13 czerwca 2016

Żywieniowa metamorfoza cz.5

Odnoszę wrażenie, że gdy już jestem u celu zdarzy się coś co mnie cofnie.
Te wszystkie błędy, które popełniam bardzo mnie męczą i zamiast iść krok do przodu to cofam się o dwa do tyłu.
W związku z tym postanowiłam udać się na konsultacje do trenerki zdrowej diety, mam szczęście, że mieszka nie daleko ode mnie i może mi pomóc, przynajmniej mam taką nadzieję.

A tym czasem, zanim nastąpi konsultacja, muszę żyć dalej i starać się nie dopuścić do tych okropnych wzdęć.....

Będę kombinować i pić kefir tylko rano na czczo, potem kawa i śniadanie. Może to będzie jakieś rozwiązanie???
Pierwszy dzień za mną, po wypiciu kefiru (390 g) na czczo nastąpiło oczyszczenie organizmu.
Następnie wypiłam kawę a o 8.00 zjadłam śniadanie: zupa buraczkowa z jajkami.
Obiad: zupa klopsowa (klik)
Kolacja: ciasto z truskawkami, bananami polane domowym jogurtem. (ciasto zrobione na bazie babeczek).

***

Podczas tych wszystkich dni gdzie wzmagam się z samą sobą zaobserwowałam jedną myślę najważniejszą rzecz, coś czego nie robię a do tej pory robiłam, to nie podjadam między posiłkami,
no może czasami zdarzy mi się skubnąć dwie morele, czy jakiegoś orzecha, ale to wszystko.
Dziwna zależność, bo nie mam zachcianek (po za lodami - moja zmora, o której już pisałam wcześniej i je niestety jem prawie codziennie). Z tymi lodami to małe pocieszenie, ale ze mną to już tak jest, im bardziej sobie czegoś odmawiam, to tym bardziej mam na to ochotę, więc przestałam walczyć i łudzę się, że z czasem samo przejdzie.

Po za tym moje porcje są mniejsze, nawet jak sobie nałożę jedzenie na talerz i na wstępie założę, że tyle powinnam zjeść żeby wytrzymać 5-6 godzin, to i tak nie zjadam wszystkiego, nie mogę, jestem pełna a i tak wytrzymuję tyle czasu ile powinnam.

Na śniadanie mogę zjeść co tylko przyjdzie mi do głowy, czy raczej na co mam ochotę, raz jest to jaglanka z rodzynkami a raz zupa z jajkami.
Obiad musi być mięsny, koniecznie, no i bez dodatku warzyw się nie obejdzie.
A na kolację to też różnie, ostatnio zjadłam kawałek ciasto omleta z jogurtem, zapiłam kawą i byłam mega najedzona, a innym razem zjadłam resztę warzyw z obiadu i też było ok. lub po prostu jak nie jestem głodna to wypijam szklankę kompotu z kefirem albo bez.

Wzdęcia to tak jak pisałam wcześniej, zależy co i kiedy zjem, jak się pilnuję to nie mam problemów, a jak nie to niestety kara musi być.
Przede mną weekend pod tytułem wesele i tu dopiero będzie co robić żeby nie jeść całą noc.
Kiepsko to widzę, na pewno nie dam rady ;-(

***

No i jestem po weselu, mega udane, dawno się tak dobrze nie bawiłam.
Zabrałam ze sobą kefiry, jogurt i babeczki.
Pilnowałam się strasznie do momentu w którym przywieźli pierogi, wiem że brzmi to dziwnie, na weselu pierogi, ale tak faktycznie było, nasza rodzina jest bardzo pierogożerna, no i mądra już wcięta skusiłam się na te z mięsem i twarogiem, nie zjadłam ich zbyt dużo, ale były tak pyszne, że nie mogłam się im oprzeć. Oczywiście rano brzuch jak balon, głowa jeszcze większa a za chwilę poprawiny, zjadłam babeczkę z jogurtem, wypiłam kefir i kawę a i tak było słabo z wypróżnieniem, no po prostu masakra. Męczyłam się tak kilka godzin, na szczęście poprawiny były w terenie, więc ubiór był luźny i nikt nie widział mojego ogromnego brzucha. Znowu mnóstwo jedzenia, sama nie wiedziałam na co się zdecydować, ale najadłam się grillowanym mięsem z grillowanymi warzywami i surówką z sosem na bazie jogurtu, wypiłam dwie herbaty, trochę się przeszłam, łyknęłam dwie tabletki od bólu głowy i po czasie załatwiłam się dwa razy i w końcu mi ulżyło uffff.

