Jak wspomniałam w poprzednim poście wyjechałam z mężem i znajomymi
na dwa zloty motocyklowe, które odbywają się na polach namiotowych.
na dwa zloty motocyklowe, które odbywają się na polach namiotowych.
Zawsze zabieram ze sobą własnoręcznie przyrządzone jedzenie w słoikach.
Tylko tym razem miałam trudniej, ponieważ tam dokąd jechaliśmy były straszne upały
oraz brak pewności czy na miejscu będzie dostęp do prądu i możliwość
podłączenia turystycznej lodówki.
W związku z tym postanowiłam zawekować słoiki trochę inaczej niż zwykle,
Poszperałam trochę w internecie, dopomogła też moja skleroza
i w ten oto sposób miałam własne jedzonko na obu zlotach.
i w ten oto sposób miałam własne jedzonko na obu zlotach.
A jak to zrobiłam, już opisuję:
Wszystkie posiłki zrobiłam jednego dnia.
Gotowe jedzenie jeszcze gorące przełożyłam do słoików, porządnie zakręciłam.
Następnie pasteryzowałam je cztery dni.
Każdego dnia od 1,5 godziny do 2 godzin a nawet jednego dnia aż 3 godziny,
bo zapomniałam że mam słoiki w piekarniku.
Piekarnik nagrzany był do 100 st. C. Słoiki musiały za każdym razem wystygnąć.
Chwalę się tym, bo uważam że warto, słoiki wytrzymały 35 stopniowe upały,
do tego zamknięte były w namiocie, gdzie podejrzewam było dużo cieplej,
no i na pierwszym zlocie nie było prądu...
Tylko jeden z tych słoików się zmarnował i podejrzewam, że po pierwsze był już
sporo razy używany i nakrętka mogła być nie taka jak trzeba,
a po drugie mógł też podczas transportu w motocyklu uderzyć przykrywką i się rozszczelnić.
Mam porównanie, ponieważ w ostatniej chwili dzień przed wyjazdem,
dorobiłam jeszcze jeden słoik z jedzeniem i zamknęłam na gorąco,
zaciągnął, ale się zepsuł w drodze i wyrzuciłam go tuż po rozpakowaniu na zlocie.
A w słoikach znajdowały się pulpety w sosie pomidorowym, zupa kokosowa,
gulasz drobiowy, fasolka po bretońsku i bigos.
;*