Kolejny tydzień za mną, zauważyłam że jak sobie nie stawiam
granic jeśli chodzi o słodycze to wcale mnie nie kuszą.
Podobnie ma się tak do warzyw, staram się je wybierać intuicyjnie.
Tłusty pasztecik na awaryjne sytuacje czeka w lodówce,
więc nie muszę się martwić jak sobie poradzę z zachciankami.
Wczoraj miałam akcję z sercem, wystraszyłam się jak nigdy,
na szczęście wszystko się uspokoiło i mogłam wrócić do normalności.
Byłam też sporo godzin po za domem i nie uległam żadnym pokusom.
Wypiłam jedynie czarną kawę i wodę.
Jestem z siebie dumna :-)
Dzień 1 /28.02.18/
Pobudka godz. 5.00
- kawa
- woda z solą
I posiłek godz. 8.00
- warzywa z pary odgrzane na wędzonym boczku
- kawa
- woda z solą, dużo wody
II posiłek godz. 14.00
- filet z dorsza usmażony na smalcu
- surówka z kapusty z marchewką i kolendrą
- woda
III posiłek godz. 19.30
jeśli można to podpiąć pod posiłek
- plasterek piersi z kurczaka usmażonej na maśle klarowanym
- łyżka sałaty awokado itp dodatkami
Porcja ryby jaką zjadłam w ciągu dnia tak mnie zapchała, że nie byłam głodna.
Zjadłam bardziej do towarzystwa a niżeli z głodu.
Wygląda na to, że schodzą mi obwody, bo spodnie robią mi się luźne.
Dzień 2 /01.03.18/
Pobudka 5.00
- kawa
- woda
I posiłek godz. 6.30
- marny plasterek karkówki
- reszta wczorajszej sałaty
Nie chciało mi się jeść, wiem że jak wrócę do domu to zaliczę
lodówkę i będę się zastanawiać co zjeść???
Kuszą mnie jajka, jedna z dziewczyn na fb pisała, że też źle reagowała na jajka
postanowiła testować różne i okazało się, że te z biedronki
dobrze toleruje, więc kupiłam sobie 6 biedronkowych jedynek z wolnego
wybiegu, ale cały czas mam opory, boję się reakcji organizmu.
Jajka leżą i się na mnie patrzą, hmmmm, może jutro spróbuję.
Kupiłam nawet dwa dojrzałe banany, mam ogromną ochotę
na omleta z musem bananowym, ale boję się zaryzykować.
Przypomniałam sobie, że przecież miałam szarlotkę.
W ogóle mi nie smakowała, poleżała na blacie ze dwa dni
i wylądowała w koszu, szkoda mi było tylko produktów i czasu
jaki poświęciłam na jej zrobienie.
Powtórzę po raz kolejny:
ŻYCIE TO NIE JEST BAJKA.
Szczególnie dla takich osób jak ja, które są uzależnione od jedzenia
i w głowie mają tylko jedno ... JEDZENIE.
Przydał by mi się dobry psychiatra.
Żartowałam, oczywiście sama dam sobie radę.
No cóż po tak nędznym pierwszym posiłku było do przewidzenia,
że szybko zgłodnienie.
Po porannym obchodzie po urzędach wróciłam do domu
i musiałam sobie coś przyrządzić, poszłam na łatwiznę.
II posiłek godz. 10.30
- smażona kiełbasa z cebulką na smalcu
- surówka z białej kapusty z marchewką
- kawa
- woda
- jabłko
- plasterek wędzonej słoniny
III posiłek godz. 15.30
- wołowina szarpana z dodatkowym smalcem
- surówka z białej kapusty z marchewką i kiszonym ogórkiem
- kawa
- woda z solą
- gorąca herbata z rumem
Chyba coś mnie "bierze", rozbolało mnie gardło i tak jakoś dziwnie się czuję.
Mam nadzieję, że wypicie gorącej herbaty z rumem i spryskanie gardła
wodą utlenioną da radę i się nie rozłożę.