***

Ogólnie to obserwuję poprawę, nawet waga drgnęła co nieco w dół, chociaż na tym akurat najmniej mi zależy.
Poranki (jak nie jem mięsa na kolację i nie kuszę się na nie dozwolone produkty) są bez wzdęć, nie macie nawet pojęcia jakie to przyjemne wstać rano i mieć płaski brzuch mmmmm, posiedzieć chwilę i iść do toalety, mieś energię do pracy pomimo nie wyspania, mieć ochotę sprzątać, prać i prasować, szkoda tylko, że tych poranków jest jeszcze tak mało.

;*

7 czerwca 2016

Żywieniowa metamorfoza cz.4

Witam ponownie.
Nadal stosuję się do zasad żywieniowych zawartych w książce napisanej przez panią doktor Jadwigę Kempisy "Leczenie żywieniem".
Kombinuję jak mogę, nie zawsze mi się to udaję, ale suma summarum nie jest najgorzej.
Normują mi się wypróżnienia, wzdęcie jest coraz mniejsze, zdarza się, że jest większe, ale tylko w tedy kiedy nie trzymam się zasad i np. na kolację zjem kiełbaskę z grilla i wypiję piwo ;-(
Na szczęście takich sytuacji jest mało a więcej tych dobrych, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie zawsze dokonam dobrego wyboru, że czasami ochota na coś zakazanego okaże się być silniejsza.
Ostatecznie jestem tylko człowiekiem i będę popełniać błędy.

Śniadanie 6.00: jaglanka (ugotowana kasza jaglana pozostawiona z wodą) z płatkami migdałowymi, masłem, płatkami kokosowymi, rodzynkami, świeżymi malinami i jogurtem naturalnym.
Potem miałam zjeść dwa pulpety i popić kompotem, ale nie dałam rady tak się zapchałam.
Natomiast szybko dopadł mnie głód, tzn wcześniej niż przewiduje pani doktor ponieważ o 12.30.
I tak nie źle bo po prawie 6 godzinach.
O dziwo nie wypiłam kawy zaraz po przebudzeniu i o dziwo nie bolała mnie głowa czego najbardziej się obawiałam, ale za to cały czas ziewałam i byłam śnięta.
Skusiłam się na kawę na mieście w towarzystwie mojej zmory czyli lodów.
Praktycznie już w czasie jedzenia miałam wyrzuty sumienia, ale co mam zrobić jak nie mogę przejść obojętnie koło lodówki z lodami :-( Zjadłam tylko jedną gałkę bez wafelka.

Obiad 12.30: pieczone udo z kurczaka i miska zupy buraczkowej ugotowanej według zasad p. Kempisty czyli na samych warzywach. Zupę podgrzałam tylko do 70 st. C, dodałam masło i już na talerzu zabieliłam kefirem. Pycha, nie sądziłam, że zupa zrobiona na wodzie będzie tak smakować.
Oczywiście nie zjadłam wszystkiego, nie byłam wstanie.

Kolacja 19.00 i 20.00: właściwie to jadłam trochę za późno, ale nie byłam głodna, poza tym pojechałam na zakupy i nie miałam kiedy w związku z tym jadłam na raty, najpierw wzięłam kilka łyków kefiru a potem zjadłam 4 morele i po chwili dwa orzechy laskowe w surowej czekoladzie i dwie figi w surowej czekoladzie. Wydaje mi się, że po którymś ze słodkich przekąsek dopadło mnie wzdęcie, aż żałowałam, że je skubnęłam.

