7 czerwca 2016

Żywieniowa metamorfoza cz.4

Witam ponownie.
Nadal stosuję się do zasad żywieniowych zawartych w książce napisanej przez panią doktor Jadwigę Kempisy "Leczenie żywieniem".
Kombinuję jak mogę, nie zawsze mi się to udaję, ale suma summarum nie jest najgorzej.
Normują mi się wypróżnienia, wzdęcie jest coraz mniejsze, zdarza się, że jest większe, ale tylko w tedy kiedy nie trzymam się zasad i np. na kolację zjem kiełbaskę z grilla i wypiję piwo ;-(
Na szczęście takich sytuacji jest mało a więcej tych dobrych, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie zawsze dokonam dobrego wyboru, że czasami ochota na coś zakazanego okaże się być silniejsza.
Ostatecznie jestem tylko człowiekiem i będę popełniać błędy.

Śniadanie 6.00: jaglanka (ugotowana kasza jaglana pozostawiona z wodą) z płatkami migdałowymi, masłem, płatkami kokosowymi, rodzynkami, świeżymi malinami i jogurtem naturalnym.
Potem miałam zjeść dwa pulpety i popić kompotem, ale nie dałam rady tak się zapchałam.
Natomiast szybko dopadł mnie głód, tzn wcześniej niż przewiduje pani doktor ponieważ o 12.30.
I tak nie źle bo po prawie 6 godzinach.
O dziwo nie wypiłam kawy zaraz po przebudzeniu i o dziwo nie bolała mnie głowa czego najbardziej się obawiałam, ale za to cały czas ziewałam i byłam śnięta.
Skusiłam się na kawę na mieście w towarzystwie mojej zmory czyli lodów.
Praktycznie już w czasie jedzenia miałam wyrzuty sumienia, ale co mam zrobić jak nie mogę przejść obojętnie koło lodówki z lodami :-( Zjadłam tylko jedną gałkę bez wafelka.

Obiad 12.30: pieczone udo z kurczaka i miska zupy buraczkowej ugotowanej według zasad p. Kempisty czyli na samych warzywach. Zupę podgrzałam tylko do 70 st. C, dodałam masło i już na talerzu zabieliłam kefirem. Pycha, nie sądziłam, że zupa zrobiona na wodzie będzie tak smakować.
Oczywiście nie zjadłam wszystkiego, nie byłam wstanie.

Kolacja 19.00 i 20.00: właściwie to jadłam trochę za późno, ale nie byłam głodna, poza tym pojechałam na zakupy i nie miałam kiedy w związku z tym jadłam na raty, najpierw wzięłam kilka łyków kefiru a potem zjadłam 4 morele i po chwili dwa orzechy laskowe w surowej czekoladzie i dwie figi w surowej czekoladzie. Wydaje mi się, że po którymś ze słodkich przekąsek dopadło mnie wzdęcie, aż żałowałam, że je skubnęłam.

Ot i cały dzień za mną, jak zwykle stwierdzę, że mogłoby być lepiej, ale i tak się cieszę z osiągniętych kompromisów. Dzisiaj w sumie zjadłam tylko jeden mięsny posiłek, co w moim wykonaniu nie mieści się w głowie, ponieważ jestem niepoprawnym mięsożercą.

***

Kolejny dzień tym razem niedziela.
Jestem po imprezie a przede mną kolejna.
Wczorajsza udała się wyśmienicie, co prawda skusiłam się na mięso na kolację, ale wzdęć nie było.
Gospodyni baaaardzo się postarała żebym mogła u niej coś zjeść i jestem jej za to bardzo wdzięczna.

Za to na grillu było tyle pysznych mięs, że naprawdę miałam straszną walkę ze sobą żeby nie jeść i niestety przegrałam. Objadłam się tak, że nie mogłam się ruszać, oczywiście wzdęcia i inne dolegliwości trawienne dopadły mnie momentalnie i pomimo nie picia alkoholu a jedynie wody i kefiru nic się nie zmieniło. Poszłam taka wzdęta spać.