Dzień 3 /02.03.18/
Pobudka godz. 4.30
- kawa
- woda z solą
I posiłek godz. 6.00
- wołowina szarpana
- surówka z białej kapusty
- kawa
II posiłek godz. 10.30
- średnia kiełbasa usmażona na smalcu z cebulą i pieczarkami
Poranny posiłek był dość ubogi i było do przewidzenia że zgłodnieje dość szybko.
Dlatego postanowiłam tym razem zjeść trochę większą porcję i najeść się
na dłużej tym bardziej, że w planach na dziś jest sprzątanie i gotowanie na weekend.
Wolnowarzy się już wywar ze świńskich nóżek z wołową kością,
oraz dusi się gulasz ze świeżego boczku z pieczarkami i cebulką.
W planach jeszcze pstrąg w galarecie i rosół na niedzielę.
Od takie tam niezbyt wymyślne dania, nie ma nawet co fotografować
i wrzucać na bloga, masakra, za chwilę nikt nie będzie chciał mnie odwiedzać.
Z przykrością muszę stwierdzić, że coś z tej kiełbasy mnie ewidentnie uczuliło.
Chwilę po zjedzeniu dostałam kataru i czułam łzy w oczach i tak jakby zrobiły się mniejsze.
Pewnie jakaś przyprawa ...
Zbieram się do wykluczenia piankowatych.
Tylko ciężko znaleźć spójne informacje na temat konkretnych warzyw i przypraw.
Na pewno wiem, że są to:
- ziemniaki
- papryka świeża i suszona
- pomidowy
- bakłażan
- miechunka
- pieprz cayenne
- jagody goi
- ziele angielskie
Czy coś jeszcze? No właśnie tego nie wiem.
Nie wiem też kiedy się zbiorę, mam mnóstwo przypraw z papryką w składzie,
uwielbiam dodawać ją wszędzie i odstawienie będzie bardzo ciężkie,
chociaż podobnie mówiłam jak odstawiałam jajka, jak dolegliwości dokuczyły
bardzo mocno to nie miałam wyjścia i jakoś daję radę, chociaż nie powiem
żeby mnie nie kusiło spróbować.
Z psiankami będzie pewnie podobnie, jak dokuczą mi już mocno to
je odstawię i już.
Hmmm, paprykę zastąpię czarnym pieprzem to oczywiste,
ale czym zastąpię ziele angielskie?
Bez niego to już w ogóle nie wyobrażam sobie zup czy wywaru.
Zapomniałam dodać, że umówiłam się do alergologa na skierowanie
i termin mam zaraz po świętach wielkanocnych.
Mam nadzieję, że zrobią mi testy tak szybko jak to tylko będzie możliwe
i dowiem się czy i co mnie uczula.
Lekarka wspominała coś o alergiach krzyżowych tylko, że ja nie mam pojęcia
co może u mnie działać krzyżowo?
Im bardziej o tym myślę tym bardziej się załamuję ... co mi przyszło w tym wieku?
Marzy mi się spokój i relaks i kompletny brak stresu związany z jedzeniem.
Przede mną wyjazd na co najmniej trzy tygodnie i powoli ogarnia
mnie przerażenie jak to wszystko ogarnę.
Wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego została w nas zaszczepiona
przyjemność z jedzenia? Przecież jedzenie ma nas odżywiać
a my zrobiliśmy z tego rytuały, które skutecznie utrudniają nam życie.
Jak się tego z siebie wyzbyć? Wyjechać na bezludną wyspę?
Czy w ogóle jest to możliwe?
Chyba dopadła mnie jakaś chandra, muszę się czymś zająć i przestać o tym
myśleć bo zwariuję.
Jedyne najbardziej pasujące rozwiązanie to porządnie zastanowić się
nad tym co jadł człowiek pierwotny i według tego ułożyć sobie dietę,
ale mam tu na myśli ten czas kiedy pojawił się już ogień i ludzie
poddawali mięso obróbce, bo jakoś średnio wyobrażam sobie jeść surowe mięso
oprócz tatara oczywiście.
Muszę nad tym porządnie przysiąść.
III niby posiłek godz. 15.00
- łyżka ziemniaków z tłuszczem od smażenia mięsa
- smażone pieczarki
Totalny brak apetytu, a mam przygotowane na kolację skrzydełka, he ciekawe jak
ja dam rade je zjeść, na drugi dzień są nie dobre.