Ot i cały dzień za mną, jak zwykle stwierdzę, że mogłoby być lepiej, ale i tak się cieszę z osiągniętych kompromisów. Dzisiaj w sumie zjadłam tylko jeden mięsny posiłek, co w moim wykonaniu nie mieści się w głowie, ponieważ jestem niepoprawnym mięsożercą.

***

Kolejny dzień tym razem niedziela.
Jestem po imprezie a przede mną kolejna.
Wczorajsza udała się wyśmienicie, co prawda skusiłam się na mięso na kolację, ale wzdęć nie było.
Gospodyni baaaardzo się postarała żebym mogła u niej coś zjeść i jestem jej za to bardzo wdzięczna.

Za to na grillu było tyle pysznych mięs, że naprawdę miałam straszną walkę ze sobą żeby nie jeść i niestety przegrałam. Objadłam się tak, że nie mogłam się ruszać, oczywiście wzdęcia i inne dolegliwości trawienne dopadły mnie momentalnie i pomimo nie picia alkoholu a jedynie wody i kefiru nic się nie zmieniło. Poszłam taka wzdęta spać.

***

Poniedziałkowy poranek.
Wstałam o 6.00, koszmarne wzdęcie po niedzielnym grillu długo się utrzymywało, nawet kawa nie chciała pomóc.
Na szczęście poranne oczyszczenie organizmu doszło do skutku, więc poczułam się o niebo lepiej i mogłam zjeść śniadanie o prawidłowej porze.

Śniadanie 7.30: placki bananowe z sosem z malin, moreli i kefiru, mega pyszne i syte, nie dałam rady zjeść całości i resztę dokończyłam na kolację. (przepis na placki)

Nie obyło się bez loda i arbuza, potem obiad: krem z kalafiora na bazie rosołu z dodatkiem masła i jogurtu naturalnego.

Bez mięsny obiad dał o sobie znać późnym wieczorem czyli grubo po 19.00 a po kolacji już byłam, dopadła mnie okropna chęć na mięso (bo ja jestem niepoprawnym mięsożercą) i musiałam coś zjeść. Nic innego nie przyszło mi do głowy tylko pierś z kurczaka usmażona na oleju kokosowym i sałata z rukoli, awokado, pomidorków, kiełków i papryki, całość popiłam kefirem. Ulżyło mi jak to zjadłam, chociaż miałam mieszane uczucia jak to będzie w nocy. Generalnie tuż po zjedzeniu czułam pobolewanie w brzuchu, głównie po lewej stronie, które nasilało się w czasie i takie jakby rozpieranie, trudno mi to ubrać w słowa, ale do przyjemnych nie należało, odbicie też nie pomogło, chodzenie też nie, delikatne skakanie pogorszyło sprawę i ból z lewej strony nasilił się jeszcze bardziej aż do kłucia, dopiero po jakimś czasie samo przeszło, ale czułam się okropnie. Myślę że to wina surówki, polałam ją oliwą a pani Jadwiga pisze, że nie wolno surowych warzyw polewać oliwą bo taka sałata jest ciężko strawna. W tym miejscu przytoczę słowa napisane przez panią Jadwigę Kempisty: "Pamiętajcie - nigdy nie dodajemy do surówek oliwy, majonezu i innych połączeń warzywnych na bazie oliwy. Oliwa tworzy osłonkę, czyli "ubranko", w które się owijają surowe warzywa nie dopuszczając soków trawiennych. A przecież surówka ma być zjadana przed głównym posiłkiem w celu nie tylko dowozu wartości odżywczych, ale też obudzenia narządów wewnętrznych, szczególnie wątroby."

