ to mam straszne
sensacje w żołądku, wzdyma mnie, jeździ po jelitach, robi mi się słabo
i serce zaczyna szybciej bić.
Często kończy się szybkim wyjściem do toalety.

Dzień 6 /26.03.18/

Pobudka 4.00

Och jak mi się nie chciało wstać.
Jak budzik zadzwonił to chciałam go zabić, ale wyjście do urzędu,
który zaczyna pracę o 7.30 przemówił do mnie, a musiałam
jeszcze przygotować masę dokumentów.
Mam nadzieję, że kawa mnie obudzi, ta poranna wchodzi
we mnie bez problemu.

I posiłek
- gorący wywar z "makaronem" z cukinii

II posiłek
- udko z kurczaka + pół ziemniaka

- kawa + kawałek babki kakaowej
/babka własnej produkcji/

III posiłek
- udko z kurczaka + kapusta kiszona na ciepło

- herbata

Coś mi ostatnio wraca apetyt, nie rozumiem tego.
Za tłusto - źle, bo robi mi się niedobrze po ok. 2 h po posiłku.
Za chudo jeszcze gorzej bo ciągle bym coś jadła.
Ech już sama nie wiem co robić?
Na razie zapijam chęć podjadania herbatą.

Dzień 7 /27.03.18/

Wstałam o 5.00.
- czarna kawa
- ciepła woda

I posiłek
- udko z kurczaka, kiszona kapusta i mały ziemniak
wszystko odgrzane na sporej ilości smalcu

Coś spowodowało u mnie poranną biegunkę.
Pogoniło mnie dwa razy.

- kawa
- przekąska: mięsko drobiowe

- dwie herbaty owocowe

II posiłek
- pulpeciki z boczku w gęstym sosie pieczarkowym
- brokuły uduszone na skwarkach z tłustego boczku
Mam nadzieję, że ten posiłek mnie nasyci i nie spowoduje sensacji jelitowych.

Wieczorem pojechaliśmy do kina ze znajomymi, w ogóle nie chciało mi się jeść,
ale po kinie nie poszliśmy do nich na niezapowiedzianą wizytę.
Na stole pojawiły się chipsy, solone orzeszki i mieszanka studencka.
Do tego szampanik, piweczko i popłynęłam.
W domu nie ma takich przekąsek poza mieszankami
a to dlatego, że żarłabym je na potęgę.
Jak nie ma to nie jem, nawet nie tęsknię, ale jak się gdzieś pojawią
w zasięgu moich rąk to nie ma bata, zawsze sięgnę,
nie mam zbyt dużo silnej woli :-(

*
Także jak widać ja się nie nadaje na żadne diety.
Za bardzo lubię jeść i im więcej ograniczeń się pojawia
tym bardziej wszystko co zabronione mnie kusi.
Także przepraszam wszystkich, którzy liczyli na jakieś
spektakularne wyniki.
Wychodzi na to, że trzeba liczyć a ja jestem zbyt leniwa
żeby to robić, więc pewnie dlatego nie ma efektów.



20 marca 2018

Przemiana /5 tydzień/

Dzień 1 /14.03.18/

Pobudka godz. 4.30
Znowu obudziłam się bez budzika, co jest?
Położyłam się coś ok. 22.30.

Jedzenie jednego białka na dzień nie do końca mi wychodzi.
Staram się jak mogę, ale im bardziej się pilnuję tym jest gorzej.
Kolejny tydzień przede mną, jak długo jeszcze będę zapisywać co jem
to nie wiem, podoba mi się to i jeżeli jeszcze komuś się to podoba
niech da znać w komentarzach pod postem na fb, będę miała lepszą motywację.

- kawa
- woda

I posiłek godz.
- smażona wątróbka z cebulką

- kawa
- woda

II posiłek godz. 15.30
- zupa z kurzych żołądków
/wyszła dobra, smakowała mi o dziwo, ale słabo się najadłam/

- woda

III posiłek godz. 19.00
- śledziki

Dzień straszny, rano miałam bardzo stresogenną sytuację,
serce waliło mi jak po mega maratonie, musiałam wziąć walerianę.
Skutkiem tego wszystkiego był ostry ból u dołu pleców.
Spięło mnie tam tak mocno, że nie mogłam się wyprostować.
Nie dały rady tabletki i żele przeciw bólowe.
Jutro idę do masażystki, mam nadzieję, że da sobie radę.

Dzień 2 /15.03.18/

Pobudka godz. 5.00
- kawa

Ciężko zasypiałam, nie mogłam znaleźć sobie pozycji,
żeby mnie jak najmniej bolało, ale w końcu jakoś usnęłam.
Obudziłam się sama, bez budzika i nawet miałam wrażenie, że jest
lepiej dopóki nie zechciałam wstać, wtedy doszło do mnie,
że wcale nie jest dobrze, ale jakoś daje radę, muszę się ruszać
bo jak się ruszam to jestem nawet wstanie się odrobinę wyprostować.

I posiłek godz. 7.00
- sos pomidorowy ze spaghetti rozcieńczony wywarem i z dodatkiem smalcu

O godzinie 9.00 pojechałam do mojej mamy skorzystać z urządzenia
o nazwie "Bamer" i faktycznie może nie od razu, ale po chwili poczułam różnicę.
Gorsza była reakcja w trakcie trwania kuracji, z niewiadomych
dla mnie przyczyn zrobiło mi się niedobrze, w jelitach miałam straszną buzangę.
W efekcie końcowych wylądowałam w toalecie z biegunką i wymiotami.
Zbieg okoliczności? Bemer coś ruszył?
Sama nie wiem co o tym myśleć.
Potem już nic więcej się nie działo.

- II posiłek godz. 12.30
- zupa z żołądków

Trudno, byłam głodna a do tego jechałam skorzystać z  masażu.
Niestety opróżnienie żołądka z prawie całego śniadania wywołał u mnie
szybszą chęć zjedzenia kolejnego posiłku.
Dobrze, że zjadłam bo od masażystki wyszłam dość późno,
do tego trafiłam na korki i niestety powrót do domu był bardzo opóźniony.
Dobrze, że całe jedzenie miałam w wolnowarze i wszystko było idealnie ciepłe.
Co do masażu, to wstałam od masażystki z łóżka prawie jak nowo narodzona.
Dziewczyna tak masuje jak kiedyś nasz przyjaciel, ma moc w rękach.
Cieszę się, bo udało mi się załapać na kolejny masaż już w poniedziałek
i po cichu liczę, że mnie z tego wyciągnie.

III posiłek godz. 16.30
- gołąbek w sosie pomidorowym
- uduszona czerwona kapusta
- dodatkowa kapusta z gołąbków

Mała przekąska wieczorem, a mianowicie kilka orzechów i pół malutkiego ziemianka.