IV posiłek godz. 20.00
- dwa skrzydełka
zjadłam je bardziej z uwielbienia przyjaranej skóry niż z głodu
- drink: wódka z wodą
Postanowiłam jeść mniej warzyw, czy mi się uda????
Sama jestem ciekawa, ale liczę na jakieś efekty widoczne na wadze.
Dzień 4 /03.03.18/
Pobudka godz. 6.00
- kawa
I posiłek godz. 7.30
- udo z wiejskiego kurczaka usmażone na smalcu
- skarmelizowana mała cykoria
wszystko pływało w smalcu, ale zjadłam tłuszczu tylko tyle ile "przykleiło"
się do mięsa czy cykorii, w sumie nie za wiele go zostało na talerzu,
na ile mnie ten posiłek nasyci? zobaczymy
No i nie potrzymało za długo, może gdybym była poza domem zajęta
codziennymi sprawami to nie myślałabym o tym tak intensywnie,
ale weekendowe siedzenie w domu mnie dobija i lodówka się nie zamyka.
Przekąsiłam dwie kromeczki chleba na smalcu z przepisu Revy z salami.
- kawa
- woda
- jabłko
II posiłek godz. 14.30
- pure z kalafiora z masłem klarowanym
- gulasz ze świeżego boczku z pieczarkami, cebulą i kapustą pac choi
Przede mną imieniny, danie główne będzie w restauracji, więc mam
nadzieję że uda mi się coś dla siebie znaleźć, w razie czego
drugi posiłek był dość tłusty i syty to wytrzymam,
gorzej będzie jak później pojedziemy do domu gospodarzy
tam może być problem ze znalezieniem czegoś co mogłabym zjeść.
Mocno się zastanawiam czy nie zabrać ze sobą jakiejś przekąski,
tylko jak ją zjem? Głupio mi będzie przy wszystkich wyciągać
zawiniątko i jeść.
Zobaczę, nie będę się martwić na zapas.
Mam tylko nadzieję, że nie uraczą nas chipsami bo po pewnej ilości alkoholu
mam do nich ogromną słabość i może być trudno.
III posiłek ok. 19.30 w restauracji
- filet z łososia z pieca
- sałata o dziwo bez dresingu
- słodki ulepek z JD zwany sosem
/tylko posmakowałam bleee/
Późno w nocy dwie łyżki sałatki jarzynowej i kilka drinków - wódka z wodą.
Dzień 5 /04.03.18/
Pobudka 9.00
- kawa
- woda
I posiłek godz. 11.30
- pure z kalafiora z masłem klarowanym
- rosół z warzywami
- kawa
- herbata z dziurawca
II posiłek godz. 17.00
- kotlet mielony z warzywami
- kawałek salami
- woda
Dzień masakryczny, za dużo alkoholu za pewne.
Dzień 6 /05.03.18/
Pobudka godz. 6.00
- kawa
- woda
I posiłek godz. 7.30
- podduszona na maśle klarowanym sałata rzymska
- rosół z warzywami
- kawa
- banan
II posiłek godz. 14.00
- pure z kalafiora z masłem klarowanym i smalcem
- gulasz z boczku z pieczarkami
- kawa
III posiłek godz. 20.30
- awokado
- trochę golonki
Dzień 7 /06.03.18/
Pobudka 4.00
- kawa
Wczoraj wysłuchałam wykład pani Witoszek.
Kiedyś miałam jej książkę "Dieta Dobrych Produktów" i nawet większość przeczytałam,
ale treść i zalecenia wydawały mi się, w moim odczuciu oczywiście,
dość trudne do wdrożenia, jeść jedno białko zwierzęce na dobę to wydaję się
nie do zrobienia mentalnie, bo fizycznie czy technicznie nie powinno
to stanowić żadnego problemu.
Pani doktor twierdzi, że jak przestaniemy mieszać białka w ciągu dnia
to powinny nam minąć wszelkie bóle stawów itp.
Mało tego, jednego białka nie powinno się jeść dłużej niż trzy dni,
bo potem organizm źle na niego reaguje, hmmm może coś w tym jest?
Mnie cały czas dokucza ból karku, ciekawe czy i z tym sobie poradzi.
