Tak mi się spodobało na etapie intro, że postanowiłam przeciągnąć go o jeszcze jeden dzień, a założenie było takie, że po tylu próbach dwa dni to będzie mój max.
Jest to moje trzecie podejście do tej diety i chyba dopiero teraz jestem najbardziej gotowa, tym bardziej, że nie jestem z tym sama.
Co do mojego jadłospisu to odrobinę go urozmaiciłam.
Pocieszam się myślą, że jutro wprowadzę nowe warzywo i nie będzie to marchewka...
Oprócz nowości, to jak co dzień na moim stole króluje nie zmordowany omlet z jajek i miodu, jest niezastąpioną przekąską i ratunkiem na niespodziewany głód.
Dobrze go toleruję, nie mam problemów z trawieniem, więc czemu go sobie żałować?
śniadanie: jajeczno-miodowy placek
Wiem, znowu jajka, ale nic innego nie przyszło mi do głowy, a na jajecznicę to nie miałam ochoty, za to placek na słodko wyszedł bardzo smaczny, nie wymagał wiele pracy tylko trochę czasu.
Dwa jajka rozbełtałam ze szczyptą soli i sporą łyżką miodu.
Na patelni rozpuściłam łyżeczkę klarowanego masła (na bardzo małym ogniu, patelnia też malutka)
Przelałam zawartość na patelnię i czekałam aż się zetnie, jak już widziałam, że więcej się nie da a mój placek niebezpiecznie brązowieje, postanowiłam spróbować go odwrócić i udało się, z drugiej strony nie jest taki przypieczony. Wyszedł mega pyszny, tylko trochę za słodki, do tego kubek gorącej wody i śniadanko gotowe.
Ach, zrobiłam błąd, byłam na mieście dłużej niż myślałam, zgłodniałam i żeby zaspokoić głód kupiłam sobie banana (wybrałam takiego bardzo dojrzałego, z plamkami, ale i tak był dość twardy), wiem, że to jeszcze nie ten dzień, że dopiero od jutra, ale wybrałam mniejsze zło. No i w pierwszym momencie kuło mnie w żołądku, potem było ok, ale po dłuższej chwili wzdęło mnie i zaczęło bulgotać i boleć. Domyślam się, że pewnie miał w sobie za dużo skrobi.... a tak dobrze się już czułam.
obiad: pulpeciki wołowe z marchewką
kolacja: darowałam sobie, tak się najadłam w ciągu dnia, że doszłam do wniosku, nie muszę jeść na siłę.
Dzień dobiega końca, moje jelita się uspokoiły po przygodzie z bananem, teraz mogę spokojnie posiedzieć w towarzystwie mojej rodzinki ogromnej szklanki wody.
Tym razem chcę się podzielić przepisem na pulpeciki wołowe, bardzo proste w przygotowaniu.
Co potrzebuję:
goleń wołowa z kością - 650 g
mostek wołowy - 300 g
5 średnich marchewek
2 korzenie pietruszki
kawałek selera
1 średnia cebula
5 kulek ziela angielskiego
1 liść laurowy
sól do smaku
1 jajko
Nie wiem czy na tym etapie można używać ziela angielskiego i liścia laurowego, ale do rosołu dałam i nic mi nie jest, więc i tu się pokusiłam.
Przygotowanie:
Warzywa myję, obieram, kroję na mniejsze części, wkładam do garnka.
Mięso myję, oddzielam od kości, kości dokładam do warzyw.
Warzywa i kości zalewam wodą tak aby były zakryte i jeszcze trochę, dodaję ziele angielskie i liść laurowy, wstawiam na gaz i gotuję minimum 4 godziny pod przykryciem.
Mięso mielę trzykrotnie maszynką do mięsa z sitkiem o najmniejszych oczkach jakie mam.
Dodaję jedno jajko i łyżeczkę soli, mieszam, zakrywam i odstawiam do momentu ugotowania się wywaru.
Po upływie czterech godzin z wywaru wyławiam marchewki i przekładam do mniejszego garnuszka, dolewam wywar i miksuję na puree, wywaru dodaję tak naprawdę na wyczucie, ilość zależy od wielkości marchewek, solę do smaku, tuż przed podaniem dodaję łyżeczkę masła klarowanego.
Resztę wywaru przecedzam przez sito do innego garnka, lekko solę, uzupełniam wodą to co wyparowało podczas gotowania i ponownie wstawiam na gaz.
Pozostałe warzywa niestety wyrzucam, bo nie mam co z nimi zrobić, a z kości cieszą się nasze psy.
Z mięsa robię malutkie pulpeciki i wkładam je do wrzącego wywaru.
Gotuję do miękkości, smakuję i ewentualnie jeszcze doprawiam solą.
Podaję z puree z marchewki.
Pycha!!! Nigdy nie przypuszczałabym, że pulpety mogą tak dobrze smakować z marchewką.
Spokojnie, zielone jest tylko do ozdoby.
Trochę ich wyszło w brew pozorom i wygląda na to, że będę miała obiad na trzy dni,
ale jakoś mnie to nie przeraża, a nawet cieszy.
Smacznego;)