Dzień 3/16.03.18/

Pobudka godz. 4.00
- kawa

I posiłek godz. 6.00
- kawałeczek pasztetu i kubek gorącego wywaru

- kawa
- woda

II posiłek godz. 13.30
- plaster karkówki z warzywami
/nie dałam rady zjeść całej porcji/

- herbata melisa

III posiłek godz. 19.30
- kawałeczek tłustego pasztetu + herbata melisa

Przekąska:
- 1 malutki ziemniak

Dzień 4 /17.03.18/

Pobudka 6.00
- kawa
- woda

I posiłek godz. 8.00
- jedno miękkie awokado + wywar na ciepło

- kawa
- herbata

II posiłek godz. 15.30
- klops z sosem pomidorowym
- kapusta czerwona podgrzana na smalcu

Zaobserwowałam, że jak rano zjem warzywo /jeden gatunek/
z tłuściutkim wywarem, coś a'la zupa to najadam się do syta,
nie mam napadu głodu, trzyma mnie bardzo długo,
nie mam wzdęć ani jakiś dziwnych sensacji jelitowych.
Na drugi posiłek zjem odrobinę białka z warzywami uduszonymi
na smalcu to też jest ok. i nie mam ochoty na trzeci posiłek.
Jak tylko próbuję coś zmienić to bardzo szybko robię się głodna,
dopada mnie panika jak wyjdę z domu i w ogóle jest dużo gorzej.

Zrobiłam całkiem inny wywar niż za zwyczaj, a mianowicie
do nóżek wieprzowych i kurzych łapek dodałam kawałek
podgardla, odrobinę włoszczyzny i uniwersalną przyprawę.
Całość gotowałam dwie doby w wolnowarze, po czym
wyłowiłam łyżką cedzakową zawartość garnka, wywar przecedziłam
przez sito, z nóżek i z podgardla wyskubałam tłuszcz i skórki,
całość zmiksowałam blenderem i porządnie doprawiłam.
Po wystudzeniu wstawiłam do lodówki.
Mam nadzieję, że będzie jeszcze bardziej sycący i kolagenowy
niż te, które do tej pory robiłam.

III posiłek ok. godz. 19.30
/imieniny ciotki/
Po mimo, że głodna wcale nie byłam to siłą rzeczy skubnęłam to czy tamto
i nazbierało się: kawałek karkówki, łyżka sałatki jarzynowej,
kabanosa i sporo świeżego ogórka.
Do tego wypiłam dwie zielone herbaty.
Nie piłam alkoholu, ponieważ odbierałam córkę z imprezy.

Dzień 5 /18.03.18/

Pobudka godz. ok. 7.15
- kawa

I posiłek godz. 9.30
- kapusta pok choi + 3 pieczarki zeszklone na smalcu,
zalane gorącym wywarem z nóżek

Wczorajsze jedzenie trzymało mnie dość długo jak widać, zwykle nie jadam
pierwszego posiłku aż tak późno, zresztą wyjątkowo późno też się obudziłam.
Suma summarum wszystko jest dzisiaj później i nie wiem o której zjem kolejny
posiłek, bo nie chce mi się jeść, wypiłam tylko jeszcze jedną kawę
i trochę herbaty ze skrzypu i pokrzywy.

Przekąska: 1 malutki ziemniak ugotowany w mundurku

II posiłek godz. 15.00
- gulasz z boczku z czerwoną kapustą

Szczerze mówiąc zjadłam tak trochę na siłę, ponieważ wychodzimy
a nie chciałam dopuścić do tego aby zgłodnieć gdzieś na mieście.
Mogło by to się skończyć zjedzeniem nie koniecznie dobrego
jedzenia w jakiejś knajpce.

Przekąska: jabłko

Dzień 6 /19.03.18/

Pobudka godz. 4.30
- kawa
- woda

Dzisiaj masaż na moje zbolałe plecy, chociaż jest już naprawdę dobrze.
Nie mniej jednak chcę jeszcze te dwa razy pójść żeby było jeszcze lepiej.

I posiłek godz. 6.00
- gorący wywar z "makaronem" z cukinii i marchewki

- kawa
- woda

II posiłek godz. 14.30
- 3 parówki wieprzowe z musztardą i piklami własnej roboty

- herbata

III posiłek godz. 17.00
- czerwona kapusta na ciepło
- gulasz z boczku

- herbata /skrzyp + pokrzywa/

Dzień 7 /20.03.18/

Pobudka godz. 5.00
- kubek ciepłej wody

Dzisiaj idę na badania, więc kawa i śniadanie będzie później.

Wczoraj miałam tyle energii, że nie wiedziałam co z nią zrobić.
Umyłam prawie wszystkie okna /zostały 3 z 16 różnej wielkości/,
odkurzyłam podłogi, dwa razy byłam na mieście po zakupy, rano zaliczyłam masaż,
odebrałam dokumenty z urzędu i jeszcze bym dalej robiła,
ale ograniczył mnie czas, musiałam się trochę przygotować na lekcje angielskiego.

I posiłek godz. 8.00
- resztka czerwonej kapusty z gulaszem z boczku
- czarna kawa

- kawa
- woda

II posiłek godz. 15.00
- udko z kurczaka z buraczkami /nie zjadłam wszystkiego/

- herbata

Przyszedł czas podsumować kolejny już 5 tydzień.
Jak na razie większych zmian nie ma, oprócz tej zwiększonej energii.
Waga stoi w miejscu, pewnie powinnam coś zmienić w proporcjach,
ale na razie się boję, chcę się najpierw oswoić z tym co do tej pory wypracowałam,
a dopiero później myśleć co zmienić żeby waga ruszyła.
W związku z tym zakupiłam książkę kucharską z dietą optymalną,
jeszcze do niej nie zajrzałam, ale mam cichą nadzieję, że znajdę tam coś dla siebie.
Liczę też na to co pokażą wyniki, specjalnie zwlekałam z ich zrobieniem,
żeby mieć lepszy obraz.

Oto wyniki:

Profil lipidowy:
- HDL CHOLESTEROL 81 mg/dl
- TRIGLICERYDY 62  mg/dl
- CHOLESTEROL CAŁKOWITY 181 mg/dl
- LDL CHOLESTEROL 88 mg/dl
- CHOLESTEROL NIE-HDL 100 mg/dl

Tarczycowe:
- TSH 1.5 mlU/l  norma: 0.27 - 4.20
- FT3 4.09 pmol/l  norma: 3.13 - 6.76
- FT4 14.49 pmol/l  norma: 12.00 - 22.00

Wątrobowe:
- ALAT 19 U/l  norma <33
- ASPAT 21 U/l   norma <32
- GGTP 42 U/l  norma <42

Mocz:
- GLUKOZA W OSOCZU 93 mg/dl
- KETONY  +4
reszta wyników moczu nic mi nie mówi, ale wychodzi na to, że są w normie

Morfologia krwi też wygląda na taką, że mieści się wszystko w normach.
Ocena mikroskopowa krwi obw. też wszystko mieści się w normach.

