Przyszedł czas na podzielenie się moją walką ze wzdęciami i uczuciem przelewania. Zrezygnowałam z części owoców, oraz z robienia sałatek i surówek z więcej niż trzech składników, mam tu na myśli warzywa a nie dodatki w postaci oliwy, cukru kokosowego czy soli. Oczywiście nie łączę owoców z białkiem, więc odpada dodanie ich do surówki czy sałatki, która jest dodatkiem do białkowego obiadu. Staram się jak mogę omijać lody szerokim łukiem co niestety skutkuje różnie, z reguły przegrywam walkę ze swoją słabością. :-(
Też nie przesadzam z ilością warzyw dodanych do zupy czy też mięsa, w zupie podstawą jest włoszczyzna i jeszcze coś w zależności jaką zupę chcę otrzymać np. fasolka szparagowa.
Zaopatrzyłam się w książkę p. Jadwigi Kempisty "Leczenie żywieniem".
Nie do końca zgadzam się ze wszystkim co pisze pani Jadwiga, ale ja nie jestem ani lekarzem ani naukowcem, więc nie będę się wypowiadać. Jednakże ma bardzo dużo cennych rad odnoście odpowiedniego żywienia, łączenia produktów jak i pór dnia odpowiednich dla każdego posiłku.
Jest to bardzo ciekawa lektura, godna polecenia i według mnie oczywiście, jak ze wszystkim, trzeba jej używać według własnych potrzeb i własnego rozsądku.
Jedną z ciekawych tez jaką wyznaję p. Jadwiga to fakt, że nie wolno gotować zup na kościach.
Ja swoim małym rozumkiem tego nie ogarniam, ale może coś w tym jest, ponieważ mam straszne wzdęcia po zupach. Spróbuję ugotować zupę tak jak poleca pani doktor i wtedy będę się mogła wypowiedzieć czy działa.
W planach miałam codziennie pisać mój jadłospis, ale z przykrością muszę napisać, że mi się to nie udało. Za dużo obowiązków co spowodowało kompletny brak czasu na to aby na bieżąco pisać chociażby na kartce. No cóż nie raz tak właśnie wychodzi, ale na otarcie łez mam prawie dwa dni co tak w zarysie można uznać za ogólny jadłospis, jem podobnie, chociaż obecnie wprowadzam trochę zmian stosując się do zasad pani Jadwigi, co mam nadzieję zaowocuje w końcu płaskim brzuchem i większą energią na co dzień.
Dzień 1.
Po przebudzeniu czarna kawa - ok. 4.45
Śniadanie 6.30: pierś z kurczaka nadziewana szpinakiem w sosie z pora i mleka kokosowego, a właściwie pół piersi, ponieważ były dość duże, sałatka z ogórka kiszonego, pomidorków koktajlowych, awokado, papryki, szczypiorku i jogurtu z mleka kokosowego, przyprawiona solą i pieprzem. Danie bardziej obiadowe, ale nauczyłam się nie rozgraniczać tego co jem.
O dziwo dobrze się czułam po tym posiłku, brak wzdęć i przelewania, długo po niej czułam się najedzona.
Będąc na zakupach skubnęłam kilka pistacji, po których poczułam ja brzuch mi rośnie.
Drugie śniadanie ok. 12.00: reszta sałatki ze śniadania, wcześniej oczywiście była druga czarna kawa.
Obiad 15.30: druga połowa porannej piersi ze szpinakiem i surówka z surowego brokuła z pomidorkami koktajlowymi, cebulą, koperkiem oraz oliwą, doprawiona octem jabłkowym, solą i cukrem kokosowym.
Jak dla mnie dobre połączenie, bałam się co prawda brokuła, ale widzę, że na surowego nie reaguję wzdęciem, więc jest alternatywa, następna w kolejce będzie surówka z surowego kalafiora.
Podwieczorek / Kolacja: poskubałam resztki sałatek ze śniadania i obiadu.
Pierwszy dzień za mną, oczywiście mogłoby by być lepiej, ale nie narzekam, ponieważ wzdęcia powoli mijają. Po długim i burzliwym majowym weekendzie moje jelita miały prawo się zbuntować.
Dzień 2.
Czarna kawa po przebudzeniu godz. 5.00
Śniadanie 7.00: wątróbka drobiowa na maśle klarowanym z cebulką.
Drugie śniadanie ok. 12.00: pierś z kurczaka z surówką z brokuła.
Obiad: zupa z białej kapusty
Kolacja: -------------
Jak na razie mój brzuch nadal przypomina nadmuchany balon, chociaż się staram jak umiem.
Rady, które napisała pani Jadwiga Kempisty mają mi pomóc w co ogromnie wierzę.
;*
Kolejny wpis mam nadzieję, że już nie długo.