Ranek 4.30, wstałam wyspana jak nigdy, ale położyłam się o 19.00 po gorącym prysznicu, dreszcze minęły, nawet się nie spociłam w nocy, co nie zdarza mi się często. Brzuch jeszcze boli, nie tak mocno, ale czuję pewien dyskomfort, mam nadzieję, że kubek gorącej wody przyniesie ukojenie.
śniadanie: jajecznica z trzech jajek + marchewka z rosołu + kubek ciepłego rosołu (ok. godz. 6.30)
Śniadanie w zasadzie nie różni się za wiele od wczorajszego, jedynie struktura jest inna.
Na patelni rozpuściłam masło klarowane, dodałam porwane mięso z rosołu oraz rozgniecioną marchewkę, na to wbiłam 3 jajka, lekko posoliłam i intensywnie mieszałam, aż zetną się jajka.
Doszłam do wniosku, że skoro wczoraj taki zastaw mi nie zaszkodził i trzymał mój głód na wodzy tyle godzin, to czemu go dzisiaj nie powtórzyć, tym bardziej, że przede mną długi dzień poza domem. Porcja wyszła dość duża i niestety nie zjadłam wszystkiego.
Niestety wypróżnienia brak, wzdęcie nadal mnie męczy, ach.....
Upiekłam też omlet, zabieram kawałek ze sobą w razie napadu głodu, ale po wczorajszych sensacjach mam mieszane uczucia.
II śniadanie: resztka porannej jajecznicy i kawałek omletu.
Wróciłam do domu tak głodna, że nie miałam ochoty nic podgrzewać, wciągnęłam szybciutko kawałek omleta i zimną resztkę jajecznicy, usiadłam i czekałam co będzie dalej, ale na moje szczęście nic się nie wydarzyło, więc wczorajsze przygody to mogła być reakcja die-off, albo po prostu coś z jabłek, tylko nie bardzo wiem co???
obiad: nie czekałam za długo i po ok. 1 godzinie odgrzałam sobie bardzo gęsty rosół, niestety tylko taka forma mi została, ponieważ wczoraj wysiorbałam prawie cały wywar i jadłam marchewkę.
kolacja: gotowany kurczak z rosołu z marchewką.
Szału w dzisiejszym menu nie było, za to na jutro ugotowałam sobie pulpeciki wołowe,
już się nie mogę doczekać obiadu....
Dzisiaj mogę z czystym sumieniem napisać, że jestem z siebie dumna.
Byłam na mieście na kawie i nie skusiłam się na loda, co w moim przypadku jest trudne do osiągnięcia.
Na obiad dla dzieciaków piekłam frytki i też się nie skusiłam, nawet na jedną, co też jest nie lada wyczynem, ponieważ frytki robię z własnoręcznie przygotowanych ziemniaków.
Aż humor mi się poprawił, chociaż z brzuchem nie mogę się już tak dogadać, nadal brak wypróżnienia, ale wzdęcia nie ma, mam tylko lekkie napięcie, jakby lekki skurcz? nie umiem tego nazwać -:(
Przepis na omlet:
4 duże wiejskie jaja
szczypta soli
łyżka miodu
pół łyżeczki oleju kokosowego
Rozgrzewam piekarnik do 150 st. C. funkcja termoobieg.
Oddzielam białka od żółtek.
Do białek dodaję szczyptę soli i ubijam mikserem na sztywno.
Do żółtek dodaję miód i miksuję na puszysto.
Łączę zawartość obu misek i mieszam sylikonową łopatką, delikatnie żeby białka nie opadły.
Patelnię rozgrzewam z olejem na małym ogniu, wlewam masę i chwilę trzymam aby ściął się spód, ale nie jest to konieczne, potem przekładam patelnię do piekarnika i piekę do suchego patyczka, na zdjęciu widać miejsca nakłuwania.
Po wystygnięciu trochę opadnie i "skapcieje" niestety, ale nie straci przez to na walorach smakowych.
Smacznego:)