Wnioskuję, że na tę chwilę o nic nie muszę się martwić, żałuję tylko,
że nie zrobiłam homocysteiny, ona dałaby mi rzeczywisty obraz stanu moich żył.


14 marca 2018

Przemiana /4 tydzień/

  Dzień 1 /07.03.18/

Kończąc wczorajszy dzień myślałam, że wyląduję w szpitalu.
Wieczorem jak wychodziliśmy do kina dostałam wypieków na twarzy.
Cały film czułam, że je mam i wiedziałam, że coś jest nie tak z ciśnieniem.
Faktycznie, jak wróciliśmy do domu to postanowiłam je zmierzyć
i doznałam szoku aparat wskazywał 146 / 87 puls coś ok. 70.
Normalnie to mam 100 / 60 w porywach 120 / 70 a tu taka niespodzianka.
Wypiłam koniaczka, nalałam sobie 0,5 l wody, usiadłam i wypiłam wodę dość szybko.
Nie minęło pół godziny i postanowiłam sprawdzić ciśnienie i mało nie zeszłam bo
aparat pokazywał wszystkie wartości o 10 więcej.
No to zaczęła ogarniać mnie panika, nalałam sobie kolejne pół litra wody
położyłam się i czekałam.
Wiedziałam, że jak zacznę sikać to ciśnienie powinno zejść.
Najgorsze, że nie chciało mi się do toalety chyba z tego strachu.
W końcu wzięłam 3 tabletki waleriany, wykąpałam się i za namową
męża zmierzyłam ciśnie trzeci raz i ku mojemu zdziwieniu górne było bez
zmian a dolne 101 no i puls wysoki.
Byłam tak ciężko przestraszona tym faktem, że zaczęło mnie gonić do
toalety, zamiast spać siedziałam na muszli.
W końcu wszystko się uspokoiło i zasnęłam z dziwnym piskiem w głowie.

Obudziłam się dzisiaj o 5.00 bo muszę być rano na mieście, ale nie
jestem do końca przekonana czy to był dobry pomysł.
Może powinnam się wyspać, dać organizmowi spokój.
W każdym razie dzień zaczęłam od malutkiego kieliszka koniaczku
i pół litra wody, moja babcia stosowała takie praktyki i żyła 97 lat.
Pewnie jeszcze długo będę się zastanawiać czego efektem było
to wysokie jak dla mnie ciśnienie, mam tylko nadzieję,
że nie jest to związane z jedzeniem.
Nie chce mi się liczyć tych wszystkich proporcji, albo stosować się
do konkretnych przepisów, ja chcę zwyczajnie jeść, czuć się świetnie
i korzystać z życia a nie ciągle się zastanawiać czy mogę coś zjeść
i czy mieści się w BTW.
Jak i gdzie znaleźć złoty środek?
Czy ja go w końcu znajdę?

- 0,5 l ciepłej wody bez soli

I posiłek godz. 6.30
- czysty rosół z resztką marchewki i pietruszki z cukiniowym
makaronem zblanszowanym na smalcu

- kawa ok. godz. 9.00
- woda

W ciągu dnia robiłam białą kiełbasę, mieliśmy klientów i zrobił się totalny
brak czasu na normalne jedzenie, więc przegryzłam:
- kawałek pstrąga w galarecie
- miał być dzień rybny a ja musiałam spróbować kiełbasy, więc na prędko
zjadłam kawałeczek, na marginesie wyszła meeeega.

II posiłek godz. 16.30
- filet z dorsza smażony na smalcu
- surówka niestety ze sklepu :-( nie miałam czasu na przygotowanie własnej.

- woda
- herbata

Padłam tego wieczora, dzień mnie wykończył.

Ciśnienie:
- godz. 10.30 - 133/80/80
- godz. 17.13 - 131/79/80
- godz. 18.09 - 134/85/78

Dzień 2 /08.03.18/

Pobudka 5.00
Wstałam z potwornym bólem głowy.
Zmierzyłam sobie ciśnienie i ku mojemu zdziwieniu było takie jak kiedyś,
czyli niskie, więc skąd ten ból?
Już jak się przebudzałam i zmieniłam pozycję w łóżku dobił mnie
ten potworny ból głowy, wręcz mnie obudził, taki pulsujący
na czubku głowy, kombinowałam czy zmiana ułożenia głowy coś zmieni,
ale nie było różnicy.
Dopiero jak wstałam to ból odrobinę zelżał.
Czyżby brak kawy we wczorajszym dniu dał mi w kość?
Fakt, jestem uzależniona od kofeiny i wczoraj postanowiłam
ograniczyć się tylko do jednej kawy.

- kawa
- woda

Wypita powolutku kawa trochę uspokoiła moją głowę, wyszło uzależnienie :-(
Trochę żałuję, że tak późno zainwestowałam w ciśnieniomierz.
Być może to podwyższone ciśnienie towarzyszy mi już od jakiegoś
czasu a ja nie jestem tego świadoma?
Tylko teraz pytanie, od czego? skąd taka zmiana?
Ja zawsze dobrze się czułam mając niskie ciśnienie.
A tu teraz taka zmiana i nie wiem skąd, czy to przez zmianę odżywiania?
Ale gdyby ciśnienie miało "się uzdrowić" i zbliżyć do tego co jest normą
to nie powinno wzrosnąć aż tak bardzo, bynajmniej tak mi się wydaje.
Ostatnio mam dużo pytań, na które nie mogę znaleźć odpowiedzi.
Ten mój wewnętrzny niepokój pewnie też robi swoje.

I posiłek godz. 7.30
- pieczarki podduszone na smalcu
- sałata rzymska podduszona na smalcu
- całość zalana gorącym wywarem

- woda

II posiłek godz. 14.30
- pstrąg w galarecie + surówka z białej kapusty
Byłam już taka głodna, że zjadłabym "konia z kopytami"
ale nie miałam zupełnie czasu na przygotowanie.
Dzień kobiet rządzi się u nas swoimi prawami ... :D

- kawa
- woda

III posiłek godz. 21.00
- 3 parówki owinięte w boczek i zapieczone

Dzień 3 /09.03.18/

Pobudka 4.00
- kawa
- woda

Jedzenie jakiegokolwiek posiłku tak późno jak to miało miejsce wczoraj
to nie najlepszy pomysł, śniły mi się jakieś bzdury i ogólnie wstałam
bardzo nie wyspana, ale wczorajsze jedzenie przez totalny brak czasu
było bardzo chude i najadłam się nim tylko na chwilę.