***

Kolejny dzień, po walce z bólami i wzdęciem zostało wspomnienie, chociaż i tak się zastanawiam co było tego przyczyną.
Poranek ok. na śniadanie zjadłam zupę buraczkową z trzema jajkami ugotowanymi na pół twardo, po chwili całość zapiłam kefirem i jakby mnie piorun trzasnął, znowu dopadł mnie ten okropny ból tylko tym razem czułam górną część brzucha, jakby skręcało mi jelita, to było straszne przeżycie, a ponieważ byłam na mieście i w towarzystwie, więc poszłyśmy na kawę a ja po drodze kupiłam sobie herbatkę na niestrawność i poprosiłam panią w kawiarni aby mi ją zaparzyła, nic nie pomogła. O dziwo dopiero poczułam ulgę po wypiciu kawy???? żołądek zaczął pracować, odbiło mi się kilka razy i w końcu puściło, ale brzuch i tak został spuchnięty. Czyżbym nie mogła pić kefiru po jedzeniu??? Bo gdy piję go przed lub w trakcie jedzenia takiego efektu nie ma.

Na obiad zjadłam ten sam zestaw co wczoraj na kolację czyli usmażona pierś z kurczaka i surówka, tylko tym razem nie wypiłam po jedzeniu kefiru. Chciałam się przekonać czy zareaguję podobnie.
W istocie nie było tego efektu co poprzedniego dnia, więc wina tkwi w piciu kefiru po białkowym posiłku.

No cóż przez te wszystkie sensacje na kolacje nic nie zjadłam, pomijając smakowanie koncentratu bulionu warzywnego i zupy klopsowej.

***

6 czerwca 2016

Bananowe placuszki z owocowym sosem




Składniki:

1 jajko
1 średni bardzo dojrzały banan
2 czubate łyżki mąki kasztanowej
szczypta sody oczyszczonej
olej kokosowy do smażenia


3 czerwca 2016

Żywieniowa metamorfoza cz.3

Kolejna relacja jak sobie radzę. Ogólnie jest różnie, cały czas eksperymentuję.
Według pani dr. Jadwigi Kempisty nie wolno stosować diety eliminacyjnej, ponieważ zubaża ona naszą codzienną dietę, co skutkuje niedoborami w organizmie.
Namawia do pica własnej roboty, nie ze sklepu, kefirów, jogurtów i kwaśnego mleka z mleka krowiego, koziego względnie sojowego. Uważa, że naniesienie odpowiednich bakterii na mleko krowie czy kozie eliminuje złe działanie cukru mlecznego czyli laktozy a białko czyli kazeina jest nam potrzebna. No ja mam trochę inne zdanie na temat kazeiny, ale tak jak już wspomniałam w poprzedniej części nie jestem lekarzem, więc nie mam prawa podważać słów pani doktor.
Robię jogurt czy raczej kefir bo taki rzadki płyn mi wychodzi z własnoręcznie zrobionego mleka kokosowego. Słabo mi to wychodzi, ale na chwilę obecną nie mogę się przekonać do robienia tych przetworów na bazie mleka zwierzęcego czy też sojowego.
Pani pisze, że krokiem milowym w odbudowie naszego układu trawiennego jest zasiedlenie go prawidłowymi bakteriami na całej jego długości.

Idąc dalej ścieżką pani doktor postanowiłam pobudzać rano ślinianki co za tym idzie też zakwasić żołądek. W książce jest napisane aby co dziennie rano wypić sok wyciśnięty w sokowirówce z trzech cytryn obranych tylko z żółtej części, szczerze napiszę, że sokowirówki nie posiadam, więc zmiksowałam cytryny w blenderze i nie mogłam tego przełknąć. Według pani Kempisty kwasowość i goryczka są nam potrzebne do prawidłowego pobudzania enzymów trawiennych.
Na pewno ma rację, ale nie jestem takim miłośnikiem soków aby na próbę kupić sprzęt za blisko 1600 zł tylko po to żeby stał i się kurzył jak stwierdzę, że i z niego sok będzie dla mnie nie do przełknięcia.

