4 lipca 2016

Żywieniowa metamorfoza cz.6

Spotkanie z dietetyczką w końcu doszło do skutku, bardzo mnie ucieszyło zainteresowanie pani moją skromną osobą. Żałuję tylko, że nie miała dla mnie gotowej odpowiedzi jak poprawić moje zdrowie.
Postanowiła metodą prób i błędów sprawdzać co tak naprawdę wywołuje u mnie takie wzdęcia.
Jedną z przyczyn jakie podejrzewa pani Joanna są pestycydy zawarte w warzywach i owocach.
Poleciła mi na początek bardzo dokładne mycie warzyw i owoców w specjalnej miksturze.
Następnie kategorycznie kazała mi odstawić nabiał, czyli w moim przypadku kefiry i lody.
No właśnie lody..... moja zmora i mega przyjemność. Tylko jak to zrobić jak one tak dobrze smakują?
Pani Joanna obiecała wysłać mi na e-maila przepis na oczyszczenie organizmu z toksyn za pomocą diety z kaszy jaglanej, która miała trwać 4 dni i przepis na miksturę do mycia warzyw i owoców.
Z nie wiadomych dla mnie przyczyn nie odezwała się do mnie do dzisiaj.

***

Pomimo, że ciągle mam wątpliwości, postanowiłam pić kefir rano na czczo, dzięki temu wypróżniam się regularnie i tak mi z tym dobrze, że nie chcę przestać, co nie zmienia faktu, że nadal nie wiem czy dobrze robię.... W planach mam zakup grzybka tybetańskiego za radą pani dietetyk. Zobaczymy...

***

Parzę sobie herbatkę z czystka na zmianę z zieloną (również zalecenie pani Joanny), piję je pomiędzy posiłkami jak mnie bierze ochota na jakieś przekąski, ale nie zawsze to się sprawdza.
Próbowałam nawet upiec chleb z kaszy jaglanej, ale poza wizualnie ładnym wyglądem w smaku jest mało ciekawy, poza tym wyszedł z niego gniot, tylko na brzegach był w miarę suchy...

Gotuję nadal jaglankę na wodzie z rodzynkami, suszonymi śliwkami, płatkami kokosowymi oraz migdałowymi, nie mam po takim śniadaniu wzdęć a i syci mnie na dość długo, czasami dodaję do niej mleko kokosowe jak mam.




Problem jest tylko w tym, że ja nie lubię jeść słodkich śniadań co dziennie.
Od czasu do czasu robię również jaglankę z warzywami.
Najpierw moczę woreczek 100 g kaszy przez noc, następnie gotuję do miękkości w/g wskazówek na opakowaniu, studzę. Potem podduszam na oleju kokosowym warzywa takie jak: cukinia, papryka, cebula, czasami pieczarki, całość mieszam ze sobą i doprawiam przyprawą uniwersalną.
Bardzo smaczne i sycące, ale też mam wzdęcia, więc jem to raczej rzadko.
Reszta jadłospisu bez większych zmian, wszystko jest na blogu, nic nowego nie wymyśliłam.

Kasze i ryże niestety nie są łagodne dla mojego układu trawiennego.
Po zjedzeniu potrawki z kurczaka z ryżem zamiast mieć mnóstwo sił witalnych opadłam z sił, energia mnie opuściła i nie mogłam się pozbierać nawet po wypiciu kawy.
Także wnioskuję, że mój organizm potrzebuje dużo energii do strawienia ryżu i widocznie kaszy też.

***

Jestem także po prawie dwu tygodniowym urlopie, który spędziłam z mężem i znajomymi na dwóch zlotach motocyklowych. Zloty były we Włoszech i w Austrii.
Było cudownie, piękne górskie tereny, mnóstwo przejechanych kilometrów i wesołych wieczorów.
Z takim towarzystwem można jechać wszędzie....
Jedyną barierą były dla mnie posiłki na mieście, oczywiście dużo jedzenia zabrałam ze sobą, ponieważ zloty odbywają się na polach namiotowych, ale większość dnia byliśmy po za i trzeba było zjeść przynajmniej jeden posiłek dziennie na mieście.

Tak jak pisała jedna z blogerek, zjedzenie we Włoszech czegoś bezglutenowego graniczy z cudem i po części miała rację. W restauracjach królowały pizze, makarony, lazanie itp. Tak na prawdę ja nie miałam co jeść i przeze mnie musieliśmy się sporo nachodzić żeby znaleźć menu, z którego dało się coś wybrać.
Na szczęście, dla mnie oczywiście, byli z nami znajomi, którzy perfekcyjnie mówią po angielsku i dzięki nim mogłam coś z karty wybrać i w miarę bezpiecznie zjeść.
I tak jadłam: sałatę polaną oliwą i octem balsamicznym, dwa razy jadłam zupę minestrone, z czego tylko jedna była naprawdę dobra, znalazłam też w menu grillowaną pierś z kurczaka z grillowanymi warzywami i to danie było naprawdę syte.

Ale nie do końca było tak różowo, zrobiłam sobie odpust i trzy razy skusiłam się na pizzę, no być we Włoszech i nie zjeść pizzy???? Tym bardziej, że cała reszta towarzystwa jadła a mi ślinka ciekła...
W przeszłości byłam pizzożercą, chlebożercą, bułkożercą itd...
W ostatni dzień przed wyjazdem do Austrii już w ciągu dnia coś było nie tak, ale i tak postanowiłam dopchać się pizzą i wieczorem zjadłam aż dwa trójkąciki z takim smakiem, że aż oliwa ciekła mi po rękach, moje łakomstwo skończyło się nie fajnie. Na następny dzień jak zbliżała się godzina wyjazdu czułam się strasznie. Brzuch jak balon, dziwne dźwięki wydobywające się z jego wnętrza, miałam takie odczucia jakbym się zatruła. W czasie jazdy robiło mi się słabo, miałam nudności i gęsią skórkę. Koszmar, nie mogłam sobie z tym poradzić. Musieliśmy się zatrzymać na autostradzie, trzy motocykle przeze mnie, czułam się dodatkowo źle, ale nie miałam wyjścia...
Już nigdy więcej nie dam się ponieść emocjom, onieeeeee!!!!!
To dziwne uczucie zatrucia trzymało mnie jeszcze dwa dni. Nikomu nie życzę czegoś takiego.
Teraz powoli dochodzę do siebie.