I posiłek godz. 6.15
- pieczarki, papryka, kapusta pak choi uduszone na smalcu zalane gorącym wywarem

- kawa
- woda

II posiłek godz. 14.30
- kotlet mielony usmażony na smalcu z cebulką
- buraczki na ciepło ze smalcem
- mix warzyw duszony na smalcu z przyprawami

- kawa
- woda

Dzień 4 /10.03.18/

Pobudka 5.00
- kawa

Ciężki dzień przede mną, mam do upieczenia trzy ciasta - zwykłe.
Wczoraj zaczęłam, zrobiłam sernik na zimno z serków waniliowych
z galaretkami, tu jakoś się udało nie podjadać, było tylko sprawdzanie
czy kolejne warstwy tężeją.
Dzisiaj będę piekła sernik, jabłecznik i pleśniak.
Jak ja dam radę nie smakować gotowe ciasto???
Będzie ciężko.

I posiłek godz. 7.00
- warzywa + wywar z nóżek

II posiłek godz. 16.00
- kotlet mielony polany tłuszczykiem
- buraczki na ciepło + fasolka szparagowa
Opchałam się tak, że nie mogłam się ruszać.

III posiłek godz. ???? impreza
- trochę bigosu
- trochę kabanosów
- trochę św. ogórka i pomidorów
- kilka drinków - wódka z wodą

Dzień 5 /11.03.18/

Ciężki poranek, oj ciężki..... ale wywar z makaronem z cukinii i kawa
podniosły mnie na nogi, jakoś zaczęłam funkcjonować.
Z ciasta, które wczoraj piekłam uszczknęłam tylko pleśniaka.
Wyszedł pyszny, aż nie mogłam odżałować, że nie mogę go zjeść.

Kolejny niedzielny posiłek to było sushi, wiem, wiem, same węgle,
ale nie mogłam się powstrzymać.

Dzień 6 /12.03.18/

Pobudka godz. 5.00
- kawa

I posiłek godz. 6.30
- wywar, resztka fasolki szparagowej, 3 żółtka a'la kluseczki

- kawa
- woda

II posiłek godz. 15.00
- udo kaczki polane tłuszczem
- buraczki na ciepło
- oszukana mizeria z ogórków bez śmietany

- kawa
- woda

Dzień dość spokojny, ale nie byłam pewna tych żółtek z rana.
Mam co prawda zatkany nos, ale tuż po zjedzeniu pierwszego
posiłku żadnej szczególnej reakcji nie było.
Nie wiem co o tym myśleć.
Chyba nie jestem jeszcze gotowa na jedzenie żółtek.
Po drugim posiłku jakoś mi ciężko na żołądku, jakby mnie wzdęło?
Dopadła mnie totalna zamuła, najchętniej położyłabym się spać.
A tak fajnie było w ciągu dnia.

Jutro ostatni dzień czwartego tygodnia, ale ten czas leci ...

Dzień 7 /13.03.18/

Pobudka 4.30
- kawa
- woda

Wieczorem zasnęłam jak niemowlę ok. 22.00 a obudziłam się tak wcześnie
i to sama, bez budzika, 6 godzin to jest taka norma dla mnie od zawsze,
nie może być ani mniej ani więcej.

I posiłek godz. 6.30
- kiełbasa słoikowa podgrzana w wywarze z kapustą pak choi.

- kawa
- woda

II posiłek godz. 14.30
- "makaron" z cukinii na smalcu
- sos pomidorowy z mięsa mielonego z cebulką i pieczarkami

- kawa
- woda

III posiłek godz. 19.00
- sałata /surowizna/ z okazji imienin /zamiast ciasta/

Zakończył się kolejny tydzień, różnie to bywało z tym jedzeniem,
generalnie jestem zadowolona jak na razie.
Waga co prawda stanęła na 59 kg, ale czuję się lżejsza,
spodnie są luźniejsze i ogólnie jest lepiej.
Mam więcej energii.
Niestety muszę pilnować tego co jem, nie ważę, ale zauważyłam
że jak przegnę z tłuszczem lub białkiem to mam problem
z trawieniem i przyspiesza mi wtedy bicie serca.
Miałam tak wczoraj, na obiad dołożyłam sobie
ekstra smalcu i mój żołądek nie mógł sobie poradzić.
Serce zaczęło szybciej bić i musiałam wziąć enzymy trawienne.
Na szczęście minęło.


13 marca 2018

Kacze uda /wyk. w wolnowarze/




Składniki:

4 kacze uda
2 jabłka szara reneta
mała cebula
ulubione przyprawy
/u mnie przyprawa uniwersalna /
pieprz cayenne
spora łyżka smalcu

Na dno wolnowara ułożyłam pokrojoną w piórka cebulę
oraz obrane i pokrojone na kawałki jabłka.
Oprószyłam je przyprawą uniwersalną i pieprzem cayenne.
Na to ułożyłam udka, najpierw trzy bo tak się zmieściły.
Oprószyłam mięso przyprawą uniwersalną i pieprzem cayenne.
Następnie dołożyłam czwarte udko i również przyprawiłam.
Na wierzch położyłam smalec.
Całość nastawiłam na noc na low.




Oprócz tego tuż przed podaniem same uda zapiekłam
w piekarniku na opcji grill, aby uzyskać chrupiącą skórkę.




Kaczka wyszła pyszna, aczkolwiek nie czuć było pieprzu cayenne,
a chciałam zrównoważyć smaki.
Nie mniej jednak potrawę zapisuję jako udaną i godną powtórzenia.


Smacznego;***

7 marca 2018

Przemiana /3 tydzień/

Kolejny tydzień za mną, zauważyłam że jak sobie nie stawiam
granic jeśli chodzi o słodycze to wcale mnie nie kuszą.
Podobnie ma się tak do warzyw, staram się je wybierać intuicyjnie.
Tłusty pasztecik na awaryjne sytuacje czeka w lodówce,
więc nie muszę się martwić jak sobie poradzę z zachciankami.
Wczoraj miałam akcję z sercem, wystraszyłam się jak nigdy,
na szczęście wszystko się uspokoiło i mogłam wrócić do normalności.
Byłam też sporo godzin po za domem i nie uległam żadnym pokusom.
Wypiłam jedynie czarną kawę i wodę.
Jestem z siebie dumna :-)

Dzień 1 /28.02.18/

Pobudka godz. 5.00
- kawa
- woda z solą

I posiłek godz. 8.00
- warzywa z pary odgrzane na wędzonym boczku

- kawa
- woda z solą, dużo wody

II posiłek godz. 14.00
- filet z dorsza usmażony na smalcu
- surówka z kapusty z marchewką i kolendrą

- woda

III posiłek godz. 19.30
jeśli można to podpiąć pod posiłek
- plasterek piersi z kurczaka usmażonej na maśle klarowanym
- łyżka sałaty awokado itp dodatkami
Porcja ryby jaką zjadłam w ciągu dnia tak mnie zapchała, że nie byłam głodna.
Zjadłam bardziej do towarzystwa a niżeli z głodu.