Na chwilę obecną po przebudzeniu podgrzewam wodę do takiej temperatury żeby spokojnie ją wypić i wlewam łyżkę octu jabłkowego. Nie wiem czy osiągam ten sam cel, ale z dwojga złego wolę ten napój. Po wypiciu mikstury chwilę czekam, tak ok. 20 minut i robię sobie kawę z ekspresu.
Po takim poranku toaleta murowana i chociaż na chwilę mam płaski brzuch.
Pewnie robię błąd, bo po zakwaszeniu żołądka octem mam zgoła inne ph niż po kawie, która daje ph zbliżone do 5.

Pani doktor namawia też do jedzenia płatków owsianych górskich (nie jem) i do jedzenia kasz wszelkiego gatunku. I tu znowu mam barierę, ponieważ nigdy nie byłam miłośnikiem kasz.
Nie mam alergii, uczuleń a jedynie niestrawność, przynajmniej tyle wychodzi z badań, więc nie pozostało mi nic innego jak spróbować się przełamać i przyrządzić coś z kaszą.
Pani doktor poprzez picie kwaśnego mleka, jogurtu, kefiru i jedzenie masła wiejskiego reguluje cały układ trawienny, pisząc że bez prawidłowej flory bakteryjnej nie możemy normalnie funkcjonować.

Namawiam do zakupienia książki, przeczytania i wyrobienia sobie własnego zdania.
Ja ze swej strony udostępniam linki do wywiadów z panią Kempisty.


Zdrowe jajko - Jadwiga Kempisty - 25.02.2013

Zdrowe masło - Jadwiga Kempisty - 25.02.2013

Zdrowe żywienie - mleko - Jadwiga Kempisty - 8.04.2013

Jadwiga Kempisty - odchudzanie i żywienie w otyłości

Energia słoneczna dla zdrowia - Jadwiga Kempisty - 1.07.2015

Dieta na dziś - Jadwiga Kempisty - 11.08.2014

Walka z Helicobacter pylori - Jadwiga Kempisty - 19.11.2013

Jadwiga Kempisty - wrzody żołądka, refluks

Wiosna, słońce, rośliny i ludzie - Jadwiga Kempisty - 15.04.2014

Stół Wielkanocny - lek. med. Jadwiga Kempisty - 29.03.2013

Katarzyna - pacjentka lek. med. Jadwigi Kempisty - 3.06.2013

Kwiaty, zioła, margaryna i skandal medyczny, część 1 - dr Jadwiga Kempisty

Kwiaty, zioła, margaryna i skandal medyczny, część 2 - dr Jadwiga Kempisty


***

Śniadanie według rad pani doktor:

Ugotowana kasza jaglana pozostawiona z wodą, wymieszana z masłem klarowanym, rodzynkami, płatkami migdałowymi i kokosowymi oraz z kefirem z mleka kokosowego.
Postanowiłam zużyć co mi zostało, więc na razie dojem kefir z mleka kokosowego, potem zrobię ze
zwykłego mleka, chociaż mam mieszane uczucia.
Po jaglance zjadłam dwa jajka ugotowane na miękko i wszystko zapiłam kompotem z różnych owoców, który gotował się kilka godzin i całość zmiksowałam co dało mi bardzo gęsty napój.
Byłam tak najedzona, że myślałam że zaraz pęknę. Tak napełniona pojechałam do pracy i może mi nie uwierzycie, ale nie byłam ani głodna ani spragniona do godziny 14.00 co zdumiało nawet mnie.
O 14.00 skusiłam się na porcję truskawek i sorbet z awokado, popiłam to kawą i to nie był dobry pomysł, ponieważ od razu mnie wzdęło i miałam wrażenie, że za chwilę coś mi się uleje.
Przynajmniej już wiem, że w porze obiadowej nie mogę jeść owoców.

O godzinie 15.00 zjadłam obiad:

Dwa pulpety ugotowane parze z warzywami z dodatkiem masła, całość zapiłam szklanką kefiru, na razie jeszcze kupnego.