Według założeń pani Ewy maksymalnie po 6 dniach powinny ustąpić wszelkie bóle.
Korci mnie żeby tego spróbować, nie jem nie wiadomo ile w ciągu dnia.
Czysto teoretycznie nie powinnam mieć z tym problemu.
A niech tam, jedziemy z tematem, 6 dni to nie tak długo, żeby nie dać rady.
Na dzisiaj zaplanowałam dzień drobiowy.
I posiłek godz. 5.30
- udo z kury na maśle klarowanym
- 1 marchewka zblanszowana na tłuszczu z udka
- pół awokado
- kubek gorącego wywaru
Po długim czasie znowu wprowadziłam masło klarowane.
Duszę i podgrzewam na nim potrawy i na moje nieszczęście
wrócił efekt zaśluzowania dróg oddechowych z zatokami włącznie.
Co jest z tym masłem, przecież to powinien być czysty tłuszcz,
a tu reakcja jak po zwykłym nabiale.
Kichanie, płakanie, katar i ta okropna wydzielina, która ścieka do gardła.
No i nie może zapomnieć o czerwonych i gorących policzkach.
Jak ja się ludziom na oczy pokarzę, wyglądam delikatnie mówiąc jak menel.
Brrrrrr!!!
No i się doigrałam, mam zatkany nos, oczy wyglądają jakbym dopiero co
przestała płakać, z zatkanych zatok będę wychodzić do tygodnia czasu jak nie dłużej.
Muszę znowu odstawić masło klarowane, tak mi szkoda,
nigdy wcześniej nie obwiniałabym go o takie coś.
- kawa
- woda
Czuję się dzisiaj masakrycznie i nie wiem czy bardziej od masła czy od miesiączki
a może mam lata przejściowe i tak organizm mi to demonstruje.
Nakupiłam mięsa na kiełbasę, ale nie mam sił jej dzisiaj zrobić.
Chyba wyniosę wszystko na balkon póki zimno i zabiorę się za robotę jutro.
II posiłek godz. 13.00
- cukinia na wędzonej słoninie
- sos z drobiowych serduszek z odrobiną pieczarek
Tak jakoś nie miałam ochoty na te serduszka, nie przemawiają do mnie, niestety.
- jabłko
- pół awokado
- kawa
Skończył się kolejny tydzień, dla mnie nie najlepiej, skok ciśnienia nie
zrobił mi dobrze, wręcz wywołał atak paniki i udowodnił
jak bardzo boję się zachorować.
I co ja mam robić dalej?
- kawa
- woda z solą, dużo wody
II posiłek godz. 14.00
- filet z dorsza usmażony na smalcu
- surówka z kapusty z marchewką i kolendrą
- woda
III posiłek godz. 19.30
jeśli można to podpiąć pod posiłek
- plasterek piersi z kurczaka usmażonej na maśle klarowanym
- łyżka sałaty awokado itp dodatkami
Porcja ryby jaką zjadłam w ciągu dnia tak mnie zapchała, że nie byłam głodna.
Zjadłam bardziej do towarzystwa a niżeli z głodu.
Wygląda na to, że schodzą mi obwody, bo spodnie robią mi się luźne.
Dzień 2 /01.03.18/
Pobudka 5.00
- kawa
- woda
I posiłek godz. 6.30
- marny plasterek karkówki
- reszta wczorajszej sałaty
Nie chciało mi się jeść, wiem że jak wrócę do domu to zaliczę
lodówkę i będę się zastanawiać co zjeść???
Kuszą mnie jajka, jedna z dziewczyn na fb pisała, że też źle reagowała na jajka
postanowiła testować różne i okazało się, że te z biedronki
dobrze toleruje, więc kupiłam sobie 6 biedronkowych jedynek z wolnego
wybiegu, ale cały czas mam opory, boję się reakcji organizmu.
Jajka leżą i się na mnie patrzą, hmmmm, może jutro spróbuję.
Kupiłam nawet dwa dojrzałe banany, mam ogromną ochotę
na omleta z musem bananowym, ale boję się zaryzykować.
Przypomniałam sobie, że przecież miałam szarlotkę.