Wygląda na to, że schodzą mi obwody, bo spodnie robią mi się luźne.

Dzień 2 /01.03.18/

Pobudka 5.00
- kawa
- woda

I posiłek godz. 6.30
- marny plasterek karkówki
- reszta wczorajszej sałaty
Nie chciało mi się jeść, wiem że jak wrócę do domu to zaliczę
lodówkę i będę się zastanawiać co zjeść???

Kuszą mnie jajka, jedna z dziewczyn na fb pisała, że też źle reagowała na jajka
postanowiła testować różne i okazało się, że te z biedronki
dobrze toleruje, więc kupiłam sobie 6 biedronkowych jedynek z wolnego
wybiegu, ale cały czas mam opory, boję się reakcji organizmu.
Jajka leżą i się na mnie patrzą, hmmmm, może jutro spróbuję.
Kupiłam nawet dwa dojrzałe banany, mam ogromną ochotę
na omleta z musem bananowym, ale boję się zaryzykować.

Przypomniałam sobie, że przecież miałam szarlotkę.
W ogóle mi nie smakowała, poleżała na blacie ze dwa dni
i wylądowała w koszu, szkoda mi było tylko produktów i czasu
jaki poświęciłam na jej zrobienie.

Powtórzę po raz kolejny:
ŻYCIE TO NIE JEST BAJKA.
Szczególnie dla takich osób jak ja, które są uzależnione od jedzenia
i w głowie mają tylko jedno ... JEDZENIE.
Przydał by mi się dobry psychiatra.
Żartowałam, oczywiście sama dam sobie radę.

No cóż po tak nędznym pierwszym posiłku było do przewidzenia,
że szybko zgłodnienie.
Po porannym obchodzie po urzędach wróciłam do domu
i musiałam sobie coś przyrządzić, poszłam na łatwiznę.

II posiłek godz. 10.30
- smażona kiełbasa z cebulką na smalcu
- surówka z białej kapusty z marchewką

- kawa
- woda
- jabłko
- plasterek wędzonej słoniny

III posiłek godz. 15.30
- wołowina szarpana z dodatkowym smalcem
- surówka z białej kapusty z marchewką i kiszonym ogórkiem

- kawa
- woda z solą

- gorąca herbata z rumem
Chyba coś mnie "bierze", rozbolało mnie gardło i tak jakoś dziwnie się czuję.
Mam nadzieję, że wypicie gorącej herbaty z rumem i spryskanie gardła
wodą utlenioną da radę i się nie rozłożę.

Dzień 3 /02.03.18/

Pobudka godz. 4.30
- kawa
- woda z solą

I posiłek godz. 6.00
- wołowina szarpana
- surówka z białej kapusty

- kawa

II posiłek godz. 10.30
- średnia kiełbasa usmażona na smalcu z cebulą i pieczarkami

Poranny posiłek był dość ubogi i było do przewidzenia że zgłodnieje dość szybko.
Dlatego postanowiłam tym razem zjeść trochę większą porcję i najeść się
na dłużej tym bardziej, że w planach na dziś jest sprzątanie i gotowanie na weekend.

Wolnowarzy się już wywar ze świńskich nóżek z wołową kością,
oraz dusi się gulasz ze świeżego boczku z pieczarkami i cebulką.
W planach jeszcze pstrąg w galarecie i rosół na niedzielę.
Od takie tam niezbyt wymyślne dania, nie ma nawet co fotografować
i wrzucać na bloga, masakra, za chwilę nikt nie będzie chciał mnie odwiedzać.

Z przykrością muszę stwierdzić, że coś z tej kiełbasy mnie ewidentnie uczuliło.
Chwilę po zjedzeniu dostałam kataru i czułam łzy w oczach i tak jakby zrobiły się mniejsze.
Pewnie jakaś przyprawa ...

Zbieram się do wykluczenia piankowatych.
Tylko ciężko znaleźć spójne informacje na temat konkretnych warzyw i przypraw.
Na pewno wiem, że są to:
- ziemniaki
- papryka świeża i suszona
- pomidowy
- bakłażan
- miechunka
- pieprz cayenne
- jagody goi
- ziele angielskie
Czy coś jeszcze? No właśnie tego nie wiem.
Nie wiem też kiedy się zbiorę, mam mnóstwo przypraw z papryką w składzie,
uwielbiam dodawać ją wszędzie i odstawienie będzie bardzo ciężkie,
chociaż podobnie mówiłam jak odstawiałam jajka, jak dolegliwości dokuczyły
bardzo mocno to nie miałam wyjścia i jakoś daję radę, chociaż nie powiem
żeby mnie nie kusiło spróbować.
Z psiankami będzie pewnie podobnie, jak dokuczą mi już mocno to
je odstawię i już.
Hmmm, paprykę zastąpię czarnym pieprzem to oczywiste,
ale czym zastąpię ziele angielskie?
Bez niego to już w ogóle nie wyobrażam sobie zup czy wywaru.

Zapomniałam dodać, że umówiłam się do alergologa na skierowanie
i termin mam zaraz po świętach wielkanocnych.
Mam nadzieję, że zrobią mi testy tak szybko jak to tylko będzie możliwe
i dowiem się czy i co mnie uczula.
Lekarka wspominała coś o alergiach krzyżowych tylko, że ja nie mam pojęcia
co może u mnie działać krzyżowo?
Im bardziej o tym myślę tym bardziej się załamuję ... co mi przyszło w tym wieku?
Marzy mi się spokój i relaks i kompletny brak stresu związany z jedzeniem.
Przede mną wyjazd na co najmniej trzy tygodnie i powoli ogarnia
mnie przerażenie jak to wszystko ogarnę.
Wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego została w nas zaszczepiona
przyjemność z jedzenia? Przecież jedzenie ma nas odżywiać
a my zrobiliśmy z tego rytuały, które skutecznie utrudniają nam życie.
Jak się tego z siebie wyzbyć? Wyjechać na bezludną wyspę?
Czy w ogóle jest to możliwe?
Chyba dopadła mnie jakaś chandra, muszę się czymś zająć i przestać o tym
myśleć bo zwariuję.
Jedyne najbardziej pasujące rozwiązanie to porządnie zastanowić się
nad tym co jadł człowiek pierwotny i według tego ułożyć sobie dietę,
ale mam tu na myśli ten czas kiedy pojawił się już ogień i ludzie
poddawali mięso obróbce, bo jakoś średnio wyobrażam sobie jeść surowe mięso
oprócz tatara oczywiście.
Muszę nad tym porządnie przysiąść.