Pani doktor karze pić 1 l. kefiru dziennie, nie wiem gdzie mam go wlać w takiej ilości, myślę że powoli jakoś to mi się uda.

Na kolację zrobiłam sobie pół na pół kefir z kompotem - 1 szklankę, nie miałam w ogóle apetytu, ale w książce jest napisane, że kolację trzeba zjeść więc ja grzecznie coś musiałam w siebie wcisnąć. A że kolacja musi być płynna to wybór był prosty.

Tak wyglądał mój jeden dzień, takie przykłady będę częściej przedstawiać.


***

Na chwilę obecną też kupiłam kefir ze sklepu, ale nie mam pewności czy bakterie w nim zawarte żyją i czy są mocne.

Pojawiły się też morele, więc kupuję i wcinam ile się da, robię też kefir z morelami i jak radzi p. Jadwiga połowę wypijam a drugą połowę wcieram w ciało jak balsam, potem oczywiście spłukuję, chociaż pani Jadwiga nic o tym nie pisze, ale nie wyobrażam sobie pozostawienia na skórze resztek skórki od moreli.

Nie jem też mięsa na kolacje, chociaż jest to dość trudne do wykonania jak się jest na gościnie.
Staram się też nie jeść po 19.00, ale i to jest nie raz niewykonalne.
Najgorsza do przetrwania jest dla mnie przerwa pomiędzy 8.00 a 13.00 gdzie nie wolno ani jeść ani pić, jest to czas dla serca. Ja do tej pory praktycznie jadłam non stop, buzia mi się nie zamykała, a teraz ta przerwa to dla mnie koszmar i im więcej o tym myślę to tym bardziej chce mi się jeść.

;*

1 czerwca 2016

Zupa rybna




Składniki na 4 l. garnek:

morskie ryby (u mnie 10 fląder, łeb i kręgosłup od sandacza)
pęczek obranej i rozdrobnionej włoszczyzny
500 g pomidorów, sparzonych, obranych ze skórki i pokrojonych w kostkę.
kilka listków laurowych
kilka kulek ziela angielskiego
łyżka oleju kokosowego
łyżka oliwy z oliwek
1 średnia cebula

do smaku: sól, papryka lub pieprz, sok z cytryny,
świeża lub suszona natka pietruszki, ewentualnie kolendra


W 4 l. garnku rozgrzewam oba tłuszcze. 
Cebulę obieram, kroję w piórka, podduszam do zeszklenia na małym ogniu.
Dodaję listki laurowe i ziele angielskie, zalewam wodą, gotuję.
Po ok. 0,5 godziny wyciągam ziele i listki.

Do drugiego większego garnka wkładam ryby, zalewam wodą i gotuję 10 minut od momentu zagotowania, ponieważ mam przewagę flądry, ona nie potrzebuje zbyt dużego czasu na obróbkę termiczną, jest delikatna i gotowana za długo po pierwsze się rozwali, po drugie wyjdzie sucha.

Gdy ryba będzie już miękka ostrożnie wyciągam ją łyżką cedzakową na duży talerz 
i odstawiam do lekkiego przestudzenia, chodzi o to żeby się nie poparzyć.
Obieram dokładnie mięso starając się aby kawałki były możliwie jak największe 
i wkładam je do miski. 
Ości i całą resztę przekładam z powrotem do wywaru i gotuję ok. 1,5 godziny.

W tym czasie do pierwszego garnka dodaję włoszczyznę oraz pomidory, 
uzupełniam wodą tylko do wysokości warzyw, 
gotuję tyle samo czasu co wywar z ryb.

Po upływie wymaganego czasu do pierwszego garnka z warzywami 
wlewam przecedzony przez gęste sito wywar z ryb, 
mieszam, doprawiam, gotuję jeszcze chwile, tak aby połączyły się smaki. 
Na koniec posypuję pietruszką lub kolendrą.

Każdemu wlewam miskę zupy, stawiam na stół a członkowie rodziny sami nakładają 
sobie tyle ryby na ile mają ochotę.

;*