***

Poniedziałkowy poranek.
Wstałam o 6.00, koszmarne wzdęcie po niedzielnym grillu długo się utrzymywało, nawet kawa nie chciała pomóc.
Na szczęście poranne oczyszczenie organizmu doszło do skutku, więc poczułam się o niebo lepiej i mogłam zjeść śniadanie o prawidłowej porze.

Śniadanie 7.30: placki bananowe z sosem z malin, moreli i kefiru, mega pyszne i syte, nie dałam rady zjeść całości i resztę dokończyłam na kolację. (przepis na placki)

Nie obyło się bez loda i arbuza, potem obiad: krem z kalafiora na bazie rosołu z dodatkiem masła i jogurtu naturalnego.

Bez mięsny obiad dał o sobie znać późnym wieczorem czyli grubo po 19.00 a po kolacji już byłam, dopadła mnie okropna chęć na mięso (bo ja jestem niepoprawnym mięsożercą) i musiałam coś zjeść. Nic innego nie przyszło mi do głowy tylko pierś z kurczaka usmażona na oleju kokosowym i sałata z rukoli, awokado, pomidorków, kiełków i papryki, całość popiłam kefirem. Ulżyło mi jak to zjadłam, chociaż miałam mieszane uczucia jak to będzie w nocy. Generalnie tuż po zjedzeniu czułam pobolewanie w brzuchu, głównie po lewej stronie, które nasilało się w czasie i takie jakby rozpieranie, trudno mi to ubrać w słowa, ale do przyjemnych nie należało, odbicie też nie pomogło, chodzenie też nie, delikatne skakanie pogorszyło sprawę i ból z lewej strony nasilił się jeszcze bardziej aż do kłucia, dopiero po jakimś czasie samo przeszło, ale czułam się okropnie. Myślę że to wina surówki, polałam ją oliwą a pani Jadwiga pisze, że nie wolno surowych warzyw polewać oliwą bo taka sałata jest ciężko strawna. W tym miejscu przytoczę słowa napisane przez panią Jadwigę Kempisty: "Pamiętajcie - nigdy nie dodajemy do surówek oliwy, majonezu i innych połączeń warzywnych na bazie oliwy. Oliwa tworzy osłonkę, czyli "ubranko", w które się owijają surowe warzywa nie dopuszczając soków trawiennych. A przecież surówka ma być zjadana przed głównym posiłkiem w celu nie tylko dowozu wartości odżywczych, ale też obudzenia narządów wewnętrznych, szczególnie wątroby."

***

Kolejny dzień, po walce z bólami i wzdęciem zostało wspomnienie, chociaż i tak się zastanawiam co było tego przyczyną.
Poranek ok. na śniadanie zjadłam zupę buraczkową z trzema jajkami ugotowanymi na pół twardo, po chwili całość zapiłam kefirem i jakby mnie piorun trzasnął, znowu dopadł mnie ten okropny ból tylko tym razem czułam górną część brzucha, jakby skręcało mi jelita, to było straszne przeżycie, a ponieważ byłam na mieście i w towarzystwie, więc poszłyśmy na kawę a ja po drodze kupiłam sobie herbatkę na niestrawność i poprosiłam panią w kawiarni aby mi ją zaparzyła, nic nie pomogła. O dziwo dopiero poczułam ulgę po wypiciu kawy???? żołądek zaczął pracować, odbiło mi się kilka razy i w końcu puściło, ale brzuch i tak został spuchnięty. Czyżbym nie mogła pić kefiru po jedzeniu??? Bo gdy piję go przed lub w trakcie jedzenia takiego efektu nie ma.

Na obiad zjadłam ten sam zestaw co wczoraj na kolację czyli usmażona pierś z kurczaka i surówka, tylko tym razem nie wypiłam po jedzeniu kefiru. Chciałam się przekonać czy zareaguję podobnie.
W istocie nie było tego efektu co poprzedniego dnia, więc wina tkwi w piciu kefiru po białkowym posiłku.

No cóż przez te wszystkie sensacje na kolacje nic nie zjadłam, pomijając smakowanie koncentratu bulionu warzywnego i zupy klopsowej.

***