III niby posiłek godz. 15.00
- łyżka ziemniaków z tłuszczem od smażenia mięsa
- smażone pieczarki

Totalny brak apetytu, a mam przygotowane na kolację skrzydełka, he ciekawe jak
ja dam rade je zjeść, na drugi dzień są nie dobre.

IV posiłek godz. 20.00
- dwa skrzydełka
zjadłam je bardziej z uwielbienia przyjaranej skóry niż z głodu
- drink: wódka z wodą

Postanowiłam jeść mniej warzyw, czy mi się uda????
Sama jestem ciekawa, ale liczę na jakieś efekty widoczne na wadze.

Dzień 4 /03.03.18/

Pobudka godz. 6.00
- kawa

I posiłek godz. 7.30
- udo z wiejskiego kurczaka usmażone na smalcu
- skarmelizowana mała cykoria
wszystko pływało w smalcu, ale zjadłam tłuszczu tylko tyle ile "przykleiło"
się do mięsa czy cykorii, w sumie nie za wiele go zostało na talerzu,
na ile mnie ten posiłek nasyci? zobaczymy
No i nie potrzymało za długo, może gdybym była poza domem zajęta
codziennymi sprawami to nie myślałabym o tym tak intensywnie,
ale weekendowe siedzenie w domu mnie dobija i lodówka się nie zamyka.
Przekąsiłam dwie kromeczki chleba na smalcu z przepisu Revy z salami.

- kawa
- woda
- jabłko

II posiłek godz. 14.30
- pure z kalafiora z masłem klarowanym
- gulasz ze świeżego boczku z pieczarkami, cebulą i kapustą pac choi

Przede mną imieniny, danie główne będzie w restauracji, więc mam
nadzieję że uda mi się coś dla siebie znaleźć, w razie czego
drugi posiłek był dość tłusty i syty to wytrzymam,
gorzej będzie jak później pojedziemy do domu gospodarzy
tam może być problem ze znalezieniem czegoś co mogłabym zjeść.
Mocno się zastanawiam czy nie zabrać ze sobą jakiejś przekąski,
tylko jak ją zjem? Głupio mi będzie przy wszystkich wyciągać
zawiniątko i jeść.
Zobaczę, nie będę się martwić na zapas.
Mam tylko nadzieję, że nie uraczą nas chipsami bo po pewnej ilości alkoholu
mam do nich ogromną słabość i może być trudno.

III posiłek ok. 19.30 w restauracji
- filet z łososia z pieca
- sałata o dziwo bez dresingu
- słodki ulepek z JD zwany sosem
/tylko posmakowałam bleee/

Późno w nocy dwie łyżki sałatki jarzynowej i kilka drinków - wódka z wodą.

Dzień 5 /04.03.18/

Pobudka 9.00
- kawa
- woda

I posiłek godz. 11.30
- pure z kalafiora z masłem klarowanym
- rosół z warzywami

- kawa
- herbata z dziurawca

II posiłek godz. 17.00
- kotlet mielony z warzywami

- kawałek salami
- woda

Dzień masakryczny, za dużo alkoholu za pewne.

Dzień 6 /05.03.18/

Pobudka godz. 6.00
- kawa
- woda

I posiłek godz. 7.30
- podduszona na maśle klarowanym sałata rzymska
- rosół z warzywami

- kawa
- banan

II posiłek godz. 14.00
- pure z kalafiora z masłem klarowanym i smalcem
- gulasz z boczku z pieczarkami

- kawa

III posiłek godz. 20.30
- awokado
- trochę golonki

Dzień 7 /06.03.18/

Pobudka 4.00
- kawa

Wczoraj wysłuchałam wykład pani Witoszek.
Kiedyś miałam jej książkę "Dieta Dobrych Produktów" i nawet większość przeczytałam,
ale treść i zalecenia wydawały mi się, w moim odczuciu oczywiście,
dość trudne do wdrożenia, jeść jedno białko zwierzęce na dobę to wydaję się
nie do zrobienia mentalnie, bo fizycznie czy technicznie nie powinno
to stanowić żadnego problemu.
Pani doktor twierdzi, że jak przestaniemy mieszać białka w ciągu dnia
to powinny nam minąć wszelkie bóle stawów itp.
Mało tego, jednego białka nie powinno się jeść dłużej niż trzy dni,
bo potem organizm źle na niego reaguje, hmmm może coś w tym jest?
Mnie cały czas dokucza ból karku, ciekawe czy i z tym sobie poradzi.
Według założeń pani Ewy maksymalnie po 6 dniach powinny ustąpić wszelkie bóle.
Korci mnie żeby tego spróbować, nie jem nie wiadomo ile w ciągu dnia.
Czysto teoretycznie nie powinnam mieć z tym problemu.
A niech tam, jedziemy z tematem, 6 dni to nie tak długo, żeby nie dać rady.
Na dzisiaj zaplanowałam dzień drobiowy.

I posiłek godz. 5.30
- udo z kury na maśle klarowanym
- 1 marchewka zblanszowana na tłuszczu z udka
- pół awokado
- kubek gorącego wywaru

Po długim czasie znowu wprowadziłam masło klarowane.
Duszę i podgrzewam na nim potrawy i na moje nieszczęście
wrócił efekt zaśluzowania dróg oddechowych z zatokami włącznie.
Co jest z tym masłem, przecież to powinien być czysty tłuszcz,
a tu reakcja jak po zwykłym nabiale.
Kichanie, płakanie, katar i ta okropna wydzielina, która ścieka do gardła.
No i nie może zapomnieć o czerwonych i gorących policzkach.
Jak ja się ludziom na oczy pokarzę, wyglądam delikatnie mówiąc jak menel.
Brrrrrr!!!
No i się doigrałam, mam zatkany nos, oczy wyglądają jakbym dopiero co
przestała płakać, z zatkanych zatok będę wychodzić do tygodnia czasu jak nie dłużej.
Muszę znowu odstawić masło klarowane, tak mi szkoda,
nigdy wcześniej nie obwiniałabym go o takie coś.

- kawa
- woda

Czuję się dzisiaj masakrycznie i nie wiem czy bardziej od masła czy od miesiączki
a może mam lata przejściowe i tak organizm mi to demonstruje.
Nakupiłam mięsa na kiełbasę, ale nie mam sił jej dzisiaj zrobić.
Chyba wyniosę wszystko na balkon póki zimno i zabiorę się za robotę jutro.

II posiłek godz. 13.00
- cukinia na wędzonej słoninie
- sos z drobiowych serduszek z odrobiną pieczarek
Tak jakoś nie miałam ochoty na te serduszka, nie przemawiają do mnie, niestety.