W ogóle mi nie smakowała, poleżała na blacie ze dwa dni
i wylądowała w koszu, szkoda mi było tylko produktów i czasu
jaki poświęciłam na jej zrobienie.
Powtórzę po raz kolejny:
ŻYCIE TO NIE JEST BAJKA.
Szczególnie dla takich osób jak ja, które są uzależnione od jedzenia
i w głowie mają tylko jedno ... JEDZENIE.
Przydał by mi się dobry psychiatra.
Żartowałam, oczywiście sama dam sobie radę.
No cóż po tak nędznym pierwszym posiłku było do przewidzenia,
że szybko zgłodnienie.
Po porannym obchodzie po urzędach wróciłam do domu
i musiałam sobie coś przyrządzić, poszłam na łatwiznę.
II posiłek godz. 10.30
- smażona kiełbasa z cebulką na smalcu
- surówka z białej kapusty z marchewką
- kawa
- woda
- jabłko
- plasterek wędzonej słoniny
III posiłek godz. 15.30
- wołowina szarpana z dodatkowym smalcem
- surówka z białej kapusty z marchewką i kiszonym ogórkiem
- kawa
- woda z solą
- gorąca herbata z rumem
Chyba coś mnie "bierze", rozbolało mnie gardło i tak jakoś dziwnie się czuję.
Mam nadzieję, że wypicie gorącej herbaty z rumem i spryskanie gardła
wodą utlenioną da radę i się nie rozłożę.
Dzień 3 /02.03.18/
Pobudka godz. 4.30
- kawa
- woda z solą
I posiłek godz. 6.00
- wołowina szarpana
- surówka z białej kapusty
- kawa
II posiłek godz. 10.30
- średnia kiełbasa usmażona na smalcu z cebulą i pieczarkami
Poranny posiłek był dość ubogi i było do przewidzenia że zgłodnieje dość szybko.
Dlatego postanowiłam tym razem zjeść trochę większą porcję i najeść się
na dłużej tym bardziej, że w planach na dziś jest sprzątanie i gotowanie na weekend.
Wolnowarzy się już wywar ze świńskich nóżek z wołową kością,
oraz dusi się gulasz ze świeżego boczku z pieczarkami i cebulką.
W planach jeszcze pstrąg w galarecie i rosół na niedzielę.
Od takie tam niezbyt wymyślne dania, nie ma nawet co fotografować
i wrzucać na bloga, masakra, za chwilę nikt nie będzie chciał mnie odwiedzać.
Z przykrością muszę stwierdzić, że coś z tej kiełbasy mnie ewidentnie uczuliło.
Chwilę po zjedzeniu dostałam kataru i czułam łzy w oczach i tak jakby zrobiły się mniejsze.
Pewnie jakaś przyprawa ...
Zbieram się do wykluczenia piankowatych.
Tylko ciężko znaleźć spójne informacje na temat konkretnych warzyw i przypraw.
Na pewno wiem, że są to:
- ziemniaki
- papryka świeża i suszona
- pomidowy
- bakłażan
- miechunka
- pieprz cayenne
- jagody goi
- ziele angielskie
Czy coś jeszcze? No właśnie tego nie wiem.
Nie wiem też kiedy się zbiorę, mam mnóstwo przypraw z papryką w składzie,
uwielbiam dodawać ją wszędzie i odstawienie będzie bardzo ciężkie,
chociaż podobnie mówiłam jak odstawiałam jajka, jak dolegliwości dokuczyły
bardzo mocno to nie miałam wyjścia i jakoś daję radę, chociaż nie powiem
żeby mnie nie kusiło spróbować.
Z psiankami będzie pewnie podobnie, jak dokuczą mi już mocno to
je odstawię i już.
Hmmm, paprykę zastąpię czarnym pieprzem to oczywiste,
ale czym zastąpię ziele angielskie?
Bez niego to już w ogóle nie wyobrażam sobie zup czy wywaru.
Zapomniałam dodać, że umówiłam się do alergologa na skierowanie
i termin mam zaraz po świętach wielkanocnych.
Mam nadzieję, że zrobią mi testy tak szybko jak to tylko będzie możliwe
i dowiem się czy i co mnie uczula.