- jabłko
- pół awokado
- kawa

Skończył się kolejny tydzień, dla mnie nie najlepiej, skok ciśnienia nie
zrobił mi dobrze, wręcz wywołał atak paniki i udowodnił
 jak bardzo boję się zachorować.
I co ja mam robić dalej?



28 lutego 2018

Przemiany ciąg dalszy /2 tydzień/

Pierwszy tydzień za mną, drugi właśnie się rozpoczął?
Jak pójdzie mi tym razem? Czy ulegnę cukrowi?
Planuję go odciąć całkowicie, żadnych ulg czy odstępstw, tylko czy dam radę?
I pytanie zasadnicze: czy ma to sens?

Dzień 1 /21.02.2018/

Pobudka godz. 5.00
- kawa
- woda z solą

I posiłek godz. 7.00
- 2 pałki z wiejskiej kury odgrzane na smalcu
- surówka z kapusty z marchewką i awokado odgrzana na smalcu
- pieczarki
- kubek wywaru

Porcja okazała się być za duża, zostawiłam pół pałki,
warzywa zjadłam wszystkie, za nie to dałabym się pokroić.
Nie wyobrażam sobie posiłków bez udziału warzyw,
chociaż swego czasu byłam na diecie Dukana i tam w pierwszym
etapie jadłam tylko białko, ale to trwało tydzień i to byłam wstanie przeżyć.

Na moje nieszczęście wczoraj przygotowałam za dużą porcję surówki.
Składniki bardziej z resztek znalezionych w lodówce czyli:
kapusta włoska, marchew, seler naciowy, seler korzeń, natka pietruszki,
oliwa, sól, pieprz, ocet jabłkowy, do tego zamiast majonezu
dodałam bardzo dojrzałe awokado.
Konsystencja gotowej surówki wyszła jak z majonezem,
ale następnego dnia, czyli dzisiaj bardzo ściemniała i wygląda nieapetycznie,
dlatego postanowiłam ją odgrzać na patelni z resztą składników na śniadanie.
Mnie ten kolor nie przeszkadza, ale wiem że mojemu mężowi to nie mam
po co jej dawać bo nie ruszy jak zobaczy.

Katar i ropna wydzielina w gardle nadal są, nie chcą mnie opuścić :-(
Zwykle trzyma mnie taki stan do ok. tygodnia, więc jeszcze trochę się pomęczę.

- kawa
- woda

II posiłek godz. 15.00
- w/w kapusta z gulaszem z serduszek drobiowych

Byłam też u okulisty, optometra u którego robiłam okulary, powiedział
że jest coś w moich oczach co mu się nie podoba, ale nie ma odpowiedniego
sprzętu do badania, więc polecił mi wizytę i profesjonalisty.
Chciałam umówić się na NFZ, ostatecznie płacę zus, ale dwa lata oczekiwania
skutecznie mnie zniechęciły, tym bardziej że w mojej głowie było zasiane
ziarenko niepokoju i jakoś dwa lata bym nie dała rady czekać.
Poszłam więc prywatnie, czekałam raptem dwa dni.
Na moje szczęście nic złego się nie dzieje, żadnych zmian chorobowych
w dnie oka pani doktor nie zauważyła, więc uspokojona poszłam spać.
Ale najpierw uczciłam brak choroby z moim mężem i wypiłam kieliszeczek
koniaczku oraz zagryzłam kilkoma plasterkami wędliny.

UFFFF!!!

Dzień 2 /22.02.18/

Pobudka 4.30
- kawa
- woda z solą

I posiłek godz. 6.00
- udko z kurczaka + warzywa na smalcu

- kawa
- woda

II posiłek godz. 12.00
- gulasz drobiowych serduszek z warzywami przygotowanymi na smalcu

- kawa z mlekiem migdałowym

Po długim czasie zdecydowałam się ponownie włączyć do jadłospisu
mleko migdałowe. Jest dużo droższe niż kokosowe, ale nie ma tak
wyrazistego smaku przez co nie jest wyczuwalne w potrawach.
Lubię od czasu do czasu coś zabielić i mi generalnie posmak kokosa
nie przeszkadza, ale za to mojemu mężowi bardzo i nie chce
jeść potraw z jego udziałem.
Zobaczę jak zareaguje na to mleko, może nie wyczuje
i będę mogła gotować dla nas jedną potrawę a nie dwie.

Cukrowe demony znowu mnie prześladują, chodzi za mną jakieś pyszne ciacho.
Nawet przewertowałam internet w poszukiwaniu czegoś fajnego bez jajek,
ale szybko zamknęłam stronę. Ciasto wyglądało na mega pyszne i niezbyt
skomplikowane w wykonaniu, ale w składzie były banany i daktyle.
Straszna bomba fruktozowa, muszę obyć się smakiem i czymś zająć myśli.
Tak bardzo chciałabym wytrzymać chociaż te 30 dni.
Warzyw sobie nie ograniczam, tłuszczu też nie, a cukier cały czas plącze mi się po głowie.

No cóż, ponieważ nie chcę ulec pokusom i rzucić się na słodycze,
postanowiłam zrobić sobie ekstra posiłek:

III posiłek godz. 15.00
- smażone ziemniaki na smalcu i wędzonej słoninie + 2 małe ogórki kiszone
mmmm smaki mojego dzieciństwa ... brakowało mi tylko zsiadłego mleka

Skoro mam ochotę na słodkie to uważam, że ewidentnie czegoś mi brakuje.
Jem dość tłusto, więc to chyba nie tu będę szukała braków, a właśnie
w węglowodanach, dzisiaj nie robiłam sobie marchewki jak zwykle
miałam inny zestaw warzyw i może tu tkwi problem.
Zobaczę czy po tej porcji węgli z tłuszczem będę się lepiej czuła
i czy przede wszystkim minie mi ochota na słodkie.
Jutro dzień zakupów, planuję zrobić zapas marchewki do codziennych
posiłków, za pewne są lepsze niż ziemniaki i ta ich ciężko strawna skrobia.
Pomyślę jeszcze o batacie, ma lżej strawną skrobię, chociaż nie jestem
ich miłośniczką, są trochę za słodkie do codziennego jedzenia.

Kurczę blade!!!!
Jak to jest? Nie jem słodyczy - ciągnie mnie jak diabli.
Zjem węgle to ssawka taka, że nie mogę odejść od lodówki.
WRRRRR brakuje mi już koncepcji.
Dużo nie brakowało a zjadłabym kotleta schabowego w panierce, które
smażyłam mężowi na obiad, dobrze że w lodówce mam tłusty pasztet
to się dopchałam i ochota minęła.
Sama nie wiem jak ja mam z tym moim organizmem postępować.

Wieczorem przegryzłam garść orzechów nerkowca.

Dzień 3 /23.02.18/

Pobudka 4.30
- kawa
- woda

I posiłek godz. 6.00
- kotlet mielony usmażony na smalcu
- marchewka, brukselka usmażone na wędzonej słoninie
- kubek wywaru

Dzisiaj wszystko szybciej, bo muszę jechać do przychodni ustawić
się w kolejkę żeby udało mi się zapisać do lekarza.
Chcę zrobić wyniki a jak dzwonię to moja pani doktor
zawsze ma już komplet.
To się robi chore, żeby jechać pod przychodnię zanim otworzą
i stać żeby być któryś tam w kolejce...
Jak za strych czasów, tylko wtedy stało się za czymś zupełnie innym.

II posiłek godz. 13.00
- dwie parówki z musztardą

wizyta u lekarza

- chipsy z wędzonego boczku

III posiłek ok. 20.00
- kolacja ze znajomymi:
- pół plastra karkówki w porach
- sałata z rukoli
- kilka plasterków salami


Dzień 4 /24.02.18/

Pobudka 7.00
- kawa

I posiłek godz. 8.00
- dwa pulpeciki z resztką sałaty z rukoli
- parówka z musztardą

- woda z solą

Dzisiaj będzie też szarlotka, ale taka uboga w składniki,
czyli z wysuszonych wytłoków migdałowych,
smalcu, słodkich jabłek i cynamonu.

Oto link do przepisu inspiracji /klik/

Przepis:
wysuszone wytłoki migdałowe po zrobieniu mleka, u mnie było ich 110 g,
ok. 100 - 110 g smalcu
szczypta soli
Z tego zagniotłam ciasto, nie było zbite i nawet nie starałam się aby powstała
z tego kulka a jedynie większe okruchy.
Konsystencja jeszcze nie kula a już nie okruszki.
Kwadratową sylikonową foremkę wykleiłam 2/3 powstałego ciasta,
1/3 część ciasta odłożyłam.
Ciasto podpiekłam ok. 15 min. w 170 st. C.
Do lekkiego zrumienienia.

W Thermomix zrobiłam mus jabłkowy.
Zużyłam do tego 5 mega słodkich jabłek,
po obraniu i pokrojeniu warzyły 0,5 kg.
Jabłka najpierw zmiksowałam na obr. 4-5.
Potem dodałam 1,5 łyżeczki cynamonu i 40 g smalcu.
Dusiłam 10 min. / 95 st. C / obr. 2.
Gotowy mus wyłożyłam na podpieczony spód,
na jabłka pokruszyłam resztę ciasta.
Piekłam ok. 25 minut, do zrumienienia.
Lukier zrobiłam z rozpuszczonego w kąpieli wodnej masła kokosowego.
Wierzch oprószyłam delikatnie cynamonem.
Ciasto wyszło bardzo delikatne, więc kroiłam dopiero po całkowitym
wystudzeniu i stężeniu.
W moim odczuciu w ogóle nie smakuje jak szarlotka.
Nie jest zła, ale .... pozostawia wiele do życzenia.
Przede wszystkim nie jest słodka :-(
Zjadłam mały kawałeczek i pewnie reszta jak zwykle wyląduje w koszu na śmieci.

II posiłek godz. 16.00
- kotlet mielony z warzywami na smalcu

- woda z solą
- kawa
- dwa ogórki korniszone
- reszta chipsów z boczku

Dzień 5 /25.02.18/

Pobudka 6.30
- kawa
- woda

I posiłek godz. 8.30
- warzywa: marchewka, cykoria, szpinak, cebula przygotowane na wędzonym
tłustym boczku z dodatkiem kiełbasy słoikowej

Dzisiaj mija tydzień jak zjadłam loda z bitą śmietaną i nadal
borykam się z zaparciami.
Jeździ mi po jelitach tak, że sama nie mogę tego słuchać a toaleta nie wzywa.
Fakt w dniu wizyty u lekarza coś małego było, ale to nie to co zwykle.
Brzuch jak balon, jelita pełne, czuję to, zresztą codziennie jem,
więc gdzieś to musi być.
Jak się tego pozbyć domowymi sposobami?
Nie działają na mnie czopki ani ziołowe tabletki na przeczyszczenie.

- kawa
- kawałek pasztetu
- woda
- 3 kabanosy

II posiłek godz. 16.30
- 3 pulpeciki z pieczarkami
- dwa ogórki kiszone

- herbata

Po tym porannym jedzeniu jakoś dziwnie szybko zgłodniałam.
A na domiar złego smażyłam zwykłe naleśniki na rodzinki.
Ten unoszący się zapach po prostu tak mamił, że z ogromnym trudem
ale udało mi się nie ulec.
Za to szybciutko zrobiłam sobie kawę i wciągnęłam dwa kawałki
tłustego pasztetu i jakoś chęć minęła.
UFFFF

Dzień 6 /26.02/18/

Pobudka 6.00
- kawa

I posiłek godz. 7.30
- plaster karkówki w porach
- kapusta pak choi zmiękczona w sosie

- kawa
- woda

II posiłek godz. 15.30
- 1/2 cukinii a'la makaron + sałata rzymska na smalcu
- gulasz drobiowy na ostro

Dzisiaj nic wielkiego się nie działo.
Jak jest zwykły dzień tygodnia to ja się bardzo cieszę,
ponieważ wychodzę z domu, załatwiam różne sprawy i mam zajęcie,
nie myślę ciągle o jedzeniu jak to się ma w weekend.
No może żeby tak tradycji stało się za dość i do czegoś się przyczepić
 to ćmi mnie dzisiaj głowa od samego rana.

Najważniejsze, że wezwała mnie w końcu toaleta z czego bardzo się cieszę.

- jabłko
- śledziki
- kilka kabanosów

Dzień 7/27.02.18/

Pobudka 4.00
- kawa
- woda

I posiłek godz.6.30
- cukinia ze szpinakiem na wędzonej słoninie i boczku
- gulasz drobiowy

Stała się rzecz straszna, po zjedzeniu tego posiłku moje serce oszalało.
Zaczęło walić jak po maratonie i dostałam arytmii.
Pojawił się kaszel, wydzielina z nosa.
Bałam się wyjść z domu.
Już kiedyś tak też mi zrobiło, myślę, że nie mogę łączyć dwóch białek.
W końcu po czasie wszystko się uspokoiło, ale co się najadłam strachu
to moje.

II posiłek godz. 16.00
- warzywa wcześniej ugotowane na parze, odgrzane na smalcu
- sos na bazie drobiowego mięsa
Po tym jedzeniu na szczęście nic mi nie było, uff.

Podsumowanie tygodnia:
Weszłam na wagę iiiiiii jest postęp - 1 kg mniej na wadze!!!!
Można? Można.