Lekarka wspominała coś o alergiach krzyżowych tylko, że ja nie mam pojęcia
co może u mnie działać krzyżowo?
Im bardziej o tym myślę tym bardziej się załamuję ... co mi przyszło w tym wieku?
Marzy mi się spokój i relaks i kompletny brak stresu związany z jedzeniem.
Przede mną wyjazd na co najmniej trzy tygodnie i powoli ogarnia
mnie przerażenie jak to wszystko ogarnę.
Wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego została w nas zaszczepiona
przyjemność z jedzenia? Przecież jedzenie ma nas odżywiać
a my zrobiliśmy z tego rytuały, które skutecznie utrudniają nam życie.
Jak się tego z siebie wyzbyć? Wyjechać na bezludną wyspę?
Czy w ogóle jest to możliwe?
Chyba dopadła mnie jakaś chandra, muszę się czymś zająć i przestać o tym
myśleć bo zwariuję.
Jedyne najbardziej pasujące rozwiązanie to porządnie zastanowić się
nad tym co jadł człowiek pierwotny i według tego ułożyć sobie dietę,
ale mam tu na myśli ten czas kiedy pojawił się już ogień i ludzie
poddawali mięso obróbce, bo jakoś średnio wyobrażam sobie jeść surowe mięso
oprócz tatara oczywiście.
Muszę nad tym porządnie przysiąść.
III niby posiłek godz. 15.00
- łyżka ziemniaków z tłuszczem od smażenia mięsa
- smażone pieczarki
Totalny brak apetytu, a mam przygotowane na kolację skrzydełka, he ciekawe jak
ja dam rade je zjeść, na drugi dzień są nie dobre.
IV posiłek godz. 20.00
- dwa skrzydełka
zjadłam je bardziej z uwielbienia przyjaranej skóry niż z głodu
- drink: wódka z wodą
Postanowiłam jeść mniej warzyw, czy mi się uda????
Sama jestem ciekawa, ale liczę na jakieś efekty widoczne na wadze.
Dzień 4 /03.03.18/
Pobudka godz. 6.00
- kawa
I posiłek godz. 7.30
- udo z wiejskiego kurczaka usmażone na smalcu
- skarmelizowana mała cykoria
wszystko pływało w smalcu, ale zjadłam tłuszczu tylko tyle ile "przykleiło"
się do mięsa czy cykorii, w sumie nie za wiele go zostało na talerzu,
na ile mnie ten posiłek nasyci? zobaczymy
No i nie potrzymało za długo, może gdybym była poza domem zajęta
codziennymi sprawami to nie myślałabym o tym tak intensywnie,
ale weekendowe siedzenie w domu mnie dobija i lodówka się nie zamyka.
Przekąsiłam dwie kromeczki chleba na smalcu z przepisu Revy z salami.
- kawa
- woda
- jabłko
II posiłek godz. 14.30
- pure z kalafiora z masłem klarowanym
- gulasz ze świeżego boczku z pieczarkami, cebulą i kapustą pac choi
Przede mną imieniny, danie główne będzie w restauracji, więc mam
nadzieję że uda mi się coś dla siebie znaleźć, w razie czego
drugi posiłek był dość tłusty i syty to wytrzymam,
gorzej będzie jak później pojedziemy do domu gospodarzy
tam może być problem ze znalezieniem czegoś co mogłabym zjeść.
Mocno się zastanawiam czy nie zabrać ze sobą jakiejś przekąski,
tylko jak ją zjem? Głupio mi będzie przy wszystkich wyciągać
zawiniątko i jeść.
Zobaczę, nie będę się martwić na zapas.
Mam tylko nadzieję, że nie uraczą nas chipsami bo po pewnej ilości alkoholu
mam do nich ogromną słabość i może być trudno.
III posiłek ok. 19.30 w restauracji
- filet z łososia z pieca
- sałata o dziwo bez dresingu
- słodki ulepek z JD zwany sosem
/tylko posmakowałam bleee/
Późno w nocy dwie łyżki sałatki jarzynowej i kilka drinków - wódka z wodą.
Dzień 5 /04.03.18/
Pobudka 9.00
- kawa
- woda
I posiłek godz. 11.30
- pure z kalafiora z masłem klarowanym
- rosół z warzywami
- kawa
- herbata z dziurawca
II posiłek godz. 17.00
- kotlet mielony z warzywami
- kawałek salami
- woda
Dzień masakryczny, za dużo alkoholu za pewne.
Dzień 6 /05.03.18/
Pobudka godz. 6.00
- kawa
- woda
I posiłek godz. 7.30
- podduszona na maśle klarowanym sałata rzymska
- rosół z warzywami
- kawa
- banan
II posiłek godz. 14.00
- pure z kalafiora z masłem klarowanym i smalcem
- gulasz z boczku z pieczarkami
- kawa
III posiłek godz. 20.30
- awokado
- trochę golonki
Dzień 7 /06.03.18/
Pobudka 4.00
- kawa
Wczoraj wysłuchałam wykład pani Witoszek.
Kiedyś miałam jej książkę "Dieta Dobrych Produktów" i nawet większość przeczytałam,
ale treść i zalecenia wydawały mi się, w moim odczuciu oczywiście,
dość trudne do wdrożenia, jeść jedno białko zwierzęce na dobę to wydaję się
nie do zrobienia mentalnie, bo fizycznie czy technicznie nie powinno
to stanowić żadnego problemu.
Pani doktor twierdzi, że jak przestaniemy mieszać białka w ciągu dnia
to powinny nam minąć wszelkie bóle stawów itp.
Mało tego, jednego białka nie powinno się jeść dłużej niż trzy dni,
bo potem organizm źle na niego reaguje, hmmm może coś w tym jest?
Mnie cały czas dokucza ból karku, ciekawe czy i z tym sobie poradzi.
Według założeń pani Ewy maksymalnie po 6 dniach powinny ustąpić wszelkie bóle.
Korci mnie żeby tego spróbować, nie jem nie wiadomo ile w ciągu dnia.
Czysto teoretycznie nie powinnam mieć z tym problemu.
A niech tam, jedziemy z tematem, 6 dni to nie tak długo, żeby nie dać rady.
Na dzisiaj zaplanowałam dzień drobiowy.
I posiłek godz. 5.30
- udo z kury na maśle klarowanym
- 1 marchewka zblanszowana na tłuszczu z udka
- pół awokado
- kubek gorącego wywaru
Po długim czasie znowu wprowadziłam masło klarowane.
Duszę i podgrzewam na nim potrawy i na moje nieszczęście
wrócił efekt zaśluzowania dróg oddechowych z zatokami włącznie.
Co jest z tym masłem, przecież to powinien być czysty tłuszcz,
a tu reakcja jak po zwykłym nabiale.
Kichanie, płakanie, katar i ta okropna wydzielina, która ścieka do gardła.
No i nie może zapomnieć o czerwonych i gorących policzkach.
Jak ja się ludziom na oczy pokarzę, wyglądam delikatnie mówiąc jak menel.
Brrrrrr!!!
No i się doigrałam, mam zatkany nos, oczy wyglądają jakbym dopiero co
przestała płakać, z zatkanych zatok będę wychodzić do tygodnia czasu jak nie dłużej.
Muszę znowu odstawić masło klarowane, tak mi szkoda,
nigdy wcześniej nie obwiniałabym go o takie coś.
- kawa
- woda
Czuję się dzisiaj masakrycznie i nie wiem czy bardziej od masła czy od miesiączki
a może mam lata przejściowe i tak organizm mi to demonstruje.
Nakupiłam mięsa na kiełbasę, ale nie mam sił jej dzisiaj zrobić.
Chyba wyniosę wszystko na balkon póki zimno i zabiorę się za robotę jutro.
II posiłek godz. 13.00
- cukinia na wędzonej słoninie
- sos z drobiowych serduszek z odrobiną pieczarek
Tak jakoś nie miałam ochoty na te serduszka, nie przemawiają do mnie, niestety.
- jabłko
- pół awokado
- kawa
Skończył się kolejny tydzień, dla mnie nie najlepiej, skok ciśnienia nie
zrobił mi dobrze, wręcz wywołał atak paniki i udowodnił
jak bardzo boję się zachorować.
I co ja mam